W 1982 r. zderzyłem się po raz pierwszy w życiu osobiście z polityczną korupcją. Ogólnopolski zjazd Socjalistycznego Związku Studentów Polskich odbywał się w warszawskim klubie Stodoła, gdzie miałem salę prób i byłem członkiem rady programowej. Budynek nawiedzali prominenci (Kwaśniewski, Jaruzelski, Świrgoń), tajniacy zaglądali w zakamarki, a gdy szedłem do piwnicy, zostałem zrewidowany „lotniskowo". Stodoła była klubem przez władze zamkniętym, pod zarządem komisarycznym stanu wojennego.
Bodaj drugiego dnia obrad wezwano mnie na nagłe posiedzenie rady programowej klubu. Prezes opowiedział nam, co jest planowane. Słuchałem tego ze zdumieniem, choć miałem już 30 lat. „Więc tak, Świrgoń powiedział, że Warszawa w wyborach poprze Kraków, bo Wrocław poprze Gdańsk, to my spróbujemy kupić ten Wrocław, ich się weźmie, mianując ich człowieka do komisji finansowej i dostaną dotację, tam jednemu da się też paszport i będzie cicho siedział, człowieka z Poznania mianujemy szefem komisji rewizyjnej i może jeszcze coś dostaną, to ten Kraków w ogóle padnie, wtedy Lublin wprawdzie się dogada z Rzeszowem, ale oni i tak nie mają pieniędzy… Tak czy siak Świrgoń obiecał, że jak to wszystko przeprowadzimy, to klub będzie ocalony i jeszcze dostanie dofinansowanie". „O czym ty w ogóle mówisz?" – zapytałem jak idiota. – „Przecież to jest klub. Nasz klub, wolne miejsce! Jaki Świrgoń? Jakie "kupisz-sprzedasz?” „Niestety, takie jest życie” – powiedział prezes i zwiesił głowę. Dwa dni później SZSP nazywał się już ZSP, a plan został wprowadzony w życie.
Waldemar Świrgoń był cudownym dzieckiem komunistycznego systemu. W wieku 28 lat został członkiem najwyższych władz PZPR i natychmiast zajął się młodzieżą. W listopadzie 1982 r. zasiał w Stodole gangrenę korupcyjną wśród studentów, a potem wśród całej polskiej młodzieży. W miejsce towarzyskich koterii, jakichś wyższych czy niższych niekiedy idei, a niekiedy idei wręcz nikczemnych ( jak Marzec ’68), zainstalował w umysłach młodych ludzi nowy i kompletnie bezideowy system kupowania i sprzedawania głosów. Skończyła się rozmowa o programie, zaczęła o cenie. W gotówce.
W 2006 r. zobaczyłem Renatę Beger w bazarowym targu Polską z panem Adamem Lipińskim z PiS. Powiedziałem w domu: „To jest właśnie gangrena Świrgonia, właśnie ją oglądacie". Dla mnie, warszawskiego ni to żula, ni to hipisa, takie targi były nie do zaakceptowania i szczerze mówiąc, nadal sobie z nimi nie radzę. Widocznie jestem naiwny, infantylny i niedzisiejszy. Zdaje się, że powinienem zawiesić na czole neon z napisem „dureń".
Nadzieję odzyskałem na chwilę, gdy sąd uznał weksle Leppera za bezprawne. Niestety, wkrótce ulgę zastąpiła bezradność. Na tylko tyle bowiem mnie stać wobec aroganckiej, perfidnej bezkarności, z jaką partie polityczne kupczą dobrem najwyższym – czyli Polską. A traktują ją, jakby była ich prywatnym folwarkiem. Oni, z pokolenia solidarnościowego buntu, dziś uprawiają świrgonizm na całego. I nie widzę protestu.
Kilka tygodni temu napisałem na Twitterze: „Kandydatów na posłów ustalają partyjni bonzowie – i naród kornie nazywa to demokracją. W takim razie, od kiedy żyję, wybory są równie demokratyczne. A teraz kandydaci muszą dodatkowo płacić jawne łapówki partyjnym bonzom, żeby móc znaleźć się na listach wyborczych. I to jest novum". Zaraz odezwał się rzecznik rządu Paweł Graś: „Jakie łapówki partyjnym bonzom?". Odpowiedziałem: „Partia SLD wymaga od swoich kandydatów wpłat w wysokości 20 tys. od głowy – tylko wówczas kandydat tej partii znajdzie się na liście. Być może dla polityków to jest standard, dla mnie to jest pohańbienie demokracji. Tak, dla mnie jest to łapówka, za którą się de facto kupuje łaskawość szefa partii i możliwość uzyskania nominacji”. Po chwili dopisałem: „A tak na marginesie, pan uważa to za stosowne?” Odpowiedzi nie otrzymałem.
Znalazłem ją w zeszłotygodniowym artykule we Wprost „Dojenie". Haracze jak w rodzinie Soprano, procenty odpalane partiom od państwowych posad, na które partie delegują, potrącenia z pensji posłów Parlamentu Europejskiego, wpisowe na listy wyborcze, sam sobie wpłacasz na wybory – musisz odpalić 10 proc. na zarząd partii, wszystkich partii – PO, PiS, PSL, SLD, PJN. I naród to łyka. Nie widzę protestu. Różnica jest jedna: Tony Soprano bał się agentów federalnych. Nasi polityczni gangsterzy nie boją się już nikogo.
Zbigniew Hołdys
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Bodaj drugiego dnia obrad wezwano mnie na nagłe posiedzenie rady programowej klubu. Prezes opowiedział nam, co jest planowane. Słuchałem tego ze zdumieniem, choć miałem już 30 lat. „Więc tak, Świrgoń powiedział, że Warszawa w wyborach poprze Kraków, bo Wrocław poprze Gdańsk, to my spróbujemy kupić ten Wrocław, ich się weźmie, mianując ich człowieka do komisji finansowej i dostaną dotację, tam jednemu da się też paszport i będzie cicho siedział, człowieka z Poznania mianujemy szefem komisji rewizyjnej i może jeszcze coś dostaną, to ten Kraków w ogóle padnie, wtedy Lublin wprawdzie się dogada z Rzeszowem, ale oni i tak nie mają pieniędzy… Tak czy siak Świrgoń obiecał, że jak to wszystko przeprowadzimy, to klub będzie ocalony i jeszcze dostanie dofinansowanie". „O czym ty w ogóle mówisz?" – zapytałem jak idiota. – „Przecież to jest klub. Nasz klub, wolne miejsce! Jaki Świrgoń? Jakie "kupisz-sprzedasz?” „Niestety, takie jest życie” – powiedział prezes i zwiesił głowę. Dwa dni później SZSP nazywał się już ZSP, a plan został wprowadzony w życie.
Waldemar Świrgoń był cudownym dzieckiem komunistycznego systemu. W wieku 28 lat został członkiem najwyższych władz PZPR i natychmiast zajął się młodzieżą. W listopadzie 1982 r. zasiał w Stodole gangrenę korupcyjną wśród studentów, a potem wśród całej polskiej młodzieży. W miejsce towarzyskich koterii, jakichś wyższych czy niższych niekiedy idei, a niekiedy idei wręcz nikczemnych ( jak Marzec ’68), zainstalował w umysłach młodych ludzi nowy i kompletnie bezideowy system kupowania i sprzedawania głosów. Skończyła się rozmowa o programie, zaczęła o cenie. W gotówce.
W 2006 r. zobaczyłem Renatę Beger w bazarowym targu Polską z panem Adamem Lipińskim z PiS. Powiedziałem w domu: „To jest właśnie gangrena Świrgonia, właśnie ją oglądacie". Dla mnie, warszawskiego ni to żula, ni to hipisa, takie targi były nie do zaakceptowania i szczerze mówiąc, nadal sobie z nimi nie radzę. Widocznie jestem naiwny, infantylny i niedzisiejszy. Zdaje się, że powinienem zawiesić na czole neon z napisem „dureń".
Nadzieję odzyskałem na chwilę, gdy sąd uznał weksle Leppera za bezprawne. Niestety, wkrótce ulgę zastąpiła bezradność. Na tylko tyle bowiem mnie stać wobec aroganckiej, perfidnej bezkarności, z jaką partie polityczne kupczą dobrem najwyższym – czyli Polską. A traktują ją, jakby była ich prywatnym folwarkiem. Oni, z pokolenia solidarnościowego buntu, dziś uprawiają świrgonizm na całego. I nie widzę protestu.
Kilka tygodni temu napisałem na Twitterze: „Kandydatów na posłów ustalają partyjni bonzowie – i naród kornie nazywa to demokracją. W takim razie, od kiedy żyję, wybory są równie demokratyczne. A teraz kandydaci muszą dodatkowo płacić jawne łapówki partyjnym bonzom, żeby móc znaleźć się na listach wyborczych. I to jest novum". Zaraz odezwał się rzecznik rządu Paweł Graś: „Jakie łapówki partyjnym bonzom?". Odpowiedziałem: „Partia SLD wymaga od swoich kandydatów wpłat w wysokości 20 tys. od głowy – tylko wówczas kandydat tej partii znajdzie się na liście. Być może dla polityków to jest standard, dla mnie to jest pohańbienie demokracji. Tak, dla mnie jest to łapówka, za którą się de facto kupuje łaskawość szefa partii i możliwość uzyskania nominacji”. Po chwili dopisałem: „A tak na marginesie, pan uważa to za stosowne?” Odpowiedzi nie otrzymałem.
Znalazłem ją w zeszłotygodniowym artykule we Wprost „Dojenie". Haracze jak w rodzinie Soprano, procenty odpalane partiom od państwowych posad, na które partie delegują, potrącenia z pensji posłów Parlamentu Europejskiego, wpisowe na listy wyborcze, sam sobie wpłacasz na wybory – musisz odpalić 10 proc. na zarząd partii, wszystkich partii – PO, PiS, PSL, SLD, PJN. I naród to łyka. Nie widzę protestu. Różnica jest jedna: Tony Soprano bał się agentów federalnych. Nasi polityczni gangsterzy nie boją się już nikogo.
Zbigniew Hołdys
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Więcej możesz przeczytać w 24/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.