Skok na NBP, czyli jak doprowadzić Polskę do kryzysu walutowego
W kraju grasują gangsterzy, którzy na naszych oczach planują skok na bank. Na nasz najważniejszy bank - ten, który dotychczas gwarantował niską inflację i chronił nas przed kryzysem walutowym. Na Narodowy Bank Polski. Te plany niezbyt dobrze świadczą o edukacji ekonomicznej gangsterów, bowiem w NBP, jak w każdym banku centralnym, nie ma żadnych pieniędzy. Aby je ukraść, gangsterzy musieliby je najpierw wydrukować. To by oznaczało, że pieniądze kradliby nie z NBP, lecz z naszych kieszeni.
Napad w imieniu prawa
Najbezpieczniejsza metoda - dla napastników rzecz jasna - to "napad w imieniu prawa". W Sejmie znajdują się trzy poselskie projekty nowelizacji ustawy o NBP (zgłoszone przez PSL-UP, PiS i Samoobronę). Mimo że różnią się szczegółami, mają wspólny mianownik - zmierzają do ubezwłasnowolnienia NBP, podporządkowania go rządzącej partii i stworzenia możliwości finansowania polityki gospodarczej za pomocą maszyn drukarskich. To, że te pomysły ewidentnie naruszają konstytucję oraz powszechnie uznane zasady prowadzenia polityki pieniężnej, mogłoby nie być wystarczającym zabezpieczeniem. Szczęśliwie jest jeszcze prawo unijne i nasze nieodległe wejście do wspólnoty. Dlatego wszystkie ustawy muszą być opiniowane przez Zespół Integracji Europejskiej i Biuro Studiów i Ekspertyz. Opinie są jednoznaczne: "projekt narusza prawo unijne". Burza gangsterskich mózgów trwa jednak nadal. Skoro nie można zalegalizować skoku na bank ustawowo, warto spróbować się włamać mimo istniejącego prawa. Włamać się i zagarnąć na przykład rezerwy walutowe NBP.
Gangster dewizowy
Autorem pomysłu wykorzystania rezerw walutowych jest Andrzej Lepper. Wódz Samoobrony nie może się nadziwić, że "ojczyzna w potrzebie, a w NBP leży nie wykorzystane 30 mld dolarów". Dlatego bezustannie proponuje, by wydać je "na rozwój gospodarczy". NBP - i za to mu chwała - rzeczywiście posiada "pieniądze w walutach obcych i należności w walutach obcych od instytucji zagranicznych". Wartość tej pozycji aktywów banku wynosi rzeczywiście około 30 mld dolarów. Celem utrzymywania rezerwy jest zapewnienie wymienialności złotego (w tym płynnej obsługi handlu zagranicznego) i bezpieczeństwo systemu pieniężnego Polski (mówiąc językiem przedwojennych adeptów skarbowości, "złoty ma pokrycie w dolarach"). O tym, czy te rezerwy są za duże, czy za małe, zawsze można dyskutować. W tym miejscu warto tylko odnotować, że aktualny stan rezerw jest równowartością polskiego importu z 250 dni i że ten wskaźnik (wskutek wzrostu obrotów handlu zagranicznego i stabilizacji kwoty rezerw) systematycznie maleje.
NBP ma zresztą umiarkowany wpływ na wielkość rezerw, jest bowiem ustawowo zobowiązany do skupowania wszystkich walut, jakie ktokolwiek w Polsce chce wymienić. W połowie lat 90. bank centralny skupował ich szczególnie dużo, gdyż Polska jest importerem kapitału napływającego do nas w następstwie inwestycji zagranicznych (w tym inwestycji w skarbowe papiery dłużne). Z tego, że waluty trafiające do NBP zostały skupione na rynku, w oczywisty sposób wynika, iż nie można ich wydać. W następstwie skupu walut wyemitowano ich równowartość w złotych. Pomysł wydatkowania rezerw oznacza zatem chęć skonsumowania ciasteczka, które już raz zjedzono, innymi słowy - chodzi o emitowanie pieniądza, którego jedynym "pokryciem" jest wydajność maszyn drukarskich.
Gangster rezerwowy
Pomysł Leppera jest tak prymitywny, że chyba nawet sam autor się z niego wycofał. Idea "skoku na rezerwy" powróciła jednak ostatnio w nowej formie. Wiceminister finansów Ryszard Michalski powiedział w połowie stycznia, że resort finansów chce wspólnie z NBP utworzyć z części tzw. rezerwy rewaluacyjnej (7 mld zł z 27 mld zł) "fundusz odnawialny na finansowanie różnych przedsięwzięć". Pojawienie się na rynku takiego zastrzyku gorącego pieniądza (cała gotówka w obiegu i depozyty banków to 62 mld zł) wywołałoby oczywisty impuls inflacyjny i zmusiło NBP do tzw. sterylizowania, czyli ściągania gotówki za pomocą bonów NBP, oczywiście wysoko oprocentowanych.
Gangster kupiec
Grzegorz W. Kołodko wpadł na bardziej subtelny sposób wydania części rezerwy rewaluacyjnej. Niedawno wyjawił nawet swój plan. Otóż chciałby odkupić od NBP 2 mld USD i przeznaczyć te pieniądze na spłatę części długu zagranicznego. Uważny czytelnik zauważy, że to rozwiązanie polega na tym, aby NBP wziął 8 mld zł z nie istniejących pieniędzy i kupił za nie (od NBP!) 2 mld dolarów, które następnie podaruje Ministerstwu Finansów. Jest to propozycja nowatorska o treści: "Niech szwagier podaruje mi swój samochód, aby jednak nie stracił, niech ten samochód najpierw sam od siebie kupi. Skoro sobie za niego zapłaci, nie będzie stratny".
Gangsterzy radni
Z końcem roku (lub z końcem lutego 2004 r. - czeka nas spór prawny w tej sprawie) upływa kadencja dziewięciu członków Rady Polityki Pieniężnej. Nowych wybiorą Sejm, Senat i prezydent. O ile można być raczej spokojnym, że prezydent desygnuje rozważnych i odpowiedzialnych ekonomistów, o tyle w wypadku nominacji parlamentarnych takiej pewności nie ma. Rządząca koalicja zapewne będzie się kierować regułą: "Nieważne, czy mądry, ważne, że dyspozycyjny". Jeżeli tak się stanie, najbardziej szalone pomysły monetarne mogą być w przyszłym roku uchwalane stosunkiem głosów sześć do czterech. A owe szalone pomysły sprowadzają się do jednego - drukować pieniądze. Wicepremier Grzegorz W. Kołodko bynajmniej nie tai swoich zamiarów w tym względzie.
12 stycznia w wywiadzie dla radiowej Trójki powiedział: "Polska gospodarka jest jak wyschnięta gąbka, którą trzeba nasycić nie tyle wodą, ile pieniądzem, by ożywić ten krwiobieg, jakim są finanse. Dlatego polskiej gospodarce potrzeba więcej pieniądza".
Wicepremier jakby zapomniał, że z dodrukowywaniem pieniędzy jest jak z piciem wódki przez alkoholika. Pierwsza setka pobudza i usuwa wczorajsze dolegliwości. Sprawia jednak, że za chwilę dolegliwości wracają i trzeba wypić dwie następne setki. Potem trzy. A potem już samo idzie.
Napad w imieniu prawa
Najbezpieczniejsza metoda - dla napastników rzecz jasna - to "napad w imieniu prawa". W Sejmie znajdują się trzy poselskie projekty nowelizacji ustawy o NBP (zgłoszone przez PSL-UP, PiS i Samoobronę). Mimo że różnią się szczegółami, mają wspólny mianownik - zmierzają do ubezwłasnowolnienia NBP, podporządkowania go rządzącej partii i stworzenia możliwości finansowania polityki gospodarczej za pomocą maszyn drukarskich. To, że te pomysły ewidentnie naruszają konstytucję oraz powszechnie uznane zasady prowadzenia polityki pieniężnej, mogłoby nie być wystarczającym zabezpieczeniem. Szczęśliwie jest jeszcze prawo unijne i nasze nieodległe wejście do wspólnoty. Dlatego wszystkie ustawy muszą być opiniowane przez Zespół Integracji Europejskiej i Biuro Studiów i Ekspertyz. Opinie są jednoznaczne: "projekt narusza prawo unijne". Burza gangsterskich mózgów trwa jednak nadal. Skoro nie można zalegalizować skoku na bank ustawowo, warto spróbować się włamać mimo istniejącego prawa. Włamać się i zagarnąć na przykład rezerwy walutowe NBP.
Gangster dewizowy
Autorem pomysłu wykorzystania rezerw walutowych jest Andrzej Lepper. Wódz Samoobrony nie może się nadziwić, że "ojczyzna w potrzebie, a w NBP leży nie wykorzystane 30 mld dolarów". Dlatego bezustannie proponuje, by wydać je "na rozwój gospodarczy". NBP - i za to mu chwała - rzeczywiście posiada "pieniądze w walutach obcych i należności w walutach obcych od instytucji zagranicznych". Wartość tej pozycji aktywów banku wynosi rzeczywiście około 30 mld dolarów. Celem utrzymywania rezerwy jest zapewnienie wymienialności złotego (w tym płynnej obsługi handlu zagranicznego) i bezpieczeństwo systemu pieniężnego Polski (mówiąc językiem przedwojennych adeptów skarbowości, "złoty ma pokrycie w dolarach"). O tym, czy te rezerwy są za duże, czy za małe, zawsze można dyskutować. W tym miejscu warto tylko odnotować, że aktualny stan rezerw jest równowartością polskiego importu z 250 dni i że ten wskaźnik (wskutek wzrostu obrotów handlu zagranicznego i stabilizacji kwoty rezerw) systematycznie maleje.
NBP ma zresztą umiarkowany wpływ na wielkość rezerw, jest bowiem ustawowo zobowiązany do skupowania wszystkich walut, jakie ktokolwiek w Polsce chce wymienić. W połowie lat 90. bank centralny skupował ich szczególnie dużo, gdyż Polska jest importerem kapitału napływającego do nas w następstwie inwestycji zagranicznych (w tym inwestycji w skarbowe papiery dłużne). Z tego, że waluty trafiające do NBP zostały skupione na rynku, w oczywisty sposób wynika, iż nie można ich wydać. W następstwie skupu walut wyemitowano ich równowartość w złotych. Pomysł wydatkowania rezerw oznacza zatem chęć skonsumowania ciasteczka, które już raz zjedzono, innymi słowy - chodzi o emitowanie pieniądza, którego jedynym "pokryciem" jest wydajność maszyn drukarskich.
Gangster rezerwowy
Pomysł Leppera jest tak prymitywny, że chyba nawet sam autor się z niego wycofał. Idea "skoku na rezerwy" powróciła jednak ostatnio w nowej formie. Wiceminister finansów Ryszard Michalski powiedział w połowie stycznia, że resort finansów chce wspólnie z NBP utworzyć z części tzw. rezerwy rewaluacyjnej (7 mld zł z 27 mld zł) "fundusz odnawialny na finansowanie różnych przedsięwzięć". Pojawienie się na rynku takiego zastrzyku gorącego pieniądza (cała gotówka w obiegu i depozyty banków to 62 mld zł) wywołałoby oczywisty impuls inflacyjny i zmusiło NBP do tzw. sterylizowania, czyli ściągania gotówki za pomocą bonów NBP, oczywiście wysoko oprocentowanych.
Gangster kupiec
Grzegorz W. Kołodko wpadł na bardziej subtelny sposób wydania części rezerwy rewaluacyjnej. Niedawno wyjawił nawet swój plan. Otóż chciałby odkupić od NBP 2 mld USD i przeznaczyć te pieniądze na spłatę części długu zagranicznego. Uważny czytelnik zauważy, że to rozwiązanie polega na tym, aby NBP wziął 8 mld zł z nie istniejących pieniędzy i kupił za nie (od NBP!) 2 mld dolarów, które następnie podaruje Ministerstwu Finansów. Jest to propozycja nowatorska o treści: "Niech szwagier podaruje mi swój samochód, aby jednak nie stracił, niech ten samochód najpierw sam od siebie kupi. Skoro sobie za niego zapłaci, nie będzie stratny".
Gangsterzy radni
Z końcem roku (lub z końcem lutego 2004 r. - czeka nas spór prawny w tej sprawie) upływa kadencja dziewięciu członków Rady Polityki Pieniężnej. Nowych wybiorą Sejm, Senat i prezydent. O ile można być raczej spokojnym, że prezydent desygnuje rozważnych i odpowiedzialnych ekonomistów, o tyle w wypadku nominacji parlamentarnych takiej pewności nie ma. Rządząca koalicja zapewne będzie się kierować regułą: "Nieważne, czy mądry, ważne, że dyspozycyjny". Jeżeli tak się stanie, najbardziej szalone pomysły monetarne mogą być w przyszłym roku uchwalane stosunkiem głosów sześć do czterech. A owe szalone pomysły sprowadzają się do jednego - drukować pieniądze. Wicepremier Grzegorz W. Kołodko bynajmniej nie tai swoich zamiarów w tym względzie.
12 stycznia w wywiadzie dla radiowej Trójki powiedział: "Polska gospodarka jest jak wyschnięta gąbka, którą trzeba nasycić nie tyle wodą, ile pieniądzem, by ożywić ten krwiobieg, jakim są finanse. Dlatego polskiej gospodarce potrzeba więcej pieniądza".
Wicepremier jakby zapomniał, że z dodrukowywaniem pieniędzy jest jak z piciem wódki przez alkoholika. Pierwsza setka pobudza i usuwa wczorajsze dolegliwości. Sprawia jednak, że za chwilę dolegliwości wracają i trzeba wypić dwie następne setki. Potem trzy. A potem już samo idzie.
Więcej możesz przeczytać w 14/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.