Mieszka w lesie, ale filmowe nagrody odbiera w Wenecji. Pojechaliśmy sprawdzić, jak czuje się sprawca jednego z większych sukcesów naszego kina. Sprawdziliśmy. Jerzy Skolimowski czuje się świetnie. Maluje obrazy i planuje przeprowadzkę do Brazylii.
Dotarcie do samotni Jerzego Skolimowskiego nie jest proste. Najpierw autostrada, potem dwupasmówka i wąska droga asfaltowa, w końcu skręt przy krzyżu, jeszcze trochę asfaltu i już wąska leśna dróżka. – Musicie być uważni, mój dom nie stoi przy drodze. Trzeba wypatrzeć czerwony dach między drzewami – uprzedza reżyser. W końcu coś miga w głębi lasu – wcale nie dach, ale soczyście zielone okiennice. Kiedy parkujemy przed bramą, Bufon już jest przy nas. Wesoły, merda ogonem. Jerzy Skolimowski stoi na werandzie pięknie odrestaurowanego podmurowanego drewnianego domu. Mazurska dwuskrzydłowa leśniczówka z małym domem dla gości i wielką stodołą to ostatnie domostwo na skraju lasu. Potem wokół wiele kilometrów przestrzeni, na której nie ma nic oprócz drzew i jezior.
Wchodzimy do wysmakowanego wnętrza. Na środku salonu wielki stół, fotele, kanapa. Przed solidnym telewizorem szezlong. Obok telewizora filmy i płyty – muzyka poważna i jazz. O jedną ze ścian stoją oparte ogromne obrazy gospodarza. W bezpośrednim kontakcie robią spore wrażenie.
Więcej możesz przeczytać w 43/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.