„Zamieszkajmy razem” Stephane’a Robelina to słodko-gorzka komedia o przemijaniu. Grając jedną z głównych ról, musiał pan zmierzyć się z własnymi lękami?
Nie, starość to nic nadzwyczajnego. Moja partnerka z tego filmu – Jane Fonda – pokazała mi opracowany przez siebie scenariusz własnej ceremonii pogrzebowej. Ale też listę rzeczy, które chce zrobić wcześniej. Może gdybym grał w „Miłości” Hanekego, przeżyłbym to głęboko. Ale w „Zamieszkajmy razem” trudne tematy, jak starość, śmierć, alzheimer, poruszane są z lekkością i nadzieją.
Ostatnio w europejskim kinie pojawia się coraz więcej filmów o ludziach po siedemdziesiątce.
Reżyserzy zaczynają dostrzegać, że rodziny tworzą nie tylko dzieci, lecz także rodzice i dziadkowie. A starsi ludzie są wdzięcznym tematem. Bywają smutni, ale i zabawni, mają mnóstwo historii do opowiedzenia.
Jest pan legendą komedii we Francji. Ma pan swoją receptę na rozśmieszanie widów?
Myślę, że sekretem jest dystans. Wtedy można lepiej punktować ludzkie przywary. Zwykle komicy nie są dobrymi kompanami do wina. Louis de Funès na co dzień był dosyć posępnym człowiekiem, Jacques Villeret – głęboko nieszczęśliwym. Ja akurat mam apetyt na życie.
W filmie Robelina grupa przyjaciół decyduje się zamieszkać na starość razem. Z kim pan stworzyłby taką komunę?
Ludzie, z którymi chciałbym mieszkać, już nie żyją. Philippe Noiret, Marcel Carné – to byli wspaniali faceci z olbrzymią wyobraźnią.
Bohaterowie „Zamieszkajmy razem” często spoglądają wstecz, wspominają. Do czego pan wraca?
Myślę o bliskich, którzy odeszli. Wracają do mnie obrazy dzieciństwa, szczęśliwe chwile z matką. Ale również sięgam pamięcią do planów filmowych. Staram się, żeby moja nostalgia miała radosną twarz. Chciałbym, uśmiechając się do przeszłości, ciągle żyć chwilą.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.