Komisje śledcze nie zastąpią instytucji demokratycznego państwa
Sejmie mnożą się wnioski o powołanie kolejnych komisji śledczych. Gdyby wszystkie zostały zrealizowane, posłowie nie zajmowaliby się niczym innym tylko śledzeniem afer z pierwszych stron gazet. W kąt poszłyby normalne konstytucyjne zajęcia parlamentu, łącznie z najważniejszym, czyli uchwalaniem ustaw.
Nie da się tych propozycji objaśnić inaczej niż pozytywnym doświadczeniem związanym z pierwszą sejmową komisją śledczą badającą tzw. aferę Rywina. Wiele osób, także parlamentarzystów, nie szczędzi słów krytyki pod jej adresem, a nawet odsądza ją od czci i wiary. Rzeczywiste oceny są jednak najwyraźniej inne. Gdyby bowiem komisja przypominała tępy scyzoryk, którym nie można obrać nawet ziemniaków (nie mówiąc już o przeprowadzeniu bardziej skomplikowanej operacji), to przecież nikt nie chciałby się posługiwać takim narzędziem. Nie jest więc z nią aż tak źle, skoro kolejni wnioskodawcy traktują ją jak skalpel dający nadzieję zoperowania najbardziej zawikłanych afer.
Kiedy słucha się uzasadnień dotyczących powołania nowych komisji śledczych, trudno się oprzeć wrażeniu, że coraz większemu gronu ludzi komisje jawią się jako miotła Herkulesa niezbędna do uprzątnięcia stajni Augiasza. Polska rzeczywiście coraz bardziej przypomina ten mitologiczny symbol nieczystości, ale do zaprowadzenia porządku wcale nie potrzeba herkulesowej miotły. Tu muszą zacząć działać normalne mechanizmy i instytucje demokratycznego państwa prawa.
Ekstraordynaryjny sposób myślenia prędzej czy później okaże się groźny dla polskiej demokracji. Zrodzi bowiem tęsknotę za rządami autorytarnymi, które uporają się z problemami, z jakimi nie radzi sobie demokracja. Jeśli ludzie przyzwyczają się do myślenia, że do posprzątania Polski trzeba miotły Herkulesa, to zatęsknią za herosem, który będzie umiał zrobić użytek z tego narzędzia.
Dzisiaj niejeden polityk ćwiczy bicepsy z nadzieją, że choć trochę upodobnił się do mitycznego giganta. Najbardziej niecierpliwy z tego grona przystąpił już do wypróbowywania herkulesowych min na sejmowej trybunie. Na razie wychodzi mu to nie najlepiej, można powiedzieć - wręcz żałośnie, ale się nie zniechęca, najwyraźniej wierząc, że bezustanne ćwiczenie czyni mistrza.
Nie wolno tego lekceważyć, bo mnożą się znaki, że Polska nie jest wystarczająco impregnowana na autorytarne pokusy. Lepiej dmuchać na zimne, niż pewnego dnia gasić otwarty płomień autorytaryzmu.
Nie da się tych propozycji objaśnić inaczej niż pozytywnym doświadczeniem związanym z pierwszą sejmową komisją śledczą badającą tzw. aferę Rywina. Wiele osób, także parlamentarzystów, nie szczędzi słów krytyki pod jej adresem, a nawet odsądza ją od czci i wiary. Rzeczywiste oceny są jednak najwyraźniej inne. Gdyby bowiem komisja przypominała tępy scyzoryk, którym nie można obrać nawet ziemniaków (nie mówiąc już o przeprowadzeniu bardziej skomplikowanej operacji), to przecież nikt nie chciałby się posługiwać takim narzędziem. Nie jest więc z nią aż tak źle, skoro kolejni wnioskodawcy traktują ją jak skalpel dający nadzieję zoperowania najbardziej zawikłanych afer.
Kiedy słucha się uzasadnień dotyczących powołania nowych komisji śledczych, trudno się oprzeć wrażeniu, że coraz większemu gronu ludzi komisje jawią się jako miotła Herkulesa niezbędna do uprzątnięcia stajni Augiasza. Polska rzeczywiście coraz bardziej przypomina ten mitologiczny symbol nieczystości, ale do zaprowadzenia porządku wcale nie potrzeba herkulesowej miotły. Tu muszą zacząć działać normalne mechanizmy i instytucje demokratycznego państwa prawa.
Ekstraordynaryjny sposób myślenia prędzej czy później okaże się groźny dla polskiej demokracji. Zrodzi bowiem tęsknotę za rządami autorytarnymi, które uporają się z problemami, z jakimi nie radzi sobie demokracja. Jeśli ludzie przyzwyczają się do myślenia, że do posprzątania Polski trzeba miotły Herkulesa, to zatęsknią za herosem, który będzie umiał zrobić użytek z tego narzędzia.
Dzisiaj niejeden polityk ćwiczy bicepsy z nadzieją, że choć trochę upodobnił się do mitycznego giganta. Najbardziej niecierpliwy z tego grona przystąpił już do wypróbowywania herkulesowych min na sejmowej trybunie. Na razie wychodzi mu to nie najlepiej, można powiedzieć - wręcz żałośnie, ale się nie zniechęca, najwyraźniej wierząc, że bezustanne ćwiczenie czyni mistrza.
Nie wolno tego lekceważyć, bo mnożą się znaki, że Polska nie jest wystarczająco impregnowana na autorytarne pokusy. Lepiej dmuchać na zimne, niż pewnego dnia gasić otwarty płomień autorytaryzmu.
Więcej możesz przeczytać w 32/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.