Czekamy na gospodarczy POPiS opozycji
Ani Platforma Obywatelska, ani Prawo i Sprawiedliwość nie mają sprecyzowanego programu gospodarczego, a do wyborów zostało tylko kilkanaście miesięcy! Nie istnieje nawet ślad gabinetu cieni, a szuflady, w których powinny leżeć gotowe projekty ustaw, zieją pustką. Kilkanaście miesięcy przed poprzednimi wyborami SLD był znacznie lepiej przygotowany. Lepiej oznaczało bardzo słabo, z czego wynika, że przygotowanie PO-PiS jest żałosne i rządzenia nowa koalicja będzie się uczyć na błędach.
Lepper state
W oficjalnych dokumentach sporo miejsca poświęca gospodarce Prawo i Sprawiedliwość. Znalazło to odbicie w programie wyborczym partii - kwestie ekonomiczne zajmowały prawie połowę tego dokumentu. Przez grzeczność nikt tego nie mówił, ale z zawartych tam propozycji wiało grozą. PiS proponowało bowiem:
1 "stworzenie silnego kierownictwa państwa, (...) aby powołać ten ośrodek, trzeba zmienić konstytucję (...), chodzi zwłaszcza o zmianę dzisiejszej pozycji Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej"
2 "zmianę polityki finansowej w odniesieniu do złotego, obniżenie kosztów wzrostu, ochronę rynku, racjonalizację inwestycji zagranicznych"
3 "wprowadzenie realnego nadzoru nad własnością państwową (...) [poprzez] instytucję prokuratorii kontrolującej stan majątku państwowego", "zmianę polityki prywatyzacyjnej w branżach i przedsiębiorstwach decydujących o bezpieczeństwie gospodarczym Polski poprzez zachowanie przez państwo pakietów kontrolnych akcji lub udziałów", "lustrację mechanizmu funkcjonowania giełdy" oraz "wypowiedzenie niekorzystnych dla Polski umów międzynarodowych"
4 "obniżenie stóp procentowych", które "staną się elementem zabiegów o wyższy wzrost gospodarczy", "regulowanie kursu dolara"
5 "centralizację i poddanie ścisłej kontroli udzielania pozwoleń na prowadzenia supermarketów" oraz "prowadzenie zdecydowanej i aktywnej polityki (...) ochrony rynku"
6 ograniczenie płac kadry kierowniczej w przedsiębiorstwach prywatnych, wynagrodzenia "przekraczające ustaloną granicę przestaną być zaliczane do kosztów, a więc będą [dodatkowo - MZ] opodatkowane"
7 przeznaczenie kapitału otwartych funduszy emerytalnych na "budowę i eksploatację autostrad, portów morskich i lotniczych, ropociągów, gazociągów, (...) komunalnych przedsiębiorstw dostarczających wszelkiego rodzaju media"
Programów wyborczych nikt w Polsce nie traktuje specjalnie poważnie. Nietrudno zauważyć, że to, co zaprezentowało PiS, niczym się nie różni od pomysłów LPR i Leppera. Program PiS zwala z nóg analfabetyzmem ekonomicznym. Nie ma na świecie państwa, które w podobny sposób organizowałoby gospodarkę. Nie ma także w piśmiennictwie ekonomicznym ostatniego półwiecza autora, który proponowałby coś podobnego. To nawet nie jest interwencjonistyczna koncepcja welfare state, a jeśli już, to jej nowa wersja, zasługująca na miano "Lepper state".
PiS buja w obłokach
Po dwóch latach funkcjonowania w systemie parlamentarnym i w związku ze zbliżającymi się wyborami PiS postanowiło swój program zmodyfikować. Tym odpowiedzialnym zadaniem zajęli się Adam Bielan (wykształcenie "prezydenckie", czyli średnie) i Andrzej Diakonow (jak mówią życzliwi, nieszczęście PiS polega na tym, że "jest Diakonow, a nie ma Diakonowicza"). Ostateczna wersja programu ma być przyjęta przez radę polityczną partii na początku grudnia. Wersja robocza już istnieje i jest niewiele lepsza od programu wyborczego.
Program partii rządzącej musi być wykonalny i przynajmniej nieszkodliwy gospodarczo. Partia opozycyjna może się pobawić w demagogię, ale tylko trochę. PiS dalej jednak buja w obłokach, a jego pomysły nie mają żadnego związku z sytuacją i perspektywami Polski. Nie ma odpowiedzi na pytania o spełnienie kryteriów konwergencji i przejścia na euro (a jest to możliwe w drugim roku rządów PiS), nie ma odniesienia do szacowanej na 10 proc. PKB dziury w finansach publicznych, nie ma pomysłu na ucieczkę z pułapki zadłużenia, związanej z przekroczeniem (w pierwszym roku rządów) granicy 60 proc. PKB, brakuje koncepcji stabilnej polityki fiskalnej.
W tych wszystkich kwestiach albo musimy pozostać przy pomysłach zgłaszanych dawniej (zmieniamy konstytucję i drukujemy pieniądze; w nowym programie jest propozycja ustalenia "jasnych zasad gospodarowania rezerwą rewaluacyjną i dewizową NBP", co jednak oznaczałoby, że rezygnujemy z członkostwa w UE), albo musimy się zadowolić pomysłami może i kierunkowo słusznymi (obniżka podatków i finansowanie deficytu budżetowego przez emisję obligacji detalicznych), ale "niekompatybilnymi" z realiami. Obniżka podatków oznacza bowiem powiększenie dziury budżetowej. Z kolei pomysł, że szacowane na 80 mld zł potrzeby pożyczkowe państwa można sfinansować środkami gospodarstw domowych, trąci groteską (ludność kupuje obligacje za mniej więcej 5 mld zł, co pokrywa 6 proc. potrzeb).
Równocześnie PiS sprzeciwia się planowi Hausnera, mimo że jego realizacja oznaczałaby, iż SLD przejmie koszty polityczne reformy finansów, a PiS zbierze jej zyski. Partia proponuje "likwidację większości funduszy celowych, agend rządowych i środków specjalnych", "uszczelnienie i likwidację patologii w systemie transferów socjalnych" oraz "znaczące zmniejszenie liczby samochodów służbowych". Ponieważ na samochodach dużo oszczędzić się nie da, oznacza to, że jednak pieniądze zamierza drukować. W ten sposób osiągnie - przelicytowując Kołodkę - ośmioprocentowy wzrost gospodarczy.
Antyprogramowa platforma
Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w Platformie Obywatelskiej. Ta partia nie przedstawiła do tej pory żadnego programu gospodarczego (wyłączywszy siedam haseł w Internecie). Jest to dziwne, bo należy do niej wielu wybitnych ekonomistów (Zyta Gilowska, Janusz Lewandowski, Andrzej Olechowski, Adam Szejnfeld, Rafał Zagórny), a przeciętny poziom edukacji ekonomicznej pozostałych jej polityków jest bardzo wysoki. Na rozwiązanie zagadki naprowadza quasi-programowy dokument zatytułowany "Rok niespełnionych obietnic. Ogłoszony 18 października 2002 r. raport podsumowujący rok rządu Leszka Millera". Dokument ów ma charakter selektywny. Krytykuje SLD nie za to, co zrobił, lecz za to, czego nie zrobił, a do czego zobowiązał się przed wyborami. W kwestiach ekonomicznych jest to niewywiązanie się z obietnic: "ustabilizowania finansów państwa i uczynienia państwa tańszym i sprawniejszym", prowadzenia "precyzyjnej (czyli dobrze ukierunkowanej i wolnej od patologii) polityki społecznej", "głębokiej nowelizacji finansów publicznych", mającej "zwiększyć dyscyplinę wydatków publicznych oraz ucywilizować relację między podmiotami gospodarczymi a aparatem podatkowym państwa" oraz przyspieszenia prywatyzacji.
Z faktu krytyki niewywiązania się z tych obietnic programowych wynika, że są one zgodne z poglądami PO, a więc że przynajmniej w sferze werbalnej istnieje duże podobieństwo między tymi partiami w postrzeganiu gospodarki. Z kolei odejście przez SLD od tej części programu można interpretować jako skutek istnienia w ugrupowaniu dwóch frakcji: liberalnej oraz populistycznej, i przejęcia przez tę drugą kontroli nad gospodarką. Za tym, że właśnie ta frakcja nie podoba się PO, przemawia także to, iż jedynym "pozaprogramowym" elementem polityki SLD poddanym miażdżącej krytyce była "ryzykowna gra z NBP" i "systematyczna kontestacja norm konstytucyjnych w zakresie uprawnień NBP do prowadzenia działań niezbędnych dla ochrony polskiego pieniądza".
Z niewielką przesadą można zatem powiedzieć, że nigdy nie wyartykułowany program gospodarczy PO składa się z istotnej części formalnie zadeklarowanego programu SLD, poszerzonego o absolutnie nienaruszalną w UE zasadę samodzielności banku centralnego oraz konieczności prowadzenia odpowiedzialnej polityki pieniężnej.
Ciemność widzę
Powyższe rozważania muszą prowadzić do rozpaczliwego wniosku, że żadne skuteczne sojusze nie są w Polsce możliwe. Partie przynajmniej częściowo podobne pod względem programów gospodarczych, czyli PO i SLD, nie chcą z sobą współpracować z powodów ogólnoideowych i - nazwijmy to - estetycznych. Z kolei partie bliskie sobie w kwestiach ogólnych i wywodzące się ze wspólnego pnia opozycji solidarnościowej, czyli PO i PiS, mają tak rozbieżne programy gospodarcze, że próba ich pogodzenia przypomina konstruowanie żaglowej łodzi podwodnej.
Co zatem nas czeka? Scenariusze są dwa. Pierwszy zakłada, że nasi politycy zmądrzeją i uznają, że ekonomia jest dość ścisłą nauką, w której nie można robić cudów i obowiązuje zasada, że najlepsze wyniki osiąga się przy surowej polityce makroekonomicznej oraz maksymalnym zliberalizowaniu polityki mikroekonomicznej. Możliwość drugą najkrócej streszczają słowa wypowiedziane przez Jerzego Stuhra w "Seksmisji": "Ciemność widzę".
Lepper state
W oficjalnych dokumentach sporo miejsca poświęca gospodarce Prawo i Sprawiedliwość. Znalazło to odbicie w programie wyborczym partii - kwestie ekonomiczne zajmowały prawie połowę tego dokumentu. Przez grzeczność nikt tego nie mówił, ale z zawartych tam propozycji wiało grozą. PiS proponowało bowiem:
1 "stworzenie silnego kierownictwa państwa, (...) aby powołać ten ośrodek, trzeba zmienić konstytucję (...), chodzi zwłaszcza o zmianę dzisiejszej pozycji Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej"
2 "zmianę polityki finansowej w odniesieniu do złotego, obniżenie kosztów wzrostu, ochronę rynku, racjonalizację inwestycji zagranicznych"
3 "wprowadzenie realnego nadzoru nad własnością państwową (...) [poprzez] instytucję prokuratorii kontrolującej stan majątku państwowego", "zmianę polityki prywatyzacyjnej w branżach i przedsiębiorstwach decydujących o bezpieczeństwie gospodarczym Polski poprzez zachowanie przez państwo pakietów kontrolnych akcji lub udziałów", "lustrację mechanizmu funkcjonowania giełdy" oraz "wypowiedzenie niekorzystnych dla Polski umów międzynarodowych"
4 "obniżenie stóp procentowych", które "staną się elementem zabiegów o wyższy wzrost gospodarczy", "regulowanie kursu dolara"
5 "centralizację i poddanie ścisłej kontroli udzielania pozwoleń na prowadzenia supermarketów" oraz "prowadzenie zdecydowanej i aktywnej polityki (...) ochrony rynku"
6 ograniczenie płac kadry kierowniczej w przedsiębiorstwach prywatnych, wynagrodzenia "przekraczające ustaloną granicę przestaną być zaliczane do kosztów, a więc będą [dodatkowo - MZ] opodatkowane"
7 przeznaczenie kapitału otwartych funduszy emerytalnych na "budowę i eksploatację autostrad, portów morskich i lotniczych, ropociągów, gazociągów, (...) komunalnych przedsiębiorstw dostarczających wszelkiego rodzaju media"
Programów wyborczych nikt w Polsce nie traktuje specjalnie poważnie. Nietrudno zauważyć, że to, co zaprezentowało PiS, niczym się nie różni od pomysłów LPR i Leppera. Program PiS zwala z nóg analfabetyzmem ekonomicznym. Nie ma na świecie państwa, które w podobny sposób organizowałoby gospodarkę. Nie ma także w piśmiennictwie ekonomicznym ostatniego półwiecza autora, który proponowałby coś podobnego. To nawet nie jest interwencjonistyczna koncepcja welfare state, a jeśli już, to jej nowa wersja, zasługująca na miano "Lepper state".
PiS buja w obłokach
Po dwóch latach funkcjonowania w systemie parlamentarnym i w związku ze zbliżającymi się wyborami PiS postanowiło swój program zmodyfikować. Tym odpowiedzialnym zadaniem zajęli się Adam Bielan (wykształcenie "prezydenckie", czyli średnie) i Andrzej Diakonow (jak mówią życzliwi, nieszczęście PiS polega na tym, że "jest Diakonow, a nie ma Diakonowicza"). Ostateczna wersja programu ma być przyjęta przez radę polityczną partii na początku grudnia. Wersja robocza już istnieje i jest niewiele lepsza od programu wyborczego.
Program partii rządzącej musi być wykonalny i przynajmniej nieszkodliwy gospodarczo. Partia opozycyjna może się pobawić w demagogię, ale tylko trochę. PiS dalej jednak buja w obłokach, a jego pomysły nie mają żadnego związku z sytuacją i perspektywami Polski. Nie ma odpowiedzi na pytania o spełnienie kryteriów konwergencji i przejścia na euro (a jest to możliwe w drugim roku rządów PiS), nie ma odniesienia do szacowanej na 10 proc. PKB dziury w finansach publicznych, nie ma pomysłu na ucieczkę z pułapki zadłużenia, związanej z przekroczeniem (w pierwszym roku rządów) granicy 60 proc. PKB, brakuje koncepcji stabilnej polityki fiskalnej.
W tych wszystkich kwestiach albo musimy pozostać przy pomysłach zgłaszanych dawniej (zmieniamy konstytucję i drukujemy pieniądze; w nowym programie jest propozycja ustalenia "jasnych zasad gospodarowania rezerwą rewaluacyjną i dewizową NBP", co jednak oznaczałoby, że rezygnujemy z członkostwa w UE), albo musimy się zadowolić pomysłami może i kierunkowo słusznymi (obniżka podatków i finansowanie deficytu budżetowego przez emisję obligacji detalicznych), ale "niekompatybilnymi" z realiami. Obniżka podatków oznacza bowiem powiększenie dziury budżetowej. Z kolei pomysł, że szacowane na 80 mld zł potrzeby pożyczkowe państwa można sfinansować środkami gospodarstw domowych, trąci groteską (ludność kupuje obligacje za mniej więcej 5 mld zł, co pokrywa 6 proc. potrzeb).
Równocześnie PiS sprzeciwia się planowi Hausnera, mimo że jego realizacja oznaczałaby, iż SLD przejmie koszty polityczne reformy finansów, a PiS zbierze jej zyski. Partia proponuje "likwidację większości funduszy celowych, agend rządowych i środków specjalnych", "uszczelnienie i likwidację patologii w systemie transferów socjalnych" oraz "znaczące zmniejszenie liczby samochodów służbowych". Ponieważ na samochodach dużo oszczędzić się nie da, oznacza to, że jednak pieniądze zamierza drukować. W ten sposób osiągnie - przelicytowując Kołodkę - ośmioprocentowy wzrost gospodarczy.
Antyprogramowa platforma
Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w Platformie Obywatelskiej. Ta partia nie przedstawiła do tej pory żadnego programu gospodarczego (wyłączywszy siedam haseł w Internecie). Jest to dziwne, bo należy do niej wielu wybitnych ekonomistów (Zyta Gilowska, Janusz Lewandowski, Andrzej Olechowski, Adam Szejnfeld, Rafał Zagórny), a przeciętny poziom edukacji ekonomicznej pozostałych jej polityków jest bardzo wysoki. Na rozwiązanie zagadki naprowadza quasi-programowy dokument zatytułowany "Rok niespełnionych obietnic. Ogłoszony 18 października 2002 r. raport podsumowujący rok rządu Leszka Millera". Dokument ów ma charakter selektywny. Krytykuje SLD nie za to, co zrobił, lecz za to, czego nie zrobił, a do czego zobowiązał się przed wyborami. W kwestiach ekonomicznych jest to niewywiązanie się z obietnic: "ustabilizowania finansów państwa i uczynienia państwa tańszym i sprawniejszym", prowadzenia "precyzyjnej (czyli dobrze ukierunkowanej i wolnej od patologii) polityki społecznej", "głębokiej nowelizacji finansów publicznych", mającej "zwiększyć dyscyplinę wydatków publicznych oraz ucywilizować relację między podmiotami gospodarczymi a aparatem podatkowym państwa" oraz przyspieszenia prywatyzacji.
Z faktu krytyki niewywiązania się z tych obietnic programowych wynika, że są one zgodne z poglądami PO, a więc że przynajmniej w sferze werbalnej istnieje duże podobieństwo między tymi partiami w postrzeganiu gospodarki. Z kolei odejście przez SLD od tej części programu można interpretować jako skutek istnienia w ugrupowaniu dwóch frakcji: liberalnej oraz populistycznej, i przejęcia przez tę drugą kontroli nad gospodarką. Za tym, że właśnie ta frakcja nie podoba się PO, przemawia także to, iż jedynym "pozaprogramowym" elementem polityki SLD poddanym miażdżącej krytyce była "ryzykowna gra z NBP" i "systematyczna kontestacja norm konstytucyjnych w zakresie uprawnień NBP do prowadzenia działań niezbędnych dla ochrony polskiego pieniądza".
Z niewielką przesadą można zatem powiedzieć, że nigdy nie wyartykułowany program gospodarczy PO składa się z istotnej części formalnie zadeklarowanego programu SLD, poszerzonego o absolutnie nienaruszalną w UE zasadę samodzielności banku centralnego oraz konieczności prowadzenia odpowiedzialnej polityki pieniężnej.
Ciemność widzę
Powyższe rozważania muszą prowadzić do rozpaczliwego wniosku, że żadne skuteczne sojusze nie są w Polsce możliwe. Partie przynajmniej częściowo podobne pod względem programów gospodarczych, czyli PO i SLD, nie chcą z sobą współpracować z powodów ogólnoideowych i - nazwijmy to - estetycznych. Z kolei partie bliskie sobie w kwestiach ogólnych i wywodzące się ze wspólnego pnia opozycji solidarnościowej, czyli PO i PiS, mają tak rozbieżne programy gospodarcze, że próba ich pogodzenia przypomina konstruowanie żaglowej łodzi podwodnej.
Co zatem nas czeka? Scenariusze są dwa. Pierwszy zakłada, że nasi politycy zmądrzeją i uznają, że ekonomia jest dość ścisłą nauką, w której nie można robić cudów i obowiązuje zasada, że najlepsze wyniki osiąga się przy surowej polityce makroekonomicznej oraz maksymalnym zliberalizowaniu polityki mikroekonomicznej. Możliwość drugą najkrócej streszczają słowa wypowiedziane przez Jerzego Stuhra w "Seksmisji": "Ciemność widzę".
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.