Ponad 70 lat temu w Prusach sędziowie lepiej rozumieli wolność artystycznej wypowiedzi niż w dzisiejszej Polsce
Można skazać artystkę Dorotę Nieznalską za obrazę uczuć religijnych. Trzeba tylko pamiętać, do jakich tradycji ten wyrok nawiązuje. Oto w połowie lat 20. XX wieku w Berlinie Erwin Piscator wystawił wersję sceniczną "Dobrego wojaka Szwejka", do której drapieżną antywojenną scenografię przygotował George Grosz. Wiosną 1928 r. wydawnictwo Malik-Verlag opublikowało tekę rysunków artysty związanych z przedstawieniem. Zajęła je prokuratura i wszczęła przeciwko Groszowi oraz wydawcy proces o bluźnierstwo. Był to już trzeci proces Grosza o "nadużycie wolności sztuki". W 1920 r. pewien były żołnierz frontowy poczuł się zniesławiony zamieszczonym w tece rysunków z I Wystawy Dadaistów złośliwym portretem pruskiego oficera z podpisem "Gott mit uns". Rok później berliński sąd dla dzielnicy Charlottenburg skazał Grosza i jego wydawcę na kary grzywny za "zniesławienie Reichswehry", choć inkryminowany rysunek nie miał cech indywidualnych, a więc nikt konkretny nie mógł się nim poczuć zniesławiony.
Trzy lata później ten sam sąd ponownie skazał Grosza i wydawcę, tym razem za tekę "Ecce homo" - sto obrazów i rysunków w zjadliwym świetle przedstawiających powojennych Niemców. Tytułowy rysunek przedstawiał nagą kobietę na łóżku w otoczeniu dwóch mężczyzn o cynicznych twarzach i z kabaretowym entourage'em w tle - obrazek, jaki co wieczór można było zobaczyć w każdym niemal z setek berlińskich zakładów rozrywkowych. Oskarżonym zarzucono szerzenie pornografii oraz "obrazę moralności publicznej i korumpowanie wrodzonego poczucia wstydu i cnoty właściwych narodowi niemieckiemu". Daremnie Grosz tłumaczył, że chciał jedynie przedstawić "portret czasu z jego grzechami i utratą wartości" i że winien jest co najwyżej pesymizmu, ale nie pornografii. Daremnie Max Lieberman w przedstawionej sądowi ekspertyzie wyjaśniał, jaka jest funkcja satyry. "Co wolno satyrze?" - pytał w 1919 r. Kurt Tucholsky. I odpowiadał: "Wszystko!". W uzasadnieniu wyroku sąd uznał, że wyjaśnienia te są bez znaczenia, bo "liczy się to, co odczuwa zdrowo czujący obywatel". Obu pozwanych ukarano grzywnymi. Dodatkowo sąd nakazał zniszczenie nakładu teki. Tym razem Grosz się odwołał, ale przegrał.
W imieniu zdrowo czujących obywateli
W republice weimarskiej nie było cenzury, więc kasta prawnicza (w ogromnej większości ukształtowana jeszcze w erze wilhelmińskiej) reprezentująca odczucia "zdrowo czujących obywateli" oraz stojąca na straży "wrodzonego niemieckiego poczucia wstydu i cnoty" w walce z szokującą eksplozją słowa i sztuki, brutalnie i prowokacyjnie atakującej mieszczańskie wartości, musiała sięgać od razu po kodeks karny. W ciągu pierwszych 12 lat republiki tylko z artykułu 166 (o bluźnierstwo) zapadło ponad czterysta wyroków skazujących. Ten też artykuł wytoczono znów przeciwko Groszowi i jego wydawcy w kwietniu 1928 r. za tekę jego antywojennych rysunków do "Szwejka". Oskarżenie skupiło się na trzech rysunkach: drugim (według numeracji autora) - przedstawiającym księdza w otoczeniu oficerów, z obrzydliwym uśmiechem balansującego krzyżem na nosie, dziewiątym - na którym podobny ksiądz przemawia z ambony do żołnierzy, a z jego ust sypią się karabinowe pociski, dziesiątym - przedstawiającym ukrzyżowanego Chrystusa w żołnierskich butach, masce przeciwgazowej i z krzyżem w dłoni (podpis pod nim brzmiał: "Zamknąć mordę i służyć dalej").
Prokurator zażądał zniszczenia nakładu tych rysunków i płyt do ich odbijania oraz zapłacenia przez każdego z oskarżonych po tysiąc marek grzywny. Była to kara surowa, lecz uzasadniana tym, że bluźnierstwo - przez publikację rysunków w prasie - nabrało charakteru publicznego. Tu prokurator miał absolutnie rację. Nawet ukazujący się w Beuthen (dziś Bytom Odrzański) polski "Katolik codzienny" pisał w marcu, że sprzedaż tej teki w Hindenburgu (dziś Zabrze) jest skandalem. "Niemiecka księgarnia śmie publicznie pokazywać takie rysunki, choć mieszkańcy Hindenburga są prawie wyłącznie katolikami, zaś żydów i protestantów [których najwyraźniej rysunek ten, zdaniem gazety, dotknąć nie może] jest zaledwie cztery procent". Śledztwo musiało być naprawdę zakrojone na szeroką skalę, skoro w sprawie tej publikacji policja z Hindenburga wysłała do sądu specjalny raport dołączony do akt sprawy. Cytat z "Katolika" przełożony został z niego z powrotem na polski. Właściciel księgarni powiedział lokalnemu dziennikowi niemieckiemu, że wszystkie rysunki sprzedał. Sprawa nadała tece rozgłosu.
Nieistotne argumenty o wolności słowa
W Niemczech rozwinęła się potem wielka kampania solidarności z Groszem. Tylko z Drezna napłynęło 165 indywidualnych i zbiorowych listów potępiających akt oskarżenia. Związki pisarzy i artystów nadesłały ekspertyzę (na 11 stron) potwierdzającą jego prawa do uprawiania satyry, cieszącej się zresztą w Niemczech wielkim mirem. Grosz tłumaczył przed sądem: "Mój atak nie jest wymierzony w osobę Chrystusa, do którego czuję zresztą mało sympatii. Zdanie pod rysunkiem zwrócone jest do Chrystusa. Gdyby raz jeszcze zstąpił na ziemię, to właśnie powiedzieliby mu ludzie". Sędzia zwolnił rysunki numer 2 i 9, uznając, że nie mają one charakteru bluźnierczego, a w wypadku rysunku nr 10 zmienił kwalifikację prawną. Stwierdził bowiem, że zdanie z podpisu w istocie przypisane zostało Chrystusowi. "Byłoby niezrozumiałe - argumentował z całą powagą - gdyby zdanie to było skierowane do umierającego Chrystusa, skoro on właśnie umiera", a więc "dalej służyć" nie będzie już mógł. Nikt nie zwrócił jakoś uwagi - jeżeli już w tak szczegółowy sposób badać inkryminowane dzieło - że postać w masce przeciwgazowej na twarzy niczego nie może powiedzieć, a zapewne też i usłyszeć. "'Zamknąć mordę i służyć dalej' mówi więc sam Chrystus, to zaś stanowi całkowite bankructwo chrześcijaństwa" - ciągnął sędzia. "Sąd uważa, że pogląd taki można głosić, ale [inaczej niż w wypadku pozostałych dwóch rysunków atakujących kler, lecz nie Chrystusa] nie w tej formie, jako że ostatnie słowa Chrystusa są dla większości ludzi święte, a tu zostały narażone na szyderstwo."
Sąd uznał, że przestępstwem popełnionym w rysunku jest nie bluźnierstwo, lecz znieważenie kultu Chrystusa, czyli czyn z artykułu 41. Dodał, że "argumenty oskarżonych o wolności słowa są nieistotne, są bowiem granice, których przekraczać nie wolno". Trudno nie przypuszczać, że osobiste uczucia sędziego zostały tym rysunkiem obrażone, choć nie sposób przy tym się zgodzić z tokiem jego wywodu. Wyrok zapadł zdumiewający: oskarżeni zostali skazani na dwa miesiące więzienia oraz grzywnę w wysokości dwóch tysięcy marek każdy. I obrona, i oskarżenie wniosły natychmiast apelację. Obrona żądała uniewinnienia, prokurator zaś dowodził, że sąd popełnił błąd, zwalniając pozostałe dwa rysunki. Niesłusznie też wysłuchał Grosza, bo liczy się nie intencja, ale obiektywny wynik czynu. "Sąd dał wiarę Groszowi, że chciał on jedynie ukazać złe strony Kościoła, a nie chciał obrazić go w całości. Jedni nie czują się zranieni w swych uczuciach, bo zrozumieli zamysł artysty - socjologizował prokurator. - Inni też zrozumieli ten zamysł, ale czują się zranieni mimo to. Trzecia grupa to ci, którzy tych rysunków nie rozumieją, a czują się zranieni i tak. Liczy się nie indywidualna opinia, choćby i eksperta, lecz odczucia ogółu zjadaczy chleba."
Gdzie przebiega granica wolności sztuki?
Sprawa Grosza dwukrotnie trafiała do sądu apelacyjnego. Za każdym razem rozpatrywał ją znany z konserwatywnych przekonań sędzia Julius Siegert. Za każdym razem zapadał wyrok uniewinniający oskarżonych w całości. W swym pierwszym orzeczeniu z 1929 r. sędzia odrzucił kwalifikację bluźnierstwa, bowiem artykuł 166 stanowi, że jest to czyn popełniony "mową bądź pismem", a o rysunkach nie wspomina. Następnie sędzia uznał, że nie można oceniać inkryminowanych rysunków w oderwaniu od całości teki. "Faktycznie, jeśli ogląda się wszystkie te rysunki po kolei, każdy czuje, że Grosz zapewne miał tylko ten zamiar, o którym sam mówił: przeciwstawić się wojnie. W rysunkach numer 2 i 9 niewątpliwie chodzi o pokazanie przedstawicieli kościołów chrześcijańskich, którzy podżegają do wojny, zdradzając przez to chrześcijańską naukę o miłości bliźniego, a nawet wroga"- orzekł sędzia. Na rysunku numer 10 zaś "artysta chciał pokazać, że tak jak maska przeciwgazowa i żołnierskie buciory mało pasują do obrazu Chrystusa, tak nauczanie kościelnych podżegaczy wojennych mało pasuje do właściwej nauki chrześcijańskiej. Artysta chciał pokazać, coście zrobili z Chrystusa, wy, którzy w kościele głosiliście wojnę. Tak teraz wygląda ten Chrystus, w którego imieniu ją popieraliście. Gdyby Grosz rzeczywiście chciał znieważyć krucyfiks, to miał inne możliwości. Ten znany artysta mógłby na przykład ukoronować Chrystusa czapką błazeńską".
"Nie można zrozumieć obrazów tego rodzaju, jeżeli się choć trochę nie myśli. Taka właśnie jest cecha satyry. Jednak język tych rysunków jest tak klarowny, że nie trzeba tu wielkiego wysiłku. Można więc uznać, że większość ludzi zrozumie, co Grosz chce wyrazić i nie poczuje się religijnie obrażona. Będzie też na pewno grupa ludzi, która zrozumie Grosza, ale obrażona się poczuje. Tym ludziom trzeba powiedzieć, że w demokratycznym państwie Kościół też podlega krytyce, tak jak wszyscy inni. Trzecia grupa, to ludzie, którzy nic nie rozumieją, ale czują się obrażeni. Nie można chyba sobie jednak życzyć, by ci akurat ludzie decydowali, którędy przebiega granica wolności sztuki" - konkludował sędzia, nawiązując wprost do argumentacji prokuratora.
Wyrok w drugiej rozprawie odwoławczej podtrzymał to rozumowanie. Prasa nacjonalistyczna była oburzona. "Pan Siegert zdetronizował Kościół państwowy" - głosił 6 grudnia 1930 r. "Chemnitzer Tageblatt". Zapewne. Ale nie o to w tej rozprawie chodziło. Żałować należy, że ani obrażeni dziełem Nieznalskiej gdańscy radni z LRP, ani sędzia Zieliński, który wydał wyrok skazujący, orzeczenia sędziego Siegerta najwyraźniej nie znali. Ale gorzej jest, że sędzia sam nie doszedł do takich wniosków jak jego pruski poprzednik. Najwyraźniej jednak "nie można zrozumieć obrazów tego rodzaju, jeżeli się choć trochę nie myśli".
Artykuł jest częścią przygotowywanej do druku książki "Dziesięć dni Europy. Migawki ze stulecia" - rozdziału dotyczącego Berlina lat 20. Autor dziękuje Ambasadzie Niemiec w Warszawie, Instytutowi Goethego oraz pani Gabrieli Lesser, korespondentce prasy niemieckiej w Warszawie, za umożliwienie zbierania materiałów w Berlinie. Dziękuje także hotelowi Klezmer-Hois w Krakowie za stworzenie warunków do pracy nad książką.
Trzy lata później ten sam sąd ponownie skazał Grosza i wydawcę, tym razem za tekę "Ecce homo" - sto obrazów i rysunków w zjadliwym świetle przedstawiających powojennych Niemców. Tytułowy rysunek przedstawiał nagą kobietę na łóżku w otoczeniu dwóch mężczyzn o cynicznych twarzach i z kabaretowym entourage'em w tle - obrazek, jaki co wieczór można było zobaczyć w każdym niemal z setek berlińskich zakładów rozrywkowych. Oskarżonym zarzucono szerzenie pornografii oraz "obrazę moralności publicznej i korumpowanie wrodzonego poczucia wstydu i cnoty właściwych narodowi niemieckiemu". Daremnie Grosz tłumaczył, że chciał jedynie przedstawić "portret czasu z jego grzechami i utratą wartości" i że winien jest co najwyżej pesymizmu, ale nie pornografii. Daremnie Max Lieberman w przedstawionej sądowi ekspertyzie wyjaśniał, jaka jest funkcja satyry. "Co wolno satyrze?" - pytał w 1919 r. Kurt Tucholsky. I odpowiadał: "Wszystko!". W uzasadnieniu wyroku sąd uznał, że wyjaśnienia te są bez znaczenia, bo "liczy się to, co odczuwa zdrowo czujący obywatel". Obu pozwanych ukarano grzywnymi. Dodatkowo sąd nakazał zniszczenie nakładu teki. Tym razem Grosz się odwołał, ale przegrał.
W imieniu zdrowo czujących obywateli
W republice weimarskiej nie było cenzury, więc kasta prawnicza (w ogromnej większości ukształtowana jeszcze w erze wilhelmińskiej) reprezentująca odczucia "zdrowo czujących obywateli" oraz stojąca na straży "wrodzonego niemieckiego poczucia wstydu i cnoty" w walce z szokującą eksplozją słowa i sztuki, brutalnie i prowokacyjnie atakującej mieszczańskie wartości, musiała sięgać od razu po kodeks karny. W ciągu pierwszych 12 lat republiki tylko z artykułu 166 (o bluźnierstwo) zapadło ponad czterysta wyroków skazujących. Ten też artykuł wytoczono znów przeciwko Groszowi i jego wydawcy w kwietniu 1928 r. za tekę jego antywojennych rysunków do "Szwejka". Oskarżenie skupiło się na trzech rysunkach: drugim (według numeracji autora) - przedstawiającym księdza w otoczeniu oficerów, z obrzydliwym uśmiechem balansującego krzyżem na nosie, dziewiątym - na którym podobny ksiądz przemawia z ambony do żołnierzy, a z jego ust sypią się karabinowe pociski, dziesiątym - przedstawiającym ukrzyżowanego Chrystusa w żołnierskich butach, masce przeciwgazowej i z krzyżem w dłoni (podpis pod nim brzmiał: "Zamknąć mordę i służyć dalej").
Prokurator zażądał zniszczenia nakładu tych rysunków i płyt do ich odbijania oraz zapłacenia przez każdego z oskarżonych po tysiąc marek grzywny. Była to kara surowa, lecz uzasadniana tym, że bluźnierstwo - przez publikację rysunków w prasie - nabrało charakteru publicznego. Tu prokurator miał absolutnie rację. Nawet ukazujący się w Beuthen (dziś Bytom Odrzański) polski "Katolik codzienny" pisał w marcu, że sprzedaż tej teki w Hindenburgu (dziś Zabrze) jest skandalem. "Niemiecka księgarnia śmie publicznie pokazywać takie rysunki, choć mieszkańcy Hindenburga są prawie wyłącznie katolikami, zaś żydów i protestantów [których najwyraźniej rysunek ten, zdaniem gazety, dotknąć nie może] jest zaledwie cztery procent". Śledztwo musiało być naprawdę zakrojone na szeroką skalę, skoro w sprawie tej publikacji policja z Hindenburga wysłała do sądu specjalny raport dołączony do akt sprawy. Cytat z "Katolika" przełożony został z niego z powrotem na polski. Właściciel księgarni powiedział lokalnemu dziennikowi niemieckiemu, że wszystkie rysunki sprzedał. Sprawa nadała tece rozgłosu.
Nieistotne argumenty o wolności słowa
W Niemczech rozwinęła się potem wielka kampania solidarności z Groszem. Tylko z Drezna napłynęło 165 indywidualnych i zbiorowych listów potępiających akt oskarżenia. Związki pisarzy i artystów nadesłały ekspertyzę (na 11 stron) potwierdzającą jego prawa do uprawiania satyry, cieszącej się zresztą w Niemczech wielkim mirem. Grosz tłumaczył przed sądem: "Mój atak nie jest wymierzony w osobę Chrystusa, do którego czuję zresztą mało sympatii. Zdanie pod rysunkiem zwrócone jest do Chrystusa. Gdyby raz jeszcze zstąpił na ziemię, to właśnie powiedzieliby mu ludzie". Sędzia zwolnił rysunki numer 2 i 9, uznając, że nie mają one charakteru bluźnierczego, a w wypadku rysunku nr 10 zmienił kwalifikację prawną. Stwierdził bowiem, że zdanie z podpisu w istocie przypisane zostało Chrystusowi. "Byłoby niezrozumiałe - argumentował z całą powagą - gdyby zdanie to było skierowane do umierającego Chrystusa, skoro on właśnie umiera", a więc "dalej służyć" nie będzie już mógł. Nikt nie zwrócił jakoś uwagi - jeżeli już w tak szczegółowy sposób badać inkryminowane dzieło - że postać w masce przeciwgazowej na twarzy niczego nie może powiedzieć, a zapewne też i usłyszeć. "'Zamknąć mordę i służyć dalej' mówi więc sam Chrystus, to zaś stanowi całkowite bankructwo chrześcijaństwa" - ciągnął sędzia. "Sąd uważa, że pogląd taki można głosić, ale [inaczej niż w wypadku pozostałych dwóch rysunków atakujących kler, lecz nie Chrystusa] nie w tej formie, jako że ostatnie słowa Chrystusa są dla większości ludzi święte, a tu zostały narażone na szyderstwo."
Sąd uznał, że przestępstwem popełnionym w rysunku jest nie bluźnierstwo, lecz znieważenie kultu Chrystusa, czyli czyn z artykułu 41. Dodał, że "argumenty oskarżonych o wolności słowa są nieistotne, są bowiem granice, których przekraczać nie wolno". Trudno nie przypuszczać, że osobiste uczucia sędziego zostały tym rysunkiem obrażone, choć nie sposób przy tym się zgodzić z tokiem jego wywodu. Wyrok zapadł zdumiewający: oskarżeni zostali skazani na dwa miesiące więzienia oraz grzywnę w wysokości dwóch tysięcy marek każdy. I obrona, i oskarżenie wniosły natychmiast apelację. Obrona żądała uniewinnienia, prokurator zaś dowodził, że sąd popełnił błąd, zwalniając pozostałe dwa rysunki. Niesłusznie też wysłuchał Grosza, bo liczy się nie intencja, ale obiektywny wynik czynu. "Sąd dał wiarę Groszowi, że chciał on jedynie ukazać złe strony Kościoła, a nie chciał obrazić go w całości. Jedni nie czują się zranieni w swych uczuciach, bo zrozumieli zamysł artysty - socjologizował prokurator. - Inni też zrozumieli ten zamysł, ale czują się zranieni mimo to. Trzecia grupa to ci, którzy tych rysunków nie rozumieją, a czują się zranieni i tak. Liczy się nie indywidualna opinia, choćby i eksperta, lecz odczucia ogółu zjadaczy chleba."
Gdzie przebiega granica wolności sztuki?
Sprawa Grosza dwukrotnie trafiała do sądu apelacyjnego. Za każdym razem rozpatrywał ją znany z konserwatywnych przekonań sędzia Julius Siegert. Za każdym razem zapadał wyrok uniewinniający oskarżonych w całości. W swym pierwszym orzeczeniu z 1929 r. sędzia odrzucił kwalifikację bluźnierstwa, bowiem artykuł 166 stanowi, że jest to czyn popełniony "mową bądź pismem", a o rysunkach nie wspomina. Następnie sędzia uznał, że nie można oceniać inkryminowanych rysunków w oderwaniu od całości teki. "Faktycznie, jeśli ogląda się wszystkie te rysunki po kolei, każdy czuje, że Grosz zapewne miał tylko ten zamiar, o którym sam mówił: przeciwstawić się wojnie. W rysunkach numer 2 i 9 niewątpliwie chodzi o pokazanie przedstawicieli kościołów chrześcijańskich, którzy podżegają do wojny, zdradzając przez to chrześcijańską naukę o miłości bliźniego, a nawet wroga"- orzekł sędzia. Na rysunku numer 10 zaś "artysta chciał pokazać, że tak jak maska przeciwgazowa i żołnierskie buciory mało pasują do obrazu Chrystusa, tak nauczanie kościelnych podżegaczy wojennych mało pasuje do właściwej nauki chrześcijańskiej. Artysta chciał pokazać, coście zrobili z Chrystusa, wy, którzy w kościele głosiliście wojnę. Tak teraz wygląda ten Chrystus, w którego imieniu ją popieraliście. Gdyby Grosz rzeczywiście chciał znieważyć krucyfiks, to miał inne możliwości. Ten znany artysta mógłby na przykład ukoronować Chrystusa czapką błazeńską".
"Nie można zrozumieć obrazów tego rodzaju, jeżeli się choć trochę nie myśli. Taka właśnie jest cecha satyry. Jednak język tych rysunków jest tak klarowny, że nie trzeba tu wielkiego wysiłku. Można więc uznać, że większość ludzi zrozumie, co Grosz chce wyrazić i nie poczuje się religijnie obrażona. Będzie też na pewno grupa ludzi, która zrozumie Grosza, ale obrażona się poczuje. Tym ludziom trzeba powiedzieć, że w demokratycznym państwie Kościół też podlega krytyce, tak jak wszyscy inni. Trzecia grupa, to ludzie, którzy nic nie rozumieją, ale czują się obrażeni. Nie można chyba sobie jednak życzyć, by ci akurat ludzie decydowali, którędy przebiega granica wolności sztuki" - konkludował sędzia, nawiązując wprost do argumentacji prokuratora.
Wyrok w drugiej rozprawie odwoławczej podtrzymał to rozumowanie. Prasa nacjonalistyczna była oburzona. "Pan Siegert zdetronizował Kościół państwowy" - głosił 6 grudnia 1930 r. "Chemnitzer Tageblatt". Zapewne. Ale nie o to w tej rozprawie chodziło. Żałować należy, że ani obrażeni dziełem Nieznalskiej gdańscy radni z LRP, ani sędzia Zieliński, który wydał wyrok skazujący, orzeczenia sędziego Siegerta najwyraźniej nie znali. Ale gorzej jest, że sędzia sam nie doszedł do takich wniosków jak jego pruski poprzednik. Najwyraźniej jednak "nie można zrozumieć obrazów tego rodzaju, jeżeli się choć trochę nie myśli".
Artykuł jest częścią przygotowywanej do druku książki "Dziesięć dni Europy. Migawki ze stulecia" - rozdziału dotyczącego Berlina lat 20. Autor dziękuje Ambasadzie Niemiec w Warszawie, Instytutowi Goethego oraz pani Gabrieli Lesser, korespondentce prasy niemieckiej w Warszawie, za umożliwienie zbierania materiałów w Berlinie. Dziękuje także hotelowi Klezmer-Hois w Krakowie za stworzenie warunków do pracy nad książką.
Więcej możesz przeczytać w 31/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.