Bobeczku Drogi! Nadal większość czasu spędzam w Katowicach i tak będzie także przez cały następny miesiąc, ale nie jest to bynajmniej powód do jakichkolwiek narzekań. Między próbami w Teatrze Śląskim grasuję po mieście z olbrzymią przyjemnością.
W poprzednim liście zachwalałem Ci fajny sklep, lecz nie wątpię, że chciałbyś przede wszystkim się dowiedzieć czegoś o tutejszej gastronomii, zwłaszcza że - o ile wiem - nie bywałeś ostatnio częstym gościem w mieście krupnioków i Kazimierza Kutza.
Otóż mam bardzo dobre wiadomości: świat smakoszy w Katowicach wcale nie kończy się na wspominanym przez nas niedawno Wunderbarze (ze znakomitą atmosferą i pyszną kuchnią bawarską). W śródmieściu lokali niezwykle się namnożyło, a i wiele z nich jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Regułą jest miła obsługa (zresztą także w tutejszych sklepach).
Dzień często zaczynam omletem w teatralnym bufecie, a potem stołuję się na mieście. Najbliżej teatru mogę zjeść Za Kulisami. Jest to spokojny przybytek kawiarniano-pubowo-restauracyjny, gdzie potrafią dobrze przyrządzić rybę i usmażyć befsztyk.
Zdecydowanie najlepsza atmosfera panuje w pubo-restauracji w siedzibie alternatywnego teatru Cogitatur (świeżo po spektakularnych sukcesach w USA). Mają tu zabawny jadłospis w formie bibliotecznego katalogu - każdy gość dostaje szufladkę z fiszkami. Wielką atrakcją jest lane z beczki prawdziwe angielskie piwo Beamish.
Na świetną chińszczyznę proponuję A Dong. Nie, to nie żaden krewny krakowskiego A Donga, choć nie ulega wątpliwości, że to najwyraźniej szczęśliwa nazwa dla restauracji - jest jeszcze jeden w Częstochowie, niedawno zmienili mu w szyldzie jedną literę (A Donk), by zaznaczyć zmianę właściciela (ale kucharz został ten sam).
Jest też niezła La Grota z klimatem popularnej włoskiej trattorii, aż dwie restauracje na rosyjską nutę - Tatiana i Fanaberia, w tej drugiej podają bycze jądra. Nie kłamię! No i wegetariański Złoty Osioł. I sportowa "13", gdzie oglądam ważniejsze mecze.
Wszystko to mieści się niedaleko dworca kolejowego, bo na razie penetruję tylko centrum. Nie wątpię, że z czasem moje peregrynacje zatoczą szersze kręgi, dostarczając pretekstów do korespondencji. Tymczasem ukłony dla żony.
Bikont Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego
Piotrusiu!
Piszesz miłe rzeczy, lecz ani słowa o tym, co najbardziej mnie interesuje. Na Boga, jakże ma się kuchnia śląska w wydaniu restauracyjnym? Że w domowym miewa się nieźle, nie wątpię; w niedzielę pewnie schab po sztygarsku, kluski śląskie i modra kapusta. Lecz czy w Katowicach widać prawdziwych Ślązaków, co to nie mówią, a godoją i przedkładają Korfantego nad jakiegokolwiek współczesnego polityka? Powojenne migracje chyba głębiej przeorały ludzką glebę Katowic niż Bytomia czy Rudy Śląskiej, więc koniecznie mów mi o każdych napotkanych krupniokach, karbinadlach, chudej jewie, biermuszce, wodzionce, poliźnikach, oberibie na gęsto, depeszuj natychmiast, gdy natkniesz się na stryki lub copę, dzwoń nawet w nocy, jeśli zaproponują Ci bachora albo żymloki z kapustą i grochem. Bo właśnie w takich miejscach, gdzie ludzie nadal gotują dania pradziadów, bije serce kraju.
W okolicach centrum Katowic stoi budynek Sejmu Śląskiego, symbol przedwojennej autonomii, a zarazem powojennego centralizmu. III Rzeczpospolita miast czerpać siłę z bogactwa swej różnorodności, wiernie podąża szlakiem unifikacji. Posłowie, zjeżdżając do stolicy Mazowsza, rzucają się na dewolaje, zapominając o smakach i interesach swych małych ojczyzn. Ach, jakże chciałbym w naszym parlamencie usłyszeć wystąpienia po śląsku czy kaszubsku, jakże chciałbym, by Śląsk wyglądał jak arcyśląski sen.
Twój Robert Makłowicz
Otóż mam bardzo dobre wiadomości: świat smakoszy w Katowicach wcale nie kończy się na wspominanym przez nas niedawno Wunderbarze (ze znakomitą atmosferą i pyszną kuchnią bawarską). W śródmieściu lokali niezwykle się namnożyło, a i wiele z nich jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Regułą jest miła obsługa (zresztą także w tutejszych sklepach).
Dzień często zaczynam omletem w teatralnym bufecie, a potem stołuję się na mieście. Najbliżej teatru mogę zjeść Za Kulisami. Jest to spokojny przybytek kawiarniano-pubowo-restauracyjny, gdzie potrafią dobrze przyrządzić rybę i usmażyć befsztyk.
Zdecydowanie najlepsza atmosfera panuje w pubo-restauracji w siedzibie alternatywnego teatru Cogitatur (świeżo po spektakularnych sukcesach w USA). Mają tu zabawny jadłospis w formie bibliotecznego katalogu - każdy gość dostaje szufladkę z fiszkami. Wielką atrakcją jest lane z beczki prawdziwe angielskie piwo Beamish.
Na świetną chińszczyznę proponuję A Dong. Nie, to nie żaden krewny krakowskiego A Donga, choć nie ulega wątpliwości, że to najwyraźniej szczęśliwa nazwa dla restauracji - jest jeszcze jeden w Częstochowie, niedawno zmienili mu w szyldzie jedną literę (A Donk), by zaznaczyć zmianę właściciela (ale kucharz został ten sam).
Jest też niezła La Grota z klimatem popularnej włoskiej trattorii, aż dwie restauracje na rosyjską nutę - Tatiana i Fanaberia, w tej drugiej podają bycze jądra. Nie kłamię! No i wegetariański Złoty Osioł. I sportowa "13", gdzie oglądam ważniejsze mecze.
Wszystko to mieści się niedaleko dworca kolejowego, bo na razie penetruję tylko centrum. Nie wątpię, że z czasem moje peregrynacje zatoczą szersze kręgi, dostarczając pretekstów do korespondencji. Tymczasem ukłony dla żony.
Bikont Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego
Piotrusiu!
Piszesz miłe rzeczy, lecz ani słowa o tym, co najbardziej mnie interesuje. Na Boga, jakże ma się kuchnia śląska w wydaniu restauracyjnym? Że w domowym miewa się nieźle, nie wątpię; w niedzielę pewnie schab po sztygarsku, kluski śląskie i modra kapusta. Lecz czy w Katowicach widać prawdziwych Ślązaków, co to nie mówią, a godoją i przedkładają Korfantego nad jakiegokolwiek współczesnego polityka? Powojenne migracje chyba głębiej przeorały ludzką glebę Katowic niż Bytomia czy Rudy Śląskiej, więc koniecznie mów mi o każdych napotkanych krupniokach, karbinadlach, chudej jewie, biermuszce, wodzionce, poliźnikach, oberibie na gęsto, depeszuj natychmiast, gdy natkniesz się na stryki lub copę, dzwoń nawet w nocy, jeśli zaproponują Ci bachora albo żymloki z kapustą i grochem. Bo właśnie w takich miejscach, gdzie ludzie nadal gotują dania pradziadów, bije serce kraju.
W okolicach centrum Katowic stoi budynek Sejmu Śląskiego, symbol przedwojennej autonomii, a zarazem powojennego centralizmu. III Rzeczpospolita miast czerpać siłę z bogactwa swej różnorodności, wiernie podąża szlakiem unifikacji. Posłowie, zjeżdżając do stolicy Mazowsza, rzucają się na dewolaje, zapominając o smakach i interesach swych małych ojczyzn. Ach, jakże chciałbym w naszym parlamencie usłyszeć wystąpienia po śląsku czy kaszubsku, jakże chciałbym, by Śląsk wyglądał jak arcyśląski sen.
Twój Robert Makłowicz
Śląskie rolady wołowe według "Kuchni śląskiej" autorstwa Wery Sztabowej To ulubione danie wszystkich. Wymieni je każdy rdzenny Ślązak bez wahania. Robi się je tak: ładny kawał chudej wołowiny (60 dag) rozcina się na 4 płaty, zbija cienko, oprósza solą i pieprzem, smaruje musztardą i na każdy nakłada się cienki płat słoniny lub boczku wędzonego oraz kilka plasterków cebuli. Zwija się roladki (brzegi chowając do środka), zawijając białą lnianą nitką, oprósza mąką, smaży na gorącym tłuszczu, podlewa wodą, dodaje (pod koniec duszenia) liść laurowy i parę ziaren ziela angielskiego. I dusi ponad godzinę. Sos podprawia się gęstą śmietaną." |
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.