Łowcy autografów zbierają się przed Berlinale Palast. Czekają, bo po czerwonym dywanie mają przejść Steven Soderbergh, Jude Law i Rooney Mara. Tuż obok starsza kobieta niesie naturalnej wielkości tekturową sylwetkę. I transparent: „Jafar Panahi: Ich sollte hier sein” (Jafar Panahi: powinienem tu być). Tłumek wokół niej manifestuje w obronie irańskiego reżysera, który odsiaduje sześcioletni areszt domowy za „szerzenie antyrządowej propagandy”. Dostał także 20-letni zakaz pracy – do 2030 r. Kilka dni wcześniej w tym samym miejscu członkinie grupy Femen urządziły performance, a ekolodzy codziennie rozdają ulotki. To właśnie Międzynarodowy Festiwal Filmowy Berlinale. Jak zawsze rozpolitykowany. „Okno na świat” – z dumą określa swoją imprezę dyrektor Dieter Kosslick.
Dramat artysty represjonowanego
W „Zasuniętych zasłonach” Jafar Panahi opowiedział o sobie – artyście zamkniętym w czterech ścianach, żyjącym w ciągłym strachu, odizolowanym od świata. Kręcił we własnym domu, w tajemnicy. Za zakratowanymi oknami. Fikcyjnego bohatera, pisarza, zagrał Kamboziya Partovi, przyjaciel i współpracownik Panahiego. Ale sam reżyser też pojawia się na ekranie. Odrzuca myśl o samobójstwie.Sprząta, je obiad. Próbuje żyć, tworzy – mimo zakazu robi już kolejny film. Poprzedni „To nie jest film” pokazano na festiwalu w Cannes przed dwoma laty. Został przemycony z Iranu na USB, w ciastku. Nie wiadomo, jak na Berlinale trafiły „Zasunięte zasłony”. Prezentował je Partovi. Nie chciał się wypowiadać na temat sytuacji w Iranie. „Kiedy nie można mówić o innych, trzeba skierować obiektyw na siebie” – powiedział tylko. Ale zapytany o konsekwencje pokazania filmu w Berlinie westchnął: „Na razie nic się nie wydarzyło”. Czy kino nie stało się dla irańskich władz rodzajem wentyla bezpieczeństwa
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.