Mateusz: – Najtrudniejsze sytuacje jako wychowawcy? – zastanawia się. – Na moim drugim turnusie dwie pijane kolonistki wróciły do ośrodka o czwartej nad ranem z… recepcjonistą. Dziewczyny wyczekały dnia, kiedy byłem zmęczony i nie skontrolowałem pokojów. Dowiedziały się o imprezce na mieście od lektorki angielskiego, która wiedziała od ratownika, który wiedział to od recepcjonisty, który z nimi poszedł.
Czwarty turnus: próba gwałtu na 13-latce. Turnus nr 7: wojna, wręcz fizyczna, dzieci z kierowniczką kolonii. Na turnusie ósmym miałem sześciolatki kradnące w sklepach, biegające po dachach i opluwające wychowawców, robiące palcówki pod kołdrami. Na jednym z wyjazdów miałem też chłopaka, który założył się z innym, że przeleci dziewczynę z grupy przed końcem turnusu. W połowie wyjazdu byli już na etapie seksu oralnego. Robili to nawet na plaży – opowiada Mateusz. Właśnie wrócił ze swojego dziesiątego wyjazdu kolonijnego, ale o tym nawet nie chce opowiadać. – To akurat były tzw. trudne dzieciaki, z domu dziecka, więc naprawdę działo się wszystko – mówi. Ma dwa dni, żeby odpocząć, bo za chwilę jedzie na kolejne kolonie i znowu musi być przygotowany na każdą ewentualność i fizycznie, i psychicznie, bo przecież nie wiadomo, co się wydarzy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.