Trzeba to powiedzieć brutalnie – bez zwolnień grupowych LOT nie przetrwa” – te słowa premiera Donalda Tuska będą pamiętane długo. Podobnie jak zdanie, że rząd nie będzie ingerował w firmy, które zwalniają, by przetrwać. A ja zapytam, co rząd przez te lata robił, żeby firmy nie musiały zwalniać, szczególnie te z państwowym udziałem? Przecież te firmy to majątek narodowy, za który odpowiadają rząd i premier. Co robili minister skarbu i premier osobiście, żeby nie doprowadzić do sytuacji takiej, w jakiej znalazł się LOT? Albo PZU? Zamiast rzeczowych odpowiedzi na takie pytania słyszymy coraz bardziej irytującą, propagandową wymówkę: bo kryzys. Słowo „kryzys” stało się odpowiedzią na wszystkie zaniedbania i zaniechania, na bezradność wobec wyzwań, przed jakimi stoi rząd.
Co mają powiedzieć wyrzucani z pracy? Cieszyć się, że firma ich zwalnia, bo dzięki temu przetrwa? Nonsens. A tak de facto mówił premier: ludzie, którzy będą blokować zwolnienia, zrobią sobie na złość. Niby jak, co zyskują? Godziwe zasiłki? Profesjonalne i skuteczne programy, które szybko pozwolą im znaleźć nową pracę? Może pomocne urzędy pracy? To fikcja. Państwo w tym obszarze nie działa. Obszernie piszemy o tym w artykule „Polska bez pracy”.
Realna walka nie z bezrobociem, ale o miejsca pracy powinna być priorytetem Tuska. A nie jest. Minister pracy Kosiniak-Kamysz nawet nie raczył osobiście wytłumaczyć się w Sejmie z rekordowego bezrobocia. Panie premierze, gdzie jest minister pracy? Jaki ma plan? Zapomniałem już, jak wygląda.
I na koniec. Poglądy wygłoszone przez premiera o zwolnieniach do żywego przypominają arogancję premiera Cimoszewicza, który uznał, że powodzianie sami sobie są winni, bo się nie ubezpieczyli. Te słowa kosztowały SLD władzę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.