Pozycja polityczna Rzeczypospolitej zależy od sprawności amerykańskich generałów
Bóg mi powierzył honor Polaków" - z tym okrzykiem książę Józef Poniatowski rzucił się do Elstery. Podobno historia, gdy się powtarza, zmienia się z tragedii w farsę. Tymczasem w publicznej debacie o polskim udziale w wojnie o Irak jedynym oficjalnym argumentem jest właśnie honorowe wypełnienie obowiązków sojuszniczych. Polityka wielkie słowa toleruje tylko od czasu do czasu. Na co dzień jest twardą grą interesów.
Będzie banałem stwierdzenie, że w Polsce nawet zdeklarowani pacyfiści powinni trzymać kciuki za powodzenie wojsk sojuszniczych w Iraku. I to nie tylko dlatego, że w ich szeregach walczy kilkuset naszych żołnierzy. Brutalnie mówiąc, pozycja polityczna Polski w najbliższych latach zależy od sprawności amerykańskich generałów. Rzeczpospolita, angażując się w konflikt po stronie Stanów Zjednoczonych, zyska na sukcesie sprzymierzonych i wiele straci, jeżeli wojna będzie się przeciągała lub nie doprowadzi do jednoznacznego rozstrzygnięcia.
Bazy bezpieczeństwa
Zobowiązania sojusznicze są ważne. Jeśli jednak są jedynym uzasadnieniem decyzji polskiego rządu, natychmiast pojawia się argumentacja strony przeciwnej, streszczona w transparencie dumnie noszonym po Warszawie przez grupkę antywojennych demonstrantów: "Miller, Kwaśniewski - dwa Busha pieski". Można jeszcze przypomnieć, że Portugalia czy Hiszpania nie wysłały żołnierzy na front iracki, a jednocześnie czerpią z popierania działań wojennych znaczniejsze profity polityczne niż Polska. Wreszcie, część euroentuzjastów załamuje ręce, że wsparcie dla USA zmniejsza naszą wiarygodność w oczach Francji i Niemiec i może utrudnić rozszerzenie Unii Europejskiej.
Na szczęście, dysponujemy solidnymi argumentami za tym, że decyzja o zaangażowaniu Polski po stronie USA była uzasadniona dobrze pojętą polską racją stanu. Przede wszystkim dla polskiej polityki wartością podstawową musi pozostawać zapewnienie naszemu krajowi trwałych gwarancji bezpieczeństwa. Niestabilność współczesnego świata jest tak wielka, że nasze przekonanie o braku zagrożeń zewnętrznych wobec Polski może zostać łatwo poddane próbie. Scenariusz konfliktu wewnętrznego na obszarze postsowieckim (celowo unikam wymieniania nazw sąsiedzkich państw) przelewającego się przez zachodnią granicę był wielokrotnie rozpatrywany przez ekspertów i nie został odłożony do lamusa. A jest to tylko jedno z kilku możliwych zagrożeń. Polska sama jest militarnie słaba i potrzebuje gwarancji sojuszniczych. Zarówno po to, byśmy my mogli spać spokojnie, jak i dla zagranicznych inwestorów nie podzielających naszego przekonania, że Polska leży w najspokojniejszym zakątku świata. Tak się składa, że realnym gwarantem pomocy militarnej we współczesnym świecie są tylko Stany Zjednoczone. Żenujące spory dotyczące planowania obrony Turcji w razie wojny w Iraku dowiodły, że NATO, a zwłaszcza jego europejski filar, nie gwarantuje stuprocentowego bezpieczeństwa. Jedyna realna gwarancja to ścisły sojusz z USA, a najlepiej posiadanie na własnym terytorium baz wojskowych hipermocarstwa.
Na czym nas posadzą?
Polska pozostaje (często też w oczach własnych obywateli) nowym lokatorem świata Zachodu. Na dodatek przyłożyliśmy w przeszłości rękę do niefortunnej interpretacji art. 5 traktatu waszyngtońskiego o pomocy w razie napaści: sposób udzielenia pomocy określa pomagający, a nie napadnięty (by liczyć na pomoc sojuszników, ten drugi musi udowadniać, że sam jest skłonny udzielić pomocy). Pierwszy i zasadniczy argument jest więc prosty - bezpieczeństwo państwa i obywateli wymaga zaangażowania po stronie USA.
Nasze stanowisko w kryzysie irackim jest ponadto korzystne z punktu widzenia roli Polski w unii. Włos na głowie się jeży, gdy słyszymy, że powinniśmy być grzeczni i siedzieć cicho, bo nie zostaniemy przyjęci do wspólnoty. Jest to stanowisko błędne i szkodliwe. Polska będzie jednym z najważniejszych państw poszerzonej unii. Jeszcze niedawno Francuzi formułowali obawy, że Warszawa stanie się satelitą Berlina. Teraz, zapominając o trójkącie weimarskim (Francja, Niemcy, Polska), konstruują trójkąt z Rosją. Jednocześnie wracają do koncepcji tzw. Europy różnych prędkości, podważającej sens naszej przynależności do UE, bo spychającej nas do roli członka drugiej kategorii. Polsce powinno zależeć na Europie suwerennych narodów, wzmacniającej współpracę z USA. Nie ma powodu, by okłamywać europejskich partnerów, że mamy inne zdanie. Jeśli będziemy zgodnie z radą prezydenta Francji siedzieli cicho, znajdziemy się w sytuacji lokatora wprowadzającego się do mieszkania, w którym nie będzie ani jednego wygodnego fotela, tylko krzywe zydle. Mimo buńczucznych deklaracji Europa bez USA sobie nie poradzi, a rola ważnego partnera Ameryki może wzmacniać naszą pozycję w unii, nawet jeśli będzie budziła irytację Paryża czy Berlina.
Pamięć wymierna w dolarach
Zdecydowane poparcie Stanów Zjednoczonych w Iraku powinno przynieść nam też wymierne korzyści gospodarcze. Radek Sikorski głosi tezę, że nowy rząd iracki - nie bez udziału Amerykanów - będzie zmuszony pamiętać o nie spłaconych długach wobec Polski (ponad 700 mln USD) i o tym, że Polacy dzięki swym doświadczeniom mogą wziąć udział w odbudowie Iraku. Można liczyć, że w najbliższych latach wartość materialna takiej pamięci będzie wynosiła 2-3 mld USD.
Poza poprawieniem pamięci Irakijczyków nasze zaangażowanie na Bliskim Wschodzie powinno przynieść również efekty na rynku amerykańskim. Być może w formie korzystniejszego kredytu na zakup samolotów bojowych (mowa o zyskaniu ponad miliarda dolarów) lub lepszej oferty offsetowej, a przede wszystkim w postaci większych inwestycji bezpośrednich. Reakcje Amerykanów na falę antyamerykanizmu w świecie pokazują, że umiejętne zdyskontowanie politycznych decyzji może przynieść Polsce korzyści gospodarcze. Nie tylko zresztą gospodarcze, bo ekonomia wiąże się ściśle z polityką. Wejście do naszego kraju amerykańskich koncernów naftowych jest w gruncie rzeczy jedynym sposobem na przełamanie energetycznej zależności Rzeczypospolitej od Rosji.
Skoro o wschodnich sąsiadach mowa, należy odnotować jeszcze jeden pozytywny efekt polskiego wsparcia wojny o Irak. Otóż Unia Europejska bez zachwytu patrzyła na nasze projekty wschodniej polityki europejskiej. Kilka tygodni temu zaprezentowano program Brukseli odrzucający europejskie aspiracje Ukrainy (i naturalnie Białorusi). Jedynym sposobem na prowadzenie aktywnej polityki polskiej w tym regionie jest przekonanie Waszyngtonu do jej poparcia. Kiedy jest się bliskim sojusznikiem, łatwiej to osiągnąć. Alians rosyjsko-amerykański jest osłabiony. Należy korzystać z okazji.
Okno możliwości
Wykorzystanie szans, jakie stworzyła Polsce decyzja o wyraźnym poparciu wojny o Irak, powinno zaowocować stworzeniem 300-400 tys. miejsc pracy, znacznymi wpływami do budżetu, zwiększeniem wiarygodności kraju na rynkach międzynarodowych i powrotem naszych firm na Bliski Wschód (nie tylko do Iraku). Mamy też szansę na ograniczenie szkodliwego monopolu Niemiec i państw unii w naszej wymianie handlowej przez zwiększenie handlu z USA, a przede wszystkim na zmniejszenie obciążenia, jakim są dla Polski wysokie ceny ropy i gazu, a następnie na uniezależnienie się od monopolu Rosji.
W dziedzinie politycznej sukces w Iraku powinien dać nam instrumenty do odgrywania roli lidera w Europie Środkowej i Wschodniej. Na forum UE przekłada się to na możliwość uzyskania stałego poparcia naszego stanowiska przez Litwę, Słowację, Łotwę i Węgry, czyli na większą siłę głosu, niż mają obecnie do dyspozycji Niemcy lub Francuzi.
Nasza polityka wobec USA nie może polegać na uzależnieniu i potakiwaniu. Powinniśmy przyjąć postawę solidnego partnerstwa. Nie mając gospodarczych ani militarnych narzędzi do prowadzenia samodzielnej polityki, możemy je uzyskać, dyskontując korzyści wiążące się z odgrywaniem roli zwornika Europy Środkowej, Zachodniej i USA. Wymaga to finezji dyplomatycznej, zręczności i jasno określonej wizji świata. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że - mówiąc z amerykańska - okno możliwości otworzyliśmy przypadkowo. Nasza (nie tylko rządu) głowa w tym, by go nie zamknąć, a tym bardziej, by przez nie nie wyskoczyć.
Będzie banałem stwierdzenie, że w Polsce nawet zdeklarowani pacyfiści powinni trzymać kciuki za powodzenie wojsk sojuszniczych w Iraku. I to nie tylko dlatego, że w ich szeregach walczy kilkuset naszych żołnierzy. Brutalnie mówiąc, pozycja polityczna Polski w najbliższych latach zależy od sprawności amerykańskich generałów. Rzeczpospolita, angażując się w konflikt po stronie Stanów Zjednoczonych, zyska na sukcesie sprzymierzonych i wiele straci, jeżeli wojna będzie się przeciągała lub nie doprowadzi do jednoznacznego rozstrzygnięcia.
Bazy bezpieczeństwa
Zobowiązania sojusznicze są ważne. Jeśli jednak są jedynym uzasadnieniem decyzji polskiego rządu, natychmiast pojawia się argumentacja strony przeciwnej, streszczona w transparencie dumnie noszonym po Warszawie przez grupkę antywojennych demonstrantów: "Miller, Kwaśniewski - dwa Busha pieski". Można jeszcze przypomnieć, że Portugalia czy Hiszpania nie wysłały żołnierzy na front iracki, a jednocześnie czerpią z popierania działań wojennych znaczniejsze profity polityczne niż Polska. Wreszcie, część euroentuzjastów załamuje ręce, że wsparcie dla USA zmniejsza naszą wiarygodność w oczach Francji i Niemiec i może utrudnić rozszerzenie Unii Europejskiej.
Na szczęście, dysponujemy solidnymi argumentami za tym, że decyzja o zaangażowaniu Polski po stronie USA była uzasadniona dobrze pojętą polską racją stanu. Przede wszystkim dla polskiej polityki wartością podstawową musi pozostawać zapewnienie naszemu krajowi trwałych gwarancji bezpieczeństwa. Niestabilność współczesnego świata jest tak wielka, że nasze przekonanie o braku zagrożeń zewnętrznych wobec Polski może zostać łatwo poddane próbie. Scenariusz konfliktu wewnętrznego na obszarze postsowieckim (celowo unikam wymieniania nazw sąsiedzkich państw) przelewającego się przez zachodnią granicę był wielokrotnie rozpatrywany przez ekspertów i nie został odłożony do lamusa. A jest to tylko jedno z kilku możliwych zagrożeń. Polska sama jest militarnie słaba i potrzebuje gwarancji sojuszniczych. Zarówno po to, byśmy my mogli spać spokojnie, jak i dla zagranicznych inwestorów nie podzielających naszego przekonania, że Polska leży w najspokojniejszym zakątku świata. Tak się składa, że realnym gwarantem pomocy militarnej we współczesnym świecie są tylko Stany Zjednoczone. Żenujące spory dotyczące planowania obrony Turcji w razie wojny w Iraku dowiodły, że NATO, a zwłaszcza jego europejski filar, nie gwarantuje stuprocentowego bezpieczeństwa. Jedyna realna gwarancja to ścisły sojusz z USA, a najlepiej posiadanie na własnym terytorium baz wojskowych hipermocarstwa.
Na czym nas posadzą?
Polska pozostaje (często też w oczach własnych obywateli) nowym lokatorem świata Zachodu. Na dodatek przyłożyliśmy w przeszłości rękę do niefortunnej interpretacji art. 5 traktatu waszyngtońskiego o pomocy w razie napaści: sposób udzielenia pomocy określa pomagający, a nie napadnięty (by liczyć na pomoc sojuszników, ten drugi musi udowadniać, że sam jest skłonny udzielić pomocy). Pierwszy i zasadniczy argument jest więc prosty - bezpieczeństwo państwa i obywateli wymaga zaangażowania po stronie USA.
Nasze stanowisko w kryzysie irackim jest ponadto korzystne z punktu widzenia roli Polski w unii. Włos na głowie się jeży, gdy słyszymy, że powinniśmy być grzeczni i siedzieć cicho, bo nie zostaniemy przyjęci do wspólnoty. Jest to stanowisko błędne i szkodliwe. Polska będzie jednym z najważniejszych państw poszerzonej unii. Jeszcze niedawno Francuzi formułowali obawy, że Warszawa stanie się satelitą Berlina. Teraz, zapominając o trójkącie weimarskim (Francja, Niemcy, Polska), konstruują trójkąt z Rosją. Jednocześnie wracają do koncepcji tzw. Europy różnych prędkości, podważającej sens naszej przynależności do UE, bo spychającej nas do roli członka drugiej kategorii. Polsce powinno zależeć na Europie suwerennych narodów, wzmacniającej współpracę z USA. Nie ma powodu, by okłamywać europejskich partnerów, że mamy inne zdanie. Jeśli będziemy zgodnie z radą prezydenta Francji siedzieli cicho, znajdziemy się w sytuacji lokatora wprowadzającego się do mieszkania, w którym nie będzie ani jednego wygodnego fotela, tylko krzywe zydle. Mimo buńczucznych deklaracji Europa bez USA sobie nie poradzi, a rola ważnego partnera Ameryki może wzmacniać naszą pozycję w unii, nawet jeśli będzie budziła irytację Paryża czy Berlina.
Pamięć wymierna w dolarach
Zdecydowane poparcie Stanów Zjednoczonych w Iraku powinno przynieść nam też wymierne korzyści gospodarcze. Radek Sikorski głosi tezę, że nowy rząd iracki - nie bez udziału Amerykanów - będzie zmuszony pamiętać o nie spłaconych długach wobec Polski (ponad 700 mln USD) i o tym, że Polacy dzięki swym doświadczeniom mogą wziąć udział w odbudowie Iraku. Można liczyć, że w najbliższych latach wartość materialna takiej pamięci będzie wynosiła 2-3 mld USD.
Poza poprawieniem pamięci Irakijczyków nasze zaangażowanie na Bliskim Wschodzie powinno przynieść również efekty na rynku amerykańskim. Być może w formie korzystniejszego kredytu na zakup samolotów bojowych (mowa o zyskaniu ponad miliarda dolarów) lub lepszej oferty offsetowej, a przede wszystkim w postaci większych inwestycji bezpośrednich. Reakcje Amerykanów na falę antyamerykanizmu w świecie pokazują, że umiejętne zdyskontowanie politycznych decyzji może przynieść Polsce korzyści gospodarcze. Nie tylko zresztą gospodarcze, bo ekonomia wiąże się ściśle z polityką. Wejście do naszego kraju amerykańskich koncernów naftowych jest w gruncie rzeczy jedynym sposobem na przełamanie energetycznej zależności Rzeczypospolitej od Rosji.
Skoro o wschodnich sąsiadach mowa, należy odnotować jeszcze jeden pozytywny efekt polskiego wsparcia wojny o Irak. Otóż Unia Europejska bez zachwytu patrzyła na nasze projekty wschodniej polityki europejskiej. Kilka tygodni temu zaprezentowano program Brukseli odrzucający europejskie aspiracje Ukrainy (i naturalnie Białorusi). Jedynym sposobem na prowadzenie aktywnej polityki polskiej w tym regionie jest przekonanie Waszyngtonu do jej poparcia. Kiedy jest się bliskim sojusznikiem, łatwiej to osiągnąć. Alians rosyjsko-amerykański jest osłabiony. Należy korzystać z okazji.
Okno możliwości
Wykorzystanie szans, jakie stworzyła Polsce decyzja o wyraźnym poparciu wojny o Irak, powinno zaowocować stworzeniem 300-400 tys. miejsc pracy, znacznymi wpływami do budżetu, zwiększeniem wiarygodności kraju na rynkach międzynarodowych i powrotem naszych firm na Bliski Wschód (nie tylko do Iraku). Mamy też szansę na ograniczenie szkodliwego monopolu Niemiec i państw unii w naszej wymianie handlowej przez zwiększenie handlu z USA, a przede wszystkim na zmniejszenie obciążenia, jakim są dla Polski wysokie ceny ropy i gazu, a następnie na uniezależnienie się od monopolu Rosji.
W dziedzinie politycznej sukces w Iraku powinien dać nam instrumenty do odgrywania roli lidera w Europie Środkowej i Wschodniej. Na forum UE przekłada się to na możliwość uzyskania stałego poparcia naszego stanowiska przez Litwę, Słowację, Łotwę i Węgry, czyli na większą siłę głosu, niż mają obecnie do dyspozycji Niemcy lub Francuzi.
Nasza polityka wobec USA nie może polegać na uzależnieniu i potakiwaniu. Powinniśmy przyjąć postawę solidnego partnerstwa. Nie mając gospodarczych ani militarnych narzędzi do prowadzenia samodzielnej polityki, możemy je uzyskać, dyskontując korzyści wiążące się z odgrywaniem roli zwornika Europy Środkowej, Zachodniej i USA. Wymaga to finezji dyplomatycznej, zręczności i jasno określonej wizji świata. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że - mówiąc z amerykańska - okno możliwości otworzyliśmy przypadkowo. Nasza (nie tylko rządu) głowa w tym, by go nie zamknąć, a tym bardziej, by przez nie nie wyskoczyć.
Więcej możesz przeczytać w 14/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.