Szansa na ukrócenie korupcji nie może utonąć w morzu gadulstwa
Sejmowa komisja śledcza powołana do wyjaśnienia tzw. afery Rywina działa już dwa miesiące. Jej prace są bacznie obserwowane przez tysiące ludzi oczekujących rozwikłania korupcyjnej zagadki. Coraz więcej osób zżyma się, że wyjaśnianie prawdy trwa tak długo. Denerwują ich ciągnące się godzinami przesłuchania i kaskady pytań, których istoty nie potrafiłaby zgłębić przenikliwość samego Sherlocka Holmesa. Ludzie obawiają się, czy w powodzi słów nie utonie szansa na skuteczne przeciwstawienie się pladze korupcji zżerającej nasz kraj.
Jakaś część pretensji kierowanych pod adresem komisji śledczej zapewne nie jest pozbawiona podstaw. Nikt przecież nie jest doskonały, zwłaszcza jeśli robi coś po raz pierwszy. Trudno odmówić racji szczególnie tym osobom, które oczekują od komisji większej koncentracji na samej korupcyjnej propozycji złożonej Agorze i przestrzegają przed mnożeniem wątków pobocznych. Z badaniem takich spraw jest jak z wędrówką po górach. Zawsze istnieje pokusa zboczenia z wytyczonego szlaku i podążenia ścieżką prowadzącą w jakiś piękny zakątek, nie uwzględniony przy ustalaniu pierwotnego celu wycieczki. Uleganie takim podszeptom jest czasami bardzo miłe, ale w konsekwencji może spowodować, że nie dotrzemy do miejsca przeznaczenia.
W wypadku sejmowej komisji śledczej owym miejscem przeznaczenia jest rozwikłanie tzw. afery Rywina. Jest spora szansa na ukrócenie korupcji, bowiem już sam fakt utworzenia komisji i otwarte mówienie o patologii, o której do tej pory wspominało się jedynie półgębkiem, uczyniło wiele dobrego. Ludzie przekonali się, że nie muszą być bezradni wobec łapówkarza, który z myśliwego łatwo może się przemienić w zwierzynę. Dostrzegli m.in. rażącą siłę nagrania magnetofonowego.
Utwierdza w takim przekonaniu historia, która zdarzyła się w warszawskiej dzielnicy Wawer. Jeden z tutejszych radnych, wybrany z listy Prawa i Sprawiedliwości, uzależnił swoje poparcie dla zagrożonego odwołaniem burmistrza, też notabene z PiS, od uzyskania posady z pensją 6 tys. zł. Burmistrz szantażyście nie uległ i wzorem redaktora "Gazety Wyborczej" nagrał przestępczą propozycję złożoną mu przez partyjnego kolegę. Taśma trafiła do prokuratury i stała się koronnym dowodem na popełnienie przestępstwa.
Radny, specjalista od niemoralnych propozycji, broni się dzisiaj, że został źle zrozumiany. Twierdzi, że nie chodziło mu o nic innego, jak tylko o dostanie pracy, którą wszystkim radnym pozostającym bez zajęcia obiecywał miejscowy szef PiS. Nagranie poświadcza jednak wersję burmistrza i obnaża szantażystę wręcz bezlitośnie. Ludzie, którzy uwierzyli jego hasłu wyborczemu "Urzędy bez korupcji: przejrzyste zasady podejmowania decyzji, jasne procedury", mogą się dzisiaj czuć nabici w butelkę. Pozostaje mieć nadzieję, że zadośćuczynieniem za to szalbierstwo będzie postawienie oszusta przed sądem i surowy werdykt Temidy. Oby doszło do tego jak najszybciej! Nic bowiem nie rozzuchwala bardziej niż przykład niecnego występku ujawnionego, ale nie potępionego.
Dlatego tak ważne jest tempo prac sejmowej komisji śledczej. Jeśli bowiem będzie ona debatować nie wiadomo jak długo i, co nie daj Boże, nie zakończy prac z powodu przyspieszenia wyborów parlamentarnych, to jedynie rozzuchwali obecnych i potencjalnych łapówkarzy. Okaże się bowiem, że o korupcji można w nieskończoność dywagować, ale przeciwstawić się jej nie sposób.
Z takiej perspektywy nadmierny perfekcjonizm i podejmowanie każdego pobocznego wątku śledztwa prędzej można uznać za wadę niż zaletę sejmowej komisji śledczej. Oby o członkach komisji nigdy nie mówiono, że postanowili utopić korupcję w morzu gadulstwa, ale okazało się to niemożliwe, bo oddychała skrzelami.
Jakaś część pretensji kierowanych pod adresem komisji śledczej zapewne nie jest pozbawiona podstaw. Nikt przecież nie jest doskonały, zwłaszcza jeśli robi coś po raz pierwszy. Trudno odmówić racji szczególnie tym osobom, które oczekują od komisji większej koncentracji na samej korupcyjnej propozycji złożonej Agorze i przestrzegają przed mnożeniem wątków pobocznych. Z badaniem takich spraw jest jak z wędrówką po górach. Zawsze istnieje pokusa zboczenia z wytyczonego szlaku i podążenia ścieżką prowadzącą w jakiś piękny zakątek, nie uwzględniony przy ustalaniu pierwotnego celu wycieczki. Uleganie takim podszeptom jest czasami bardzo miłe, ale w konsekwencji może spowodować, że nie dotrzemy do miejsca przeznaczenia.
W wypadku sejmowej komisji śledczej owym miejscem przeznaczenia jest rozwikłanie tzw. afery Rywina. Jest spora szansa na ukrócenie korupcji, bowiem już sam fakt utworzenia komisji i otwarte mówienie o patologii, o której do tej pory wspominało się jedynie półgębkiem, uczyniło wiele dobrego. Ludzie przekonali się, że nie muszą być bezradni wobec łapówkarza, który z myśliwego łatwo może się przemienić w zwierzynę. Dostrzegli m.in. rażącą siłę nagrania magnetofonowego.
Utwierdza w takim przekonaniu historia, która zdarzyła się w warszawskiej dzielnicy Wawer. Jeden z tutejszych radnych, wybrany z listy Prawa i Sprawiedliwości, uzależnił swoje poparcie dla zagrożonego odwołaniem burmistrza, też notabene z PiS, od uzyskania posady z pensją 6 tys. zł. Burmistrz szantażyście nie uległ i wzorem redaktora "Gazety Wyborczej" nagrał przestępczą propozycję złożoną mu przez partyjnego kolegę. Taśma trafiła do prokuratury i stała się koronnym dowodem na popełnienie przestępstwa.
Radny, specjalista od niemoralnych propozycji, broni się dzisiaj, że został źle zrozumiany. Twierdzi, że nie chodziło mu o nic innego, jak tylko o dostanie pracy, którą wszystkim radnym pozostającym bez zajęcia obiecywał miejscowy szef PiS. Nagranie poświadcza jednak wersję burmistrza i obnaża szantażystę wręcz bezlitośnie. Ludzie, którzy uwierzyli jego hasłu wyborczemu "Urzędy bez korupcji: przejrzyste zasady podejmowania decyzji, jasne procedury", mogą się dzisiaj czuć nabici w butelkę. Pozostaje mieć nadzieję, że zadośćuczynieniem za to szalbierstwo będzie postawienie oszusta przed sądem i surowy werdykt Temidy. Oby doszło do tego jak najszybciej! Nic bowiem nie rozzuchwala bardziej niż przykład niecnego występku ujawnionego, ale nie potępionego.
Dlatego tak ważne jest tempo prac sejmowej komisji śledczej. Jeśli bowiem będzie ona debatować nie wiadomo jak długo i, co nie daj Boże, nie zakończy prac z powodu przyspieszenia wyborów parlamentarnych, to jedynie rozzuchwali obecnych i potencjalnych łapówkarzy. Okaże się bowiem, że o korupcji można w nieskończoność dywagować, ale przeciwstawić się jej nie sposób.
Z takiej perspektywy nadmierny perfekcjonizm i podejmowanie każdego pobocznego wątku śledztwa prędzej można uznać za wadę niż zaletę sejmowej komisji śledczej. Oby o członkach komisji nigdy nie mówiono, że postanowili utopić korupcję w morzu gadulstwa, ale okazało się to niemożliwe, bo oddychała skrzelami.
Więcej możesz przeczytać w 14/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.