Rozumiem, że prowadzi się rozmowy ze związkami zawodowymi czy z innymi organizacjami w wypadku reform je interesujących, ale z konsultacjami społecznymi nie ma to nic wspólnego. A związki zawodowe czy inne podobne organizacje to w istocie lobbyści, których interesuje tylko to, co dotyczy ludzi, których reprezentują, a sprawy ogółu mają w głębokim poważaniu, albo organizacje te gotowe są działać wbrew interesom ogółu, jeżeli tak dyktuje im własny interes. Jak zatem można sobie wyobrazić sensowne wyjaśnianie i debatowanie ze społeczeństwem? Ostatni przykład, czyli spotkanie internautów u premiera, nie jest najszczęśliwszy, gdyż miało ono charakter przypadkowy, a obecność premiera przy wszystkich okazjach, kiedy trzeba rozmawiać i wyjaśniać, jest fizycznie niemożliwa.
Weźmy pod uwagę trzy wielkie reformy, które już się zaczęły albo dopiero będą lada chwila wprowadzane w życie. Jedna z nich została już odpowiednio zrecenzowana, czyli reforma refundacji lekarstw, druga niemal niezauważona, czyli skandaliczna reforma prowadząca do skasowania liceów ogólnokształcących, o trzeciej zaczyna się rozmawiać, czyli o reformie emerytalnej, i tu wyrazy uznania należą się prezydentowi za próbę chociaż minispołecznej debaty. Jednak wszystkie te trzy reformy można przeprowadzić spokojnie i rozumnie, a zarazem dać społeczeństwu poczucie, że wywiera ono na ich kształt istotny wpływ, a wtedy reakcja będzie na pewno pozytywna, a nie – jak dotychczas i jak się zapowiada – stanowczo negatywna. Trzy wymienione problemy doskwierają wszystkim zachodnim społeczeństwom, więc ludzie zaczęli już myśleć, jak je rozwiązywać z udziałem obywateli, bo inaczej będą tylko marsze protestu, strajki, a władza będzie traciła popularność.
To istotne, bo wyjaśnianie i rozmawianie sprzyja władzy, choć na razie ona tego nie wie. Wszędzie, z oczywistych powodów, występuje problem leków refundowanych. Postęp medycyny jest tak kolosalny, że nikt nie ma pieniędzy, by refundować wszystko. Co robić? Jak decydować? Filozofowie proponują tu ciekawe rozwiązanie nazywane demokracją deliberatywną. Powstały na ten temat już setki książek, ale da się to opisać dość prosto. W Wielkiej Brytanii niedawno przeprowadzono taką operację z okazji popularnego lekarstwa na przeziębienie. Refundować czy nie? Powstała grupa rozważająca ten problem. Składa się z zebranych na zasadzie dobrowolności przedstawicieli tego, co dumnie nazywamy społeczeństwem obywatelskim, czyli lekarzy, ale także filozofów, księży, reprezentantóworganizacji pacjentów, urzędników państwowych i Bóg wie jeszcze kogo. Obrady były jawne i trwały kilka miesięcy. Zdecydowano – nie refundować, bo skutki lecznicze są wątpliwe. Rząd nie musiał zaakceptować tej decyzji, ale zaakceptował, bo miał podkładkę.
Tak można postępować we wszystkich dziedzinach, o ile społeczeństwo obywatelskie jest dostatecznie rozbudowane, a w Polsce nie jest z tym nadzwyczajnie, ale nie jest też źle. Po co zatem podejmuje się tak zasadnicze decyzje, jak skasowanie liceów ogólnokształcących i zastąpienie ich kierunkami humanistycznym i ścisłym, co doprowadzi do debilizmu młodzieży, w niejawnym trybie ministerialnym, bez konsultacji, nawet z ekspertami, chyba że są to eksperci ministerialni, a wtedy łatwo przewidzieć ich poparcie? Czy rodzice, uczelnie wyższe, nauczyciele, etycy, pedagodzy, księża nie mogliby o tym porozmawiać? Podobnie powinno być z reformą emerytalną, o której słyszymy tylko wypowiedzi niedokształconych polityków i równie powierzchownych wszystko wiedzących publicystów.
Najwyższy czas, żeby władze polityczne i samorządy zrozumiały, że społeczeństwo obywatelskie istnieje, nie jest głupie i może być pomocne. Generalny pogląd, nigdy wprost niewyrażany, jest następujący: społeczeństwo w demokracji przeszkadza w podejmowaniu decyzji, bo spowalnia proces polityczny. Trudno o większą głupotę i brak zrozumienia sensu demokracji. Jeżeli kolejne kluczowe decyzje będą zapadały w trybie niejawnym lub z pozorowanymi „konsultacjami społecznymi", to stopniowo my, naród, będziemy mieli tego coraz bardziej dość, aż się wściekniemy. A tego – jako konserwatysta z upodobania – wcale sobie i innym nie życzę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.