Koń jaki jest, każdy widzi. Nie do końca. Szczególnie gdy koń udaje krowę. Zajadając się lasagne, spaghetti czy wołowym hamburgerem, Europejczycy łykali koninę. To niekoniecznie groźne dla zdrowia, ale niesmak pozostaje. – To skandal! – krzyczą europejskie media. I zastanawiają się, jak to możliwe, że komuś opłaca się fałszować tanie mięso wołowe droższą przecież w większości krajów Unii koniną. Afera rozpętała się 27 stycznia, gdy irlandzki minister rolnictwa Simon Coveney ogłosił, że burgery produkowane w Irlandii i eksportowane do Wielkiej Brytanii są faszerowane koniną pochodzącą z Polski. Ilość koniny w wołowych burgerach oferowanych przez sieci Tesco, Lidl i Aldi: sto procent.
W Polskę z kopyta
Inspektorzy z Polski pojechali do Irlandii. Główny lekarz weterynarii Janusz Związek bronił polskiego honoru. Zwrócił uwagę, że irlandzki minister nie powinien mówić o „polskiej koninie” na podstawie oględzin gotowych produktów, nie widząc surowca z Polski: – Jeśli nie badano surowca, to konia z rzędem temu, kto może podawać tak precyzyjną informację. Gdy winnych szukano dalej, w brytyjskich mediach rozległy się apele, że tylko wołowina od lokalnych producentów to gwarancja bezpieczeństwa. Między wierszami: „Precz z tanią żywnością ze Wschodu”. Brytyjska agencja standaryzacji żywności FSA zleciła badania próbek mięsa na obecność fenylobutazonu, przeciwzapalnego leku podawanego koniom, ale potencjalnie szkodliwego dla ludzi. Gdy obecność koniny potwierdzono w mrożonkach z kolejnych supermarketów, minister środowiska Wielkiej Brytanii Owen Paterson mówił o możliwości zaistnienia „międzynarodowego spisku”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.