Wojnę, która miała być precyzyjna i ograniczona, Husajn chce zamienić w rzeź cywilów
Zaledwie w ciągu pierwszych 48 godzin obecnego ataku na Irak na Bagdad spadło trzy razy więcej pocisków niż w czasie całej "Pustynnej burzy" w 1991 r., gdy Amerykanie rozbili w puch armię iracką, wyzwalając okupowany przez nią Kuwejt. Tymczasem teraz, po ponad tygodniu bombardowań irackiej stolicy, Bagdad nie tylko nie został zmieciony z powierzchni ziemi, ale nadal nie pogasły tam nawet światła w domach i na ulicach. Dlaczego? Bombardowania są wprawdzie intensywne, ale bardzo selektywne. Liczba ofiar wśród ludności cywilnej rośnie, ale biorąc pod uwagę skalę działań wojskowych, jest ograniczona. Mogłaby być minimalna, gdyby nie taktyka Saddama, który - jak wszystko na to wskazuje - jedynej szansy na przetrwanie upatruje w próbie przekształcenia laserowochirurgicznej wojny, jaką prowadzą Amerykanie, w rzeź.
Najbardziej ponury paradoks tego konfliktu zbrojnego polega bowiem na tym, że to nie atakującym, ale broniącym się zależy na jak największych stratach wśród ludności cywilnej i na jej cierpieniach. Tylko w takiej sytuacji Bagdad może wygrać wojnę psychologiczną. Im więcej ofiar, tym większy będzie sprzeciw arabskiej opinii publicznej oraz krytyków wojny w krajach zachodnich. Ponieważ siły zbrojne USA są w stanie atakować cele wojskowe z dużą dokładnością, bez wyrządzania szkód wśród ludności (nawet w gęsto zaludnionych miastach), Husajn zarządził, by instalacje militarne znajdowały się w obiektach cywilnych (np. szpitalach czy szkołach) - żeby niszczenie celów wojskowych musiało spowodować liczne ofiary cywilne.
Powalić, by podnieść
Najbardziej optymistycznego scenariusza nowoczesnej wojny w Iraku nie udało się zrealizować - Amerykanie nie zdołali wyeliminować Husajna i jego popleczników już w pierwszych godzinach kampanii za pomocą precyzyjnego ataku lotniczego. Wojna w Iraku, choć wiadomo, że nie potrwa godziny czy dni, ale tygodnie, jeśli nie miesiące, nadal pozostaje jednak operacją bez precedensu. - Niezwykle skomplikowane cele polityczne zostały przekute w bardzo pomysłowy plan militarny, który zastąpił destrukcję precyzją i szybkością - twierdzi Thomas Donnelly, analityk z American Enterprise Institute.
Mimo kilku tragicznych błędów i porażek w walkach oraz w toczonej równolegle wojnie psychologicznej (najpierw 15 zabitych cywilów na bazarze w Bagdadzie, a potem 55 ofiar na innym suku; brak oznak szczególnego entuzjazmu ludności wobec wojsk koalicji, pokazywanie przez telewizję iracką upokorzonych jeńców) Amerykanie wciąż realizują założenia błyskawicznego, chirurgicznego ataku wymierzonego w samo serce państwa rządzonego przez dyktatora. Świadomie rezygnują z metod walki, które mogłyby przeciwników wojny utwierdzić w przekonaniu, że mają do czynienia z agresją, a nie - jak sugeruje nazwa operacji ("Iracka wolność") - z wyzwalaniem Irakijczyków spod władzy reżimu. Wiarygodność intencji Stanów Zjednoczonych ma wzmacniać akcja pomocy - jak twierdzą w Waszyngtonie - "największa od czasów planu Marshalla".
Stratedzy amerykańscy założyli, że rezygnacja ze zmasowanych ataków lotniczych będzie najlepszym sposobem uniknięcia licznych ofiar wśród cywilów - nawet kosztem większych strat własnych. Wojskowi z polecenia polityków musieli rozwiązać dylemat, który celnie opisał generał Carl Steiner - architekt operacji przeciw panamskiemu dyktatorowi Manuelowi Noriedze w 1989 r. "Jednego dnia chciałem powalić Panamę, a następnego ją podnieść"- podsumował generał.
Bypassy
Na razie Pentagon nie wydał rozkazu zbombardowania kilkudziesięciu niezwykle ważnych z militarnego punktu widzenia celów w Bagdadzie (w tym Ministerstwa Obrony czy hotelu Al-Rashid, gdzie - jak informują źródła wywiadowcze - znajduje się podziemny bunkier pełniący funkcję centrum łącznościowo-komunikacyjnego), ponieważ podczas ataków mogłoby zginąć wielu cywilów. Dlatego od pierwszych minut wojny zamiast setek bombowców do akcji wkroczyły wojska lądowe i zagony pancerne - wbrew dotychczasowym kanonom walki, stosowanym przez Amerykanów jeszcze podczas ostatniej kampanii w Afganistanie czy wcześniej w Kosowie. Podczas konfrontacji z siłami serbskimi nie zginął żaden żołnierz amerykański, ale strategię rozstrzygnięcia konfliktu wyłącznie za pomocą operacji powietrznej bardzo krytykowano - naloty nie były bowiem w stanie zapobiec czystkom etnicznym.
Ofensywa w Iraku ma na celu jak najszybsze dotarcie do bram Bagdadu, by dobrać się do skóry samemu Husajnowi. Po drodze Amerykanie właściwie nie brali nawet jeńców, rozpuszczając szybko do domów tych, którzy złożyli broń. - Tak szybko nie posuwała się dotychczas żadna armia - twierdzi emerytowany pułkownik Andrew Krepinevich, ekspert wojskowy i autor książki poświęconej wojnie w Wietnamie.
Koncepcja sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda i głównodowodzącego operacją gen. Tommy'ego Franksa, stawiając na tempo ofensywy, świadomie zakładała odsłonięcie flank 3. Dywizji Piechoty oraz 101. Dywizji Powietrznodesantowej. Franks wybrał taktykę - znów używając pojęcia z zakresu chirurgii - swoistych bypassów, czyli unikania przez siły amerykańskie frontalnego szturmowania miast leżących po drodze do Bagdadu.
Ceną takiego planu było jednak wystawienie sił koalicji na ryzyko odcięcia dróg zaopatrzenia przez pozostające na tyłach wojsk alianckich oddziały Husajna. Jak duże zagrożenie powoduje taka strategia, pokazały walki w Umm Kasr, Basrze i An-Nasirii, gdzie zginęło kilkudziesięciu żołnierzy wojsk sojuszniczych narażonych na ataki partyzancko-terrorystyczne. Tymczasem w całej operacji afgańskiej zginęło szesnastu Amerykanów, a podczas "Pustynnej Burzy" - 148. Frontalny atak wojsk koalicji na Basrę spowodowałby jednak z pewnością o wiele większe ofiary - po obu stronach. Amerykanie liczyli i nadal liczą na to, że obalenie władz centralnych sprawi, iż szturmowanie innych miast przestanie być konieczne, gdyż ochoczo otworzą one bramy przed nacierającymi. W rejonie Basry oddziały pancerne wierne Husajnowi próbowały wykorzystać niechęć dowódców koalicji do natarcia na miasta, by przejąć inicjatywę. Kontratak na pozycje brytyjskie nie miał jednak żadnych szans - na polu bitwy pozostały zwęglone irackie pojazdy i dziesiątki ciał. Koalicja pokazała, jakim dysponuje potencjałem zniszczenia.
Terror satrapy
Irakijczycy na terenach zajętych przez Amerykanów i Brytyjczyków nadal się boją, że reżim ma wystarczająco długie ręce, by ich dosięgnąć. To przekonanie osłabia chęć wystąpienia przeciw władzy Husajna. Szyici na południu kraju pamiętają, że gdy podczas "Pustynnej burzy" zbyt pochopnie wszczęli rewoltę przeciwko reżimowi, zapłacili za nią krwawymi represjami.
Brakuje więc spodziewanego przez Amerykanów entuzjazmu, nikt nie rzuca kwiatów na pancerze czołgów. Są za to granaty i zasadzki, w których osoby w cywilnych ubraniach, często z białymi flagami, atakują aliantów. Jak donoszą źródła wywiadowcze, ludzie ci są zmuszani do desperackich, niemal samobójczych ataków. Gdy nie godzą się na nie, są tak czy inaczej zabijani, a ich rodziny represjonowane.
Silniejszy niż się spodziewano opór oddziałów Husajna skłonił prawdopodobnie Amerykanów do użycia przeciw nim (pod An-Nadżaf i An-Nasiriją) bomb kasetonowych powodujących masowe ofiary w szeregach wroga. Również metody walki w Umm Kasr, czterotysięcznym mieście portowym, którego atakujący nie byli w stanie zdobyć przez cztery dni, choć w porównaniu z broniącymi się mieli do dyspozycji najnowsze zdobycze techniki (np. detektory ciepła i ruchu, a także potężnej mocy urządzenia podsłuchowe pozwalające namierzyć każdą rozmowę prowadzoną przez radio), pokazują, że w tej chirurgicznej wojnie wciąż możliwy jest tak pożądany przez Husajna zwrot - sprowokowanie rzezi.
Najbardziej ponury paradoks tego konfliktu zbrojnego polega bowiem na tym, że to nie atakującym, ale broniącym się zależy na jak największych stratach wśród ludności cywilnej i na jej cierpieniach. Tylko w takiej sytuacji Bagdad może wygrać wojnę psychologiczną. Im więcej ofiar, tym większy będzie sprzeciw arabskiej opinii publicznej oraz krytyków wojny w krajach zachodnich. Ponieważ siły zbrojne USA są w stanie atakować cele wojskowe z dużą dokładnością, bez wyrządzania szkód wśród ludności (nawet w gęsto zaludnionych miastach), Husajn zarządził, by instalacje militarne znajdowały się w obiektach cywilnych (np. szpitalach czy szkołach) - żeby niszczenie celów wojskowych musiało spowodować liczne ofiary cywilne.
Powalić, by podnieść
Najbardziej optymistycznego scenariusza nowoczesnej wojny w Iraku nie udało się zrealizować - Amerykanie nie zdołali wyeliminować Husajna i jego popleczników już w pierwszych godzinach kampanii za pomocą precyzyjnego ataku lotniczego. Wojna w Iraku, choć wiadomo, że nie potrwa godziny czy dni, ale tygodnie, jeśli nie miesiące, nadal pozostaje jednak operacją bez precedensu. - Niezwykle skomplikowane cele polityczne zostały przekute w bardzo pomysłowy plan militarny, który zastąpił destrukcję precyzją i szybkością - twierdzi Thomas Donnelly, analityk z American Enterprise Institute.
Mimo kilku tragicznych błędów i porażek w walkach oraz w toczonej równolegle wojnie psychologicznej (najpierw 15 zabitych cywilów na bazarze w Bagdadzie, a potem 55 ofiar na innym suku; brak oznak szczególnego entuzjazmu ludności wobec wojsk koalicji, pokazywanie przez telewizję iracką upokorzonych jeńców) Amerykanie wciąż realizują założenia błyskawicznego, chirurgicznego ataku wymierzonego w samo serce państwa rządzonego przez dyktatora. Świadomie rezygnują z metod walki, które mogłyby przeciwników wojny utwierdzić w przekonaniu, że mają do czynienia z agresją, a nie - jak sugeruje nazwa operacji ("Iracka wolność") - z wyzwalaniem Irakijczyków spod władzy reżimu. Wiarygodność intencji Stanów Zjednoczonych ma wzmacniać akcja pomocy - jak twierdzą w Waszyngtonie - "największa od czasów planu Marshalla".
Stratedzy amerykańscy założyli, że rezygnacja ze zmasowanych ataków lotniczych będzie najlepszym sposobem uniknięcia licznych ofiar wśród cywilów - nawet kosztem większych strat własnych. Wojskowi z polecenia polityków musieli rozwiązać dylemat, który celnie opisał generał Carl Steiner - architekt operacji przeciw panamskiemu dyktatorowi Manuelowi Noriedze w 1989 r. "Jednego dnia chciałem powalić Panamę, a następnego ją podnieść"- podsumował generał.
Bypassy
Na razie Pentagon nie wydał rozkazu zbombardowania kilkudziesięciu niezwykle ważnych z militarnego punktu widzenia celów w Bagdadzie (w tym Ministerstwa Obrony czy hotelu Al-Rashid, gdzie - jak informują źródła wywiadowcze - znajduje się podziemny bunkier pełniący funkcję centrum łącznościowo-komunikacyjnego), ponieważ podczas ataków mogłoby zginąć wielu cywilów. Dlatego od pierwszych minut wojny zamiast setek bombowców do akcji wkroczyły wojska lądowe i zagony pancerne - wbrew dotychczasowym kanonom walki, stosowanym przez Amerykanów jeszcze podczas ostatniej kampanii w Afganistanie czy wcześniej w Kosowie. Podczas konfrontacji z siłami serbskimi nie zginął żaden żołnierz amerykański, ale strategię rozstrzygnięcia konfliktu wyłącznie za pomocą operacji powietrznej bardzo krytykowano - naloty nie były bowiem w stanie zapobiec czystkom etnicznym.
Ofensywa w Iraku ma na celu jak najszybsze dotarcie do bram Bagdadu, by dobrać się do skóry samemu Husajnowi. Po drodze Amerykanie właściwie nie brali nawet jeńców, rozpuszczając szybko do domów tych, którzy złożyli broń. - Tak szybko nie posuwała się dotychczas żadna armia - twierdzi emerytowany pułkownik Andrew Krepinevich, ekspert wojskowy i autor książki poświęconej wojnie w Wietnamie.
Koncepcja sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda i głównodowodzącego operacją gen. Tommy'ego Franksa, stawiając na tempo ofensywy, świadomie zakładała odsłonięcie flank 3. Dywizji Piechoty oraz 101. Dywizji Powietrznodesantowej. Franks wybrał taktykę - znów używając pojęcia z zakresu chirurgii - swoistych bypassów, czyli unikania przez siły amerykańskie frontalnego szturmowania miast leżących po drodze do Bagdadu.
Ceną takiego planu było jednak wystawienie sił koalicji na ryzyko odcięcia dróg zaopatrzenia przez pozostające na tyłach wojsk alianckich oddziały Husajna. Jak duże zagrożenie powoduje taka strategia, pokazały walki w Umm Kasr, Basrze i An-Nasirii, gdzie zginęło kilkudziesięciu żołnierzy wojsk sojuszniczych narażonych na ataki partyzancko-terrorystyczne. Tymczasem w całej operacji afgańskiej zginęło szesnastu Amerykanów, a podczas "Pustynnej Burzy" - 148. Frontalny atak wojsk koalicji na Basrę spowodowałby jednak z pewnością o wiele większe ofiary - po obu stronach. Amerykanie liczyli i nadal liczą na to, że obalenie władz centralnych sprawi, iż szturmowanie innych miast przestanie być konieczne, gdyż ochoczo otworzą one bramy przed nacierającymi. W rejonie Basry oddziały pancerne wierne Husajnowi próbowały wykorzystać niechęć dowódców koalicji do natarcia na miasta, by przejąć inicjatywę. Kontratak na pozycje brytyjskie nie miał jednak żadnych szans - na polu bitwy pozostały zwęglone irackie pojazdy i dziesiątki ciał. Koalicja pokazała, jakim dysponuje potencjałem zniszczenia.
Terror satrapy
Irakijczycy na terenach zajętych przez Amerykanów i Brytyjczyków nadal się boją, że reżim ma wystarczająco długie ręce, by ich dosięgnąć. To przekonanie osłabia chęć wystąpienia przeciw władzy Husajna. Szyici na południu kraju pamiętają, że gdy podczas "Pustynnej burzy" zbyt pochopnie wszczęli rewoltę przeciwko reżimowi, zapłacili za nią krwawymi represjami.
Brakuje więc spodziewanego przez Amerykanów entuzjazmu, nikt nie rzuca kwiatów na pancerze czołgów. Są za to granaty i zasadzki, w których osoby w cywilnych ubraniach, często z białymi flagami, atakują aliantów. Jak donoszą źródła wywiadowcze, ludzie ci są zmuszani do desperackich, niemal samobójczych ataków. Gdy nie godzą się na nie, są tak czy inaczej zabijani, a ich rodziny represjonowane.
Silniejszy niż się spodziewano opór oddziałów Husajna skłonił prawdopodobnie Amerykanów do użycia przeciw nim (pod An-Nadżaf i An-Nasiriją) bomb kasetonowych powodujących masowe ofiary w szeregach wroga. Również metody walki w Umm Kasr, czterotysięcznym mieście portowym, którego atakujący nie byli w stanie zdobyć przez cztery dni, choć w porównaniu z broniącymi się mieli do dyspozycji najnowsze zdobycze techniki (np. detektory ciepła i ruchu, a także potężnej mocy urządzenia podsłuchowe pozwalające namierzyć każdą rozmowę prowadzoną przez radio), pokazują, że w tej chirurgicznej wojnie wciąż możliwy jest tak pożądany przez Husajna zwrot - sprowokowanie rzezi.
Janczarzy Saddama Jak iracki reżim hodował psychopatycznych morderców |
---|
Szkolenie zaczyna się w wieku pięciu lat. Na początku niewinnie: lekcje o prezydencie Saddamie, partii Baas, wrogach narodu irackiego i obowiązku obrony kraju. Po skończeniu dziewięciu lat dzieci wstępują do organizacji Aszbal Saddam, czyli Młode Lwy Saddama. Uczy się je tam donoszenia na "wrogów narodu lub prezydenta". Międzynarodowa Federacja Praw Człowieka zarejestrowała ponad tysiąc wypadków donoszenia przez irackie dzieci na rodziców, sąsiadów i przyjaciół, w wyniku czego podejrzanych o nielojalność wobec reżimu zabito. Aszbal prowadzi wakacyjne obozy treningowe. Dzieci są uczone walki wręcz, obsługi broni, ochrony obiektów strategicznych oraz tego, jak się przedostać przez zapory z ognia i wody. Przechodzą też pranie mózgu na lekcjach historii, doktryny Baas i islamu. Na zakończenie obozu odbywa się test: chłopcy dostają prawdziwą amunicję, z której strzelają do żywych celów. Im starsze dzieci, tym większe zwierzęta zabijają. Chłopcy, którzy ukończą 15 lat, powinni wstępować do młodzieżówki Firaji (zorganizowanej podobnie jak Aszbal). Jeśli tego nie zrobią - na mocy rozporządzenia z 1998 r. - nie są dopuszczani do egzaminów na uczelnie, mają też problemy ze znalezieniem pracy. Z najsprawniejszych i najbardziej oddanych prezydentowi wyłuskiwani są kandydaci do elitarnej Gwardii Republikańskiej i do Fedainów Saddama, oddziałów paramilitarnych, które wyróżniają się bezwzględnym posłuszeństwem i okrucieństwem, stworzonych w 1994 r. przez Udaja, syna prezydenta. Iracka telewizja pokazała zamaskowanych fedainów zarzynających psy oraz koty i jedzących ich surowe mięso; wiadomo, że to te oddziały od kilku lat "eliminują" rodziny opozycjonistów. Kenneth Pollack, analityk CIA, uważa, że fedaini będą walczyć z aliantami do końca: "To młodzi, wyhodowani przez Saddama psychopaci. Pokonanie tych fanatyków może być najtrudniejszym zadaniem podczas interwencji w Iraku". Agata Jabłońska |
Więcej możesz przeczytać w 14/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.