Kupujemy od Rosjan najdroższy w Europie gaz, którego na dodatek brakuje
Ponad 20 mln Polaków jest uzależnionych od gazu ziemnego. Korzysta z niego 6,1 mln gospodarstw domowych w naszym kraju - używają gazu w kuchenkach, grzejnikach do wody. Około 1,2 mln rodzin ogrzewa nim również domy. Dziesiąta część z niecałych 12 mld m3 gazu, które zużywane są co roku w Polsce, trafia do firm handlowo-usługowych - od restauracji wykorzystujących gaz w kuchniach, po hurtownie ogrzewające hale składowe. Największym odbiorcą surowca jest przemysł (60 proc.): huty, rafinerie, a zwłaszcza zakłady azotowe.
Polscy użytkownicy tzw. błękitnego paliwa to gazoholicy - wpędzeni w nałóg i wykorzystywani przez monopolistę na rynku, Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, które narzuca nam najwyższe ceny w Europie! Wyższe niż na Węgrzech, w Czechach, ale też w Holandii czy Irlandii. Kowalski na ogrzewanie własnego domu gazem wydać musi rocznie średnio 2900 zł, Amerykanin - o 400 zł mniej, a Słowak - aż o 1800 zł mniej. Od 2000 r. opłaty za gaz dla polskich gospodarstw domowych wzrosły niemal o 40 proc.! - Wstawiłem okna energooszczędne, kupiłem nowoczesny termoregulator, a mimo to za gaz płacę rocznie ponad 4200 zł - mówi Zenon Koszałek z Warszawy, który używa gazu do podgrzewania wody oraz ogrzewania domu o powierzchni 124 m2. W jeszcze większym stopniu dyktat cenowy odczuwają przedsiębiorstwa. - Gaz stanowi 80 proc. kosztów wytwarzanego przez nas amoniaku, więc wysokie ceny obniżają konkurencyjność naszych wyrobów na świecie - przyznaje Krzysztof Żyndul, prezes Zakładów Chemicznych Police.
Źródło drożyzny
Należące do PGNiG zakłady gazownicze przekonują klientów, że ogrzewanie gazem jest bardziej wydajne, ekologiczne (w procesie jego spalania wydziela się o połowę mniej dwutlenku węgla niż w wypadku węgla, gaz nie zawiera też siarki). Co z tego? - Elektrociepłownia nie chciała przyłączyć naszego osiedla do sieci, więc postanowiłem ogrzewać dom gazem. Jeden sezon grzewczy kosztował mnie 3500 zł. Sprzedałem więc kocioł gazowy i dziś ogrzewam dom węglem, oszczędzając 1400 zł - mówi Robert Chojnowski z Piaseczna. A ogrzewanie gazem miało być - jak obiecywano pod koniec lat 90. - tańsze! Ci, którzy w to uwierzyli, teraz płaczą i płacą.
Nietęgie miny mają również przedsiębiorcy. - Już dziś dwa razy oglądamy i liczymy każdą złotówkę, bo ceny gazu sprawiają, że nasz biznes jest coraz mniej opłacalny - mówi Witold Golemo, dyrektor finansowy Zakładów Azotowych Tarnów-Mościce (co roku wydają na zakup gazu 100 mln zł). Aż 60 proc. trafiającego do przemysłu gazu wykorzystują właśnie zakłady chemiczne. Wysokie ceny gazu - głównego surowca do produkcji amoniaku i mocznika (a następnie m.in. nawozów) - przyczyniają się do zapaści ekonomicznej całej branży chemii ciężkiej, która ma dziś 2,2 mld zł długów.
Pistolet gazowy przy skroni
Wysokie ceny gazu to przede wszystkim efekt dyktatu rosyjskiego Gazpromu, który dostarcza nam w ramach wieloletnich umów 50-60 proc. całego surowca. Gazprom sprzedaje PGNiG gaz po 125-130 USD za 1000 m3 (dokładna cena nie została nigdy ujawniona). Turcy zaś płacą Rosjanom za gaz około 80 USD za 1000 m3! Wspólnie z Gazpromem wybudowali gazociąg przez Morze Czarne (zwany Blue Stream) i zawarli podobną jak Polska umowę na dostawy. Dzięki alternatywnym źródłom gazu na Bliskim Wschodzie są jednak w stanie twardo negocjować. Kiedy uznali, że cena narzucana przez Gazprom przestaje być racjonalna, po prostu zamknęli gazociąg po swojej stronie i korzystali tylko z gazu arabskiego. Po kilku miesiącach Gazprom "zmiękł" i dziś sprzedaje im surowiec taniej. O swoje interesy dbają również Niemcy. Z Rosji importują nie więcej niż 37 proc. potrzebnego gazu. Resztę sprowadzają z Morza Północnego i w postaci skroplonej z krajów arabskich. Dzięki temu niemieccy odbiorcy np. w przemyśle płacą Rosjanom za gaz nawet 40 proc. mniej niż PGNiG.
Nam Gazprom dyktuje takie warunki, jakie chce, bo rząd nie ma w ręku żadnej karty przetargowej. W 2001 r. gabinet Jerzego Buzka próbował uniezależnić się od rosyjskich dostaw. Wynegocjowano kontrakt z Dansk Olie og Naturgas (DONG) na budowę 230 km gazociągu, który połączyłby Stevens w Danii z Niechorzem w Polsce. Zgodnie z umową już od końca 2003 r. kupowalibyśmy 2 mld m3 duńskiego gazu rocznie, a od 2007 r. także 5 mld m3 gazu z Norwegii. Duńczycy zgodzili się nawet pokryć dwie trzecie kosztów budowy gazociągu, szacowanych na 335 mln euro. Rozmowy jednak z bliżej nie określonych powodów zawieszono.
PGNiG chwyta się brzytwy
Co by się stało, gdyby w domach milionów Polaków i zakładach przemysłowych zabrakło i tak już drogiego gazu, na dodatek w środku zimy? To realna groźba. W pierwszej kolejności ograniczenia w dostawach dotknęłyby przemysł, co oznaczałoby bankructwo największych fabryk chemicznych.
Panika - tak określił w rozmowie z "Wprost" sytuację w PGNiG pod koniec października jeden z pracowników przedsiębiorstwa. Zabrakło nam bowiem w tym roku około 2 mld m3 gazu, czyli 17 proc. naszego rocznego zużycia! PGNiG w ostatniej chwili (28 października) podpisało umowy na dostawę brakującego gazu z firmami z Węgier i Ukrainy. Jeśli nie wywiążą się z umów (a to jest możliwe!), grożą nam przerwy w dostawach gazu. Z naszych informacji wynika, że należące do PGNiG zbiorniki na gaz ziemny są dziś zapełnione jedynie w kilkunastu procentach. W lipcu i sierpniu 2003 r. przedsiębiorstwo ogłaszało trzy przetargi na dostawę 2 mld m3 gazu, chcąc kupić surowiec na rynku transakcji krótkoterminowych (tzw. gaz spotowy). Wybrano firmę Sinclair, która we wrześniu nie wywiązała się z umowy (PGNiG - jak się szacuje - straciło na tym 30 mln USD). Prezes PGNiG Marek Kossowski chciał robić interesy z Sinclairem, mimo że zastrzeżenia do rzetelności tej firmy zgłaszała m.in. ABW.
Rosyjski Gazprom dostarcza nam 6,7 mld m3 z niecałych 12 mld m3 gazu ziemnego, którego potrzebujemy w 2003 r. Resztę pozyskujemy z krajowych złóż (około 4 mld m3), niewielką ilość otrzymujemy z Danii oraz Norwegii. Dodatkowo (nie licząc kontraktu z Bartimpeksem) PGNiG co roku kupowało małe ilości gazu turkmeńskiego, uzbeckiego, kazachskiego czy ukraińskiego (po 200-300 mln m3) w transakcjach na wolnym rynku. - Nigdy jednak nie ogłaszano przetargu na jednorazowy zakup aż 2 mld m3 gazu - twierdzi Rafał Kasprów, były członek rady nadzorczej PGNiG.
Po fiasku umowy z Sinclairem PGNiG - niejako rzutem na taśmę - zawarło 28 października umowy na dostawę do lipca 2004 r. 2 mld m3 gazu z państwowym Naftogazem Ukrainy oraz węgierskim Eural Trans Gas Kft. Nie znaczy to, że możemy spać spokojnie! Najpierw pośrednicy muszą nam gaz dostarczyć, tymczasem ich wiarygodność budzi poważne wątpliwości. "Wprost" dotarł do notatki służbowej sporządzonej po spotkaniu (30 lipca 2003 r.) premiera Leszka Millera i prezesa Kossowskiego z Jurijem Bojką, prezesem Naftogazu Ukrainy. Bojko proponował wowczas PGNiG długoletnie dostawy gazu spotowego po 106 USD za 1000 m3, czyli o 20 proc. taniej, niż sprzedają nam go dziś Rosjanie. Jednak według ukraińskiej prasy, Naftogaz Ukrainy interesy prowadzi między innymi z Euralem Trans Gas - spółką, którą 5 grudnia 2002 r. założyli w niewielkiej wiosce Csapdi (50 km od Budapesztu) trzej obywatele Rumunii i izraelski adwokat Gordon Zeev (dysponowali kapitałem początkowym w wysokości zaledwie 12 tys. USD). W miejscu zameldowania Gordona Zeeva w Tel Awiwie zarejestrowana jest spółka Highrock Properties, prowadzona przez Igora Fishermana, ściganego listem gończym przez amerykańskie FBI, m.in. pod zarzutem wymuszania haraczy i prania brudnych pieniędzy (pisała o tym również "Gazeta Wyborcza"). W tle pojawia się jeszcze znajomy Fishermana Siemion Mogilewicz, jeden z najgroźniejszych rosyjskich gangsterów (również poszukiwany przez FBI), który swego czasu także miał współpracować z ukraińskim Naftogazem.
(Pol)eci za kontrakt?
Jeśli zabraknie nam gazu, będzie to wina wicepremiera i ministra infrastruktury Marka Pola! Brak gazu to bowiem bezpośredni rezultat przyjęcia protokołu dodatkowego do polsko-rosyjskiej umowy z 1993 r., który 12 lutego 2003 r. Pol podpisał w Warszawie wspólnie z wicepremierem Rosji Wiktorem Christienką.
W umowie międzyrządowej z 1993 r. (także podpisanej przez Pola, wówczas ministra przemysłu) oraz późniejszym kontrakcie między PGNiG a Gazpromem z 1996 r. zgodziliśmy się na zasadę "bierz lub płać" (take or pay) w handlu gazem z Rosjanami. Niezależnie od tego, czy odbieramy cały zakontraktowany u nich gaz, musimy płacić za wszystko. W 2003 r. mieliśmy - zgodnie z długoletnim kontraktem - kupić 9 mld m3 rosyjskiego gazu, a rzeczywiście potrzebowaliśmy z tego źródła nieco mniej. Umowa z 1993 r. dawała nam jednak - przy zachowaniu generalnej reguły take or pay - pewne pole manewru: mogliśmy domagać się od Rosjan zwiększenia (maksymalnie o 10 proc., czyli w tym roku do 9,9 mld m3) albo zmniejszenia (maksymalnie o 15 proc., czyli do 7,65 mld m3) zapisanych na dany rok dostaw bez finansowych konsekwencji, czyli zapłaty za nie wykorzystany surowiec. PGNiG zwykle zamawiało z rocznym wyprzedzeniem od Gazpromu maksymalną ilość gazu (wynikającą z umowy jamalskiej plus 10 proc.), by w razie potrzeby mieć zapasy, a potem kupowało w miarę możliwości tańszy gaz z innych źródeł i korygowało rosyjskie dostawy. Tymczasem - zgodnie z protokołem dodatkowym podpisanym przez Marka Pola - dostawy w 2003 r. ustalono tylko na 6,6 mld m3 gazu i na dodatek "sztywno". Według naszych informacji, Polacy zrezygnowali bowiem z możliwości korygowania wielkości zamówień! I nagle do zamknięcia bilansu energetycznego kraju zabrakło nam około 2 mld m3 gazu. Wicepremier Pol odmówił tygodnikowi "Wprost" wypowiedzi w tej i innych kwestiach.
Zarząd PGNiG, który na podstawie porozumienia obu wicepremierów zawarł z Gazpromem umowę roczną, zrobił to, wiedząc, że zabraknie nam gazu! Ówczesny prezes PGNiG Michał Kwiatkowski podpisał ją tuż przed swoim odejściem ze stanowiska, latem 2003 r. - Uważał, że bez problemu kupimy brakujący gaz w transakcjach spotowych - twierdzi nasz informator. - Wcześniej przedsiębiorstwo kupowało gaz u pośredników, by zastąpić nim część droższych dostaw od Gazpromu. Nigdy po to, by uzupełniać braki nie mające pokrycia w zamówieniach - mówi Piotr Woźniak, były wiceprezes PGNiG ds. handlu i strategii. Można było przewidzieć, że nie będzie teraz łatwo znaleźć 2 mld m3 gazu bez przyzwolenia Rosjan. Większość pośredników bierze bowiem surowiec od Gazpromu. Rosjanie wiedzą, że mamy nóż na gardle, i chętnie przyjmą od nas dodatkowe zamówienie na gaz, ale za ponad 130 USD za 1000 m3!
Zakładnicy Rosjan
Próby renegocjacji umów z Rosjanami okazały się sromotną porażką nie tylko z powodu zarzucenia zasady elastyczności dostaw gazu. Przed dekadą zobowiązaliśmy się, że do 2010 r. kupimy od nich łącznie 250 mld m3 gazu ziemnego. W 1996 r. PGNiG zwarło na tej podstawie z rosyjskim Gazpromem długoterminową umowę, wedle której do 2020 r. mieliśmy kupić nieco mniej, bo łącznie 242 mld m3 gazu. To i tak znacznie więcej, niż potrzebujemy, bo z powodu wysokich cen zużycie gazu w Polsce rośnie w żółwim tempie. W protokole z lutego 2003 r. zredukowano dostawy łącznie o ponad 74 mld m3, ale wicepremier Pol zobowiązał nas jednocześnie do dodatkowego zakupu w latach 2021-2022 18 mld m3 rosyjskiego gazu.
W zamian Gazpromowi podarował wiele przywilejów. Według załącznika nr 2 do protokołu, Pol zgodził się na obniżenie rosyjskiemu koncernowi w latach 2003-2019 cen za przesył gazu przez terytorium Polski z 2,74 USD (za 1000 m3 gazu na każde 100 km) do dolara. Tymczasem stosowane na świecie taryfy tranzytowe wynoszą właśnie około 3 USD! Nikt się nie zająknął, że Gazprom już dziś - mimo podpisanych umów - nie płaci owych 2,74 USD zarządzającej rurą jamalską spółce EuRoPol Gaz (udziały ma w niej Gazprom, PGNiG oraz Gas-Trading z Bartimpeksem Aleksandra Gudzowatego). Rosyjski koncern jest winien z tego tytułu EuRoPol Gazowi 250 mln USD.
Dlatego nie mamy co liczyć w najbliższym czasie na większą obniżkę cen gazu, bo godząc się na dyktat Gazpromu, wicepremier Pol postawił nasz rząd w roli obrońcy interesów rosyjskiego giganta! Według unijnej dyrektywy 98/30/EC, od 2003 r. liberalizacja handlu gazem powinna objąć co najmniej 28 proc. europejskich rynków, a od 2008 r. - 33 proc. Wstępując w przyszłym roku do unii, powinniśmy więc uwolnić rynek. Gdyby jednak każdy importer mógł bez przeszkód sprowadzać do Polski tani gaz z różnych źródeł, kontrakt jamalski straciłby sens. Kto wówczas chciałby dać niemal 130 USD za tonę rosyjskiego gazu? - Być może państwo polskie będzie musiało blokować liberalizację rynku, by dotrzymać podpisanych z Rosjanami umów - zauważa Kasprów. Nie jest wykluczone, że liberalizacja obejmie tylko część dostaw - tych realizowanych dziś poza umową jamalską. Nie wiadomo też, czy firmom zainteresowanym importem gazu do Polski PGNiG zapewni równie atrakcyjne jak Rosjanom ceny za przesył gazu.
Gdyby nawet rynek uwolniono w 100 proc., nie znaczy to, że od 2004 r. będziemy płacili mniej za gaz. - Znalezienie taniego dostawcy nie jest problemem. Jest nim przesył zakupionego gazu - uważa prezes ZCh Police. Rurą jamalską, jeszcze nie wykończoną, można dziś przesyłać z Rosji do Europy Zachodniej około 22 mld m3 gazu rocznie (w tym dla Polski 2,8 mld m3). Po wybudowaniu obiecanej przez Gazprom drugiej nitki zamierzano przesyłać rocznie łącznie 66 mld m3 gazu (z tego 11-14 mld m3 miało zostawać u nas). Ponieważ drugiej nitki nie ma do dziś, a umowy przesyłowe obowiązują, gaz musi być transportowany przez wszystkie tzw. punkty zdawczo-odbiorcze do systemu gazociągów na naszej wschodniej granicy - w Kondratkach (do rury jamalskiej) oraz w Drozdowiczach i Wysokoje (do sieci rur PGNiG). W ten sposób rosyjski gaz z Jamału zapycha wszystkie dostępne arterie w Polsce i PGNiG miałoby kłopoty z przesłaniem którąkolwiek drogą kupionego od innych dostawców surowca! Z załącznika nr 1 do protokołu podpisanego w lutym przez Pola wynika, iż ilość gazu transportowanego przez Drozdowicze i Wysokoje ma sukcesywanie rosnąć do 2022 r. Rząd najwyraźniej pogodził się z tym, że Rosjanie umowy nie dotrzymają i nie zbudują drugiej nitki gazociągu. Gazprom ma nas w garści!
Polscy użytkownicy tzw. błękitnego paliwa to gazoholicy - wpędzeni w nałóg i wykorzystywani przez monopolistę na rynku, Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, które narzuca nam najwyższe ceny w Europie! Wyższe niż na Węgrzech, w Czechach, ale też w Holandii czy Irlandii. Kowalski na ogrzewanie własnego domu gazem wydać musi rocznie średnio 2900 zł, Amerykanin - o 400 zł mniej, a Słowak - aż o 1800 zł mniej. Od 2000 r. opłaty za gaz dla polskich gospodarstw domowych wzrosły niemal o 40 proc.! - Wstawiłem okna energooszczędne, kupiłem nowoczesny termoregulator, a mimo to za gaz płacę rocznie ponad 4200 zł - mówi Zenon Koszałek z Warszawy, który używa gazu do podgrzewania wody oraz ogrzewania domu o powierzchni 124 m2. W jeszcze większym stopniu dyktat cenowy odczuwają przedsiębiorstwa. - Gaz stanowi 80 proc. kosztów wytwarzanego przez nas amoniaku, więc wysokie ceny obniżają konkurencyjność naszych wyrobów na świecie - przyznaje Krzysztof Żyndul, prezes Zakładów Chemicznych Police.
Źródło drożyzny
Należące do PGNiG zakłady gazownicze przekonują klientów, że ogrzewanie gazem jest bardziej wydajne, ekologiczne (w procesie jego spalania wydziela się o połowę mniej dwutlenku węgla niż w wypadku węgla, gaz nie zawiera też siarki). Co z tego? - Elektrociepłownia nie chciała przyłączyć naszego osiedla do sieci, więc postanowiłem ogrzewać dom gazem. Jeden sezon grzewczy kosztował mnie 3500 zł. Sprzedałem więc kocioł gazowy i dziś ogrzewam dom węglem, oszczędzając 1400 zł - mówi Robert Chojnowski z Piaseczna. A ogrzewanie gazem miało być - jak obiecywano pod koniec lat 90. - tańsze! Ci, którzy w to uwierzyli, teraz płaczą i płacą.
Nietęgie miny mają również przedsiębiorcy. - Już dziś dwa razy oglądamy i liczymy każdą złotówkę, bo ceny gazu sprawiają, że nasz biznes jest coraz mniej opłacalny - mówi Witold Golemo, dyrektor finansowy Zakładów Azotowych Tarnów-Mościce (co roku wydają na zakup gazu 100 mln zł). Aż 60 proc. trafiającego do przemysłu gazu wykorzystują właśnie zakłady chemiczne. Wysokie ceny gazu - głównego surowca do produkcji amoniaku i mocznika (a następnie m.in. nawozów) - przyczyniają się do zapaści ekonomicznej całej branży chemii ciężkiej, która ma dziś 2,2 mld zł długów.
Pistolet gazowy przy skroni
Wysokie ceny gazu to przede wszystkim efekt dyktatu rosyjskiego Gazpromu, który dostarcza nam w ramach wieloletnich umów 50-60 proc. całego surowca. Gazprom sprzedaje PGNiG gaz po 125-130 USD za 1000 m3 (dokładna cena nie została nigdy ujawniona). Turcy zaś płacą Rosjanom za gaz około 80 USD za 1000 m3! Wspólnie z Gazpromem wybudowali gazociąg przez Morze Czarne (zwany Blue Stream) i zawarli podobną jak Polska umowę na dostawy. Dzięki alternatywnym źródłom gazu na Bliskim Wschodzie są jednak w stanie twardo negocjować. Kiedy uznali, że cena narzucana przez Gazprom przestaje być racjonalna, po prostu zamknęli gazociąg po swojej stronie i korzystali tylko z gazu arabskiego. Po kilku miesiącach Gazprom "zmiękł" i dziś sprzedaje im surowiec taniej. O swoje interesy dbają również Niemcy. Z Rosji importują nie więcej niż 37 proc. potrzebnego gazu. Resztę sprowadzają z Morza Północnego i w postaci skroplonej z krajów arabskich. Dzięki temu niemieccy odbiorcy np. w przemyśle płacą Rosjanom za gaz nawet 40 proc. mniej niż PGNiG.
Nam Gazprom dyktuje takie warunki, jakie chce, bo rząd nie ma w ręku żadnej karty przetargowej. W 2001 r. gabinet Jerzego Buzka próbował uniezależnić się od rosyjskich dostaw. Wynegocjowano kontrakt z Dansk Olie og Naturgas (DONG) na budowę 230 km gazociągu, który połączyłby Stevens w Danii z Niechorzem w Polsce. Zgodnie z umową już od końca 2003 r. kupowalibyśmy 2 mld m3 duńskiego gazu rocznie, a od 2007 r. także 5 mld m3 gazu z Norwegii. Duńczycy zgodzili się nawet pokryć dwie trzecie kosztów budowy gazociągu, szacowanych na 335 mln euro. Rozmowy jednak z bliżej nie określonych powodów zawieszono.
PGNiG chwyta się brzytwy
Co by się stało, gdyby w domach milionów Polaków i zakładach przemysłowych zabrakło i tak już drogiego gazu, na dodatek w środku zimy? To realna groźba. W pierwszej kolejności ograniczenia w dostawach dotknęłyby przemysł, co oznaczałoby bankructwo największych fabryk chemicznych.
Panika - tak określił w rozmowie z "Wprost" sytuację w PGNiG pod koniec października jeden z pracowników przedsiębiorstwa. Zabrakło nam bowiem w tym roku około 2 mld m3 gazu, czyli 17 proc. naszego rocznego zużycia! PGNiG w ostatniej chwili (28 października) podpisało umowy na dostawę brakującego gazu z firmami z Węgier i Ukrainy. Jeśli nie wywiążą się z umów (a to jest możliwe!), grożą nam przerwy w dostawach gazu. Z naszych informacji wynika, że należące do PGNiG zbiorniki na gaz ziemny są dziś zapełnione jedynie w kilkunastu procentach. W lipcu i sierpniu 2003 r. przedsiębiorstwo ogłaszało trzy przetargi na dostawę 2 mld m3 gazu, chcąc kupić surowiec na rynku transakcji krótkoterminowych (tzw. gaz spotowy). Wybrano firmę Sinclair, która we wrześniu nie wywiązała się z umowy (PGNiG - jak się szacuje - straciło na tym 30 mln USD). Prezes PGNiG Marek Kossowski chciał robić interesy z Sinclairem, mimo że zastrzeżenia do rzetelności tej firmy zgłaszała m.in. ABW.
Rosyjski Gazprom dostarcza nam 6,7 mld m3 z niecałych 12 mld m3 gazu ziemnego, którego potrzebujemy w 2003 r. Resztę pozyskujemy z krajowych złóż (około 4 mld m3), niewielką ilość otrzymujemy z Danii oraz Norwegii. Dodatkowo (nie licząc kontraktu z Bartimpeksem) PGNiG co roku kupowało małe ilości gazu turkmeńskiego, uzbeckiego, kazachskiego czy ukraińskiego (po 200-300 mln m3) w transakcjach na wolnym rynku. - Nigdy jednak nie ogłaszano przetargu na jednorazowy zakup aż 2 mld m3 gazu - twierdzi Rafał Kasprów, były członek rady nadzorczej PGNiG.
Po fiasku umowy z Sinclairem PGNiG - niejako rzutem na taśmę - zawarło 28 października umowy na dostawę do lipca 2004 r. 2 mld m3 gazu z państwowym Naftogazem Ukrainy oraz węgierskim Eural Trans Gas Kft. Nie znaczy to, że możemy spać spokojnie! Najpierw pośrednicy muszą nam gaz dostarczyć, tymczasem ich wiarygodność budzi poważne wątpliwości. "Wprost" dotarł do notatki służbowej sporządzonej po spotkaniu (30 lipca 2003 r.) premiera Leszka Millera i prezesa Kossowskiego z Jurijem Bojką, prezesem Naftogazu Ukrainy. Bojko proponował wowczas PGNiG długoletnie dostawy gazu spotowego po 106 USD za 1000 m3, czyli o 20 proc. taniej, niż sprzedają nam go dziś Rosjanie. Jednak według ukraińskiej prasy, Naftogaz Ukrainy interesy prowadzi między innymi z Euralem Trans Gas - spółką, którą 5 grudnia 2002 r. założyli w niewielkiej wiosce Csapdi (50 km od Budapesztu) trzej obywatele Rumunii i izraelski adwokat Gordon Zeev (dysponowali kapitałem początkowym w wysokości zaledwie 12 tys. USD). W miejscu zameldowania Gordona Zeeva w Tel Awiwie zarejestrowana jest spółka Highrock Properties, prowadzona przez Igora Fishermana, ściganego listem gończym przez amerykańskie FBI, m.in. pod zarzutem wymuszania haraczy i prania brudnych pieniędzy (pisała o tym również "Gazeta Wyborcza"). W tle pojawia się jeszcze znajomy Fishermana Siemion Mogilewicz, jeden z najgroźniejszych rosyjskich gangsterów (również poszukiwany przez FBI), który swego czasu także miał współpracować z ukraińskim Naftogazem.
(Pol)eci za kontrakt?
Jeśli zabraknie nam gazu, będzie to wina wicepremiera i ministra infrastruktury Marka Pola! Brak gazu to bowiem bezpośredni rezultat przyjęcia protokołu dodatkowego do polsko-rosyjskiej umowy z 1993 r., który 12 lutego 2003 r. Pol podpisał w Warszawie wspólnie z wicepremierem Rosji Wiktorem Christienką.
W umowie międzyrządowej z 1993 r. (także podpisanej przez Pola, wówczas ministra przemysłu) oraz późniejszym kontrakcie między PGNiG a Gazpromem z 1996 r. zgodziliśmy się na zasadę "bierz lub płać" (take or pay) w handlu gazem z Rosjanami. Niezależnie od tego, czy odbieramy cały zakontraktowany u nich gaz, musimy płacić za wszystko. W 2003 r. mieliśmy - zgodnie z długoletnim kontraktem - kupić 9 mld m3 rosyjskiego gazu, a rzeczywiście potrzebowaliśmy z tego źródła nieco mniej. Umowa z 1993 r. dawała nam jednak - przy zachowaniu generalnej reguły take or pay - pewne pole manewru: mogliśmy domagać się od Rosjan zwiększenia (maksymalnie o 10 proc., czyli w tym roku do 9,9 mld m3) albo zmniejszenia (maksymalnie o 15 proc., czyli do 7,65 mld m3) zapisanych na dany rok dostaw bez finansowych konsekwencji, czyli zapłaty za nie wykorzystany surowiec. PGNiG zwykle zamawiało z rocznym wyprzedzeniem od Gazpromu maksymalną ilość gazu (wynikającą z umowy jamalskiej plus 10 proc.), by w razie potrzeby mieć zapasy, a potem kupowało w miarę możliwości tańszy gaz z innych źródeł i korygowało rosyjskie dostawy. Tymczasem - zgodnie z protokołem dodatkowym podpisanym przez Marka Pola - dostawy w 2003 r. ustalono tylko na 6,6 mld m3 gazu i na dodatek "sztywno". Według naszych informacji, Polacy zrezygnowali bowiem z możliwości korygowania wielkości zamówień! I nagle do zamknięcia bilansu energetycznego kraju zabrakło nam około 2 mld m3 gazu. Wicepremier Pol odmówił tygodnikowi "Wprost" wypowiedzi w tej i innych kwestiach.
Zarząd PGNiG, który na podstawie porozumienia obu wicepremierów zawarł z Gazpromem umowę roczną, zrobił to, wiedząc, że zabraknie nam gazu! Ówczesny prezes PGNiG Michał Kwiatkowski podpisał ją tuż przed swoim odejściem ze stanowiska, latem 2003 r. - Uważał, że bez problemu kupimy brakujący gaz w transakcjach spotowych - twierdzi nasz informator. - Wcześniej przedsiębiorstwo kupowało gaz u pośredników, by zastąpić nim część droższych dostaw od Gazpromu. Nigdy po to, by uzupełniać braki nie mające pokrycia w zamówieniach - mówi Piotr Woźniak, były wiceprezes PGNiG ds. handlu i strategii. Można było przewidzieć, że nie będzie teraz łatwo znaleźć 2 mld m3 gazu bez przyzwolenia Rosjan. Większość pośredników bierze bowiem surowiec od Gazpromu. Rosjanie wiedzą, że mamy nóż na gardle, i chętnie przyjmą od nas dodatkowe zamówienie na gaz, ale za ponad 130 USD za 1000 m3!
Zakładnicy Rosjan
Próby renegocjacji umów z Rosjanami okazały się sromotną porażką nie tylko z powodu zarzucenia zasady elastyczności dostaw gazu. Przed dekadą zobowiązaliśmy się, że do 2010 r. kupimy od nich łącznie 250 mld m3 gazu ziemnego. W 1996 r. PGNiG zwarło na tej podstawie z rosyjskim Gazpromem długoterminową umowę, wedle której do 2020 r. mieliśmy kupić nieco mniej, bo łącznie 242 mld m3 gazu. To i tak znacznie więcej, niż potrzebujemy, bo z powodu wysokich cen zużycie gazu w Polsce rośnie w żółwim tempie. W protokole z lutego 2003 r. zredukowano dostawy łącznie o ponad 74 mld m3, ale wicepremier Pol zobowiązał nas jednocześnie do dodatkowego zakupu w latach 2021-2022 18 mld m3 rosyjskiego gazu.
W zamian Gazpromowi podarował wiele przywilejów. Według załącznika nr 2 do protokołu, Pol zgodził się na obniżenie rosyjskiemu koncernowi w latach 2003-2019 cen za przesył gazu przez terytorium Polski z 2,74 USD (za 1000 m3 gazu na każde 100 km) do dolara. Tymczasem stosowane na świecie taryfy tranzytowe wynoszą właśnie około 3 USD! Nikt się nie zająknął, że Gazprom już dziś - mimo podpisanych umów - nie płaci owych 2,74 USD zarządzającej rurą jamalską spółce EuRoPol Gaz (udziały ma w niej Gazprom, PGNiG oraz Gas-Trading z Bartimpeksem Aleksandra Gudzowatego). Rosyjski koncern jest winien z tego tytułu EuRoPol Gazowi 250 mln USD.
Dlatego nie mamy co liczyć w najbliższym czasie na większą obniżkę cen gazu, bo godząc się na dyktat Gazpromu, wicepremier Pol postawił nasz rząd w roli obrońcy interesów rosyjskiego giganta! Według unijnej dyrektywy 98/30/EC, od 2003 r. liberalizacja handlu gazem powinna objąć co najmniej 28 proc. europejskich rynków, a od 2008 r. - 33 proc. Wstępując w przyszłym roku do unii, powinniśmy więc uwolnić rynek. Gdyby jednak każdy importer mógł bez przeszkód sprowadzać do Polski tani gaz z różnych źródeł, kontrakt jamalski straciłby sens. Kto wówczas chciałby dać niemal 130 USD za tonę rosyjskiego gazu? - Być może państwo polskie będzie musiało blokować liberalizację rynku, by dotrzymać podpisanych z Rosjanami umów - zauważa Kasprów. Nie jest wykluczone, że liberalizacja obejmie tylko część dostaw - tych realizowanych dziś poza umową jamalską. Nie wiadomo też, czy firmom zainteresowanym importem gazu do Polski PGNiG zapewni równie atrakcyjne jak Rosjanom ceny za przesył gazu.
Gdyby nawet rynek uwolniono w 100 proc., nie znaczy to, że od 2004 r. będziemy płacili mniej za gaz. - Znalezienie taniego dostawcy nie jest problemem. Jest nim przesył zakupionego gazu - uważa prezes ZCh Police. Rurą jamalską, jeszcze nie wykończoną, można dziś przesyłać z Rosji do Europy Zachodniej około 22 mld m3 gazu rocznie (w tym dla Polski 2,8 mld m3). Po wybudowaniu obiecanej przez Gazprom drugiej nitki zamierzano przesyłać rocznie łącznie 66 mld m3 gazu (z tego 11-14 mld m3 miało zostawać u nas). Ponieważ drugiej nitki nie ma do dziś, a umowy przesyłowe obowiązują, gaz musi być transportowany przez wszystkie tzw. punkty zdawczo-odbiorcze do systemu gazociągów na naszej wschodniej granicy - w Kondratkach (do rury jamalskiej) oraz w Drozdowiczach i Wysokoje (do sieci rur PGNiG). W ten sposób rosyjski gaz z Jamału zapycha wszystkie dostępne arterie w Polsce i PGNiG miałoby kłopoty z przesłaniem którąkolwiek drogą kupionego od innych dostawców surowca! Z załącznika nr 1 do protokołu podpisanego w lutym przez Pola wynika, iż ilość gazu transportowanego przez Drozdowicze i Wysokoje ma sukcesywanie rosnąć do 2022 r. Rząd najwyraźniej pogodził się z tym, że Rosjanie umowy nie dotrzymają i nie zbudują drugiej nitki gazociągu. Gazprom ma nas w garści!
Fragmenty "Protokołu Dodatkowego z 12 lutego 2003 r. do Porozumienia między Rządem RP a Rządem Federacji Rosyjskiej o budowie systemu gazociągów dla tranzytu rosyjskiego gazu przez terytorium RP i dostawach rosyjskiego gazu do RP z 25 sierpnia 1993 r." Artykuł 1 Dostawy rosyjskiego gazu ziemnego do RP będą realizowane w następujących terminach i w następujących wielkościach: rok 2003 - 6600 mln m3 lata 2004-2005 - po 7000 mln m3 corocznie lata 2006-2007 - po 7100 mln m3 corocznie lata 2008-2009 - po 7300 mln m3 corocznie lata 2010-2014 - po 8000 mln m3 corocznie lata 2015-2022 - po 9000 mln m3 corocznie (...) Strony zaktualizują do 31 grudnia 2004 r. kwestię budowy drugiej nitki polskiego odcinka systemu gazociągów tranzytowych Jamał - Europa, kierując się zasadą celowości ekonomicznej i koniecznością stabilnego i efektywnego funkcjonowania pierwszej nitki polskiego odcinka tego systemu. Załącznik 1 do Protokołu Dodatkowego Dostawy rosyjskiego gazu ziemnego do RP na podstawie wieloletniego kontraktu z 25 września 1996 r. są realizowane, zgodnie z Artykułem 1 niniejszego Protokołu Dodatkowego w podziale na istniejące punkty zdawczo-odbiorcze (w mln m3): Załącznik 2 do Protokołu Dodatkowego Punkt 3 Od 1 września 2002 r. do 31 sierpnia 2003 r. stosowana jest stawka przesyłowa za transport gazu, zatwierdzona decyzją Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki RP (...) z 14 sierpnia 2002 r., której ekwiwalent w dolarach USA wynosi 2,74 USD za 1000 m3 na odległość 100 km z faktyczną opłatą w 2003 r. Następnie dla kalkulacji na okres do 2019 r. przyjmuje się następującą strukturę taryfy: 1 września 2003 - 31 grudnia 2003 2,74 USD/1000 m3/100 km lata 2004-2005 2,50 USD/1000 m3/100 km lata 2006-2013 1,55 USD/1000 m3/100 km lata 2014-2019 1,00 USD/1000 m3/100 km |
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.