Michaił Chodorkowski popełnił błąd, bo uwierzył w siłę pieniądza i demokracji
Do aresztu śledczego nr 5 w moskiewskiej Matrosskiej Tiszinie co jakiś czas trafiają ludzie, którzy nigdy nie będą biedni. Nawet jeśli zostaną skazani. Najbogatszy człowiek Rosji Michaił Chodorkowski spogląda być może w to samo zakratowane okno, które w 1991 r. obserwował któryś z aresztowanych przywódców sierpniowego puczu. Jeden z tych, którzy chcieli obalić Gorbaczowa i odwrócić bieg historii. Albo jeden z liderów antyjelcynowskiej rebelii z października 1993 r. Paradoks sprawił, że zarzuty stawiane przez prokuraturę Chodorkowskiemu dotyczą mniej więcej tego samego okresu - początku lat 90. Dzisiejszy właściciel wielomiliardowej fortuny zakładał wtedy z grupą rówieśników, którzy niedawno opuścili uniwersyteckie mury, bank Mienatiep. Wokół rodziła się nowa Rosja. Gigantyczny majątek należący od 70 lat do radzieckiego państwa przechodził w ręce prywatne.
PaŃstwo biurokratów, agentów i prokuratorów
Chodorkowski należał do najbardziej utalentowanych rosyjskich kapitalistów zrodzonych przez nową epokę. Miał wiedzę, klasę i wizję, a także świadomość, że ten, kto zostanie najbogatszym człowiekiem Rosji, zbuduje fortunę nie na bankach, sklepach czy fabrykach, lecz na ropie i gazie. Inni ówcześni oligarchowie - Gusinski, Bieriezowski - wypłynęli i zdobyli majątki dzięki bliskości z władzą. Sięgnęli po media, kreowali politykę. Dzisiaj obaj żyją na emigracji poszukiwani przez rosyjską prokuraturę. Chodorkowski budował wielkie imperium, nie zdradzając politycznych ambicji. Zdecydował się na ich ujawnienie dopiero, kiedy stał się faktycznym właścicielem jednego z największych koncernów naftowych na świecie. I to był błąd. Biznesmen uwierzył w siłę pieniądza i demokracji, a w Rosji jedno i drugie ma kruche podstawy. Z prostego powodu - o jednym i o drugim arbitralnie, w dowolnej chwili może zadecydować władza. Władza rozumiana nie jako system, ale jako człowiek. Bo w kraju z pogranicza Europy i Azji o wszystkim decyduje prezydent.
Przed wyborami 2000 r. cały świat zadawał pytanie: "Who are you mister Putin?". Większość do dzisiaj ma kłopoty z odpowiedzią. Pewne jest jedno - system stworzony za czasów Jelcyna zrodził twór niezależny od woli i intencji jego autorów, przynajmniej niektórych. Państwo biurokratów i oligarchów pozostało już tylko państwem biurokratów, agentów i prokuratorów. Rosyjska demokracja przekształciła się w system zachowania władzy dla wąskiej elity, a tak naprawdę nigdy nie zbliżyła się nawet do demokracji w zachodnim rozumieniu tego pojęcia.
UratowaĆ ropĘ dla wŁadzy
Michaił Chodorkowski nie stracił wolności tylko z powodu politycznych ambicji. Coraz bardziej uzasadnione staje się pytanie o nowy podział własności w rosyjskim sektorze naftowym. Rosyjska władza tylko w branży gazowej zadbała o zachowanie pełni wpływów. Kontrolowany przez państwo monopol Gazpromu do dzisiaj pozostaje nienaruszony. Ropa tymczasem rozlała się po całym świecie. Największe kompanie wydobywcze stały się własnością międzynarodowych korporacji należących do Rosjan i zachodnich koncernów. Zajęte przez prokuraturę akcje Jukosu, których właścicielami są Chodorkowski i jego najbliżsi współpracownicy, jeszcze można uratować. Dla państwa, czyli dla władzy.
W odróżnieniu od Borysa Jelcyna Władimir Putin nie musi szukać kompromisów. Prezydent cieszy się w Rosji 74-procentowym poparciem. Aresztowanie Chodorkowskiego budzi lęk i protesty zamożnych Rosjan, ale stanowią oni zaledwie 5 proc. społeczeństwa. Pozostali przyglądają się biernie lub z poczuciem, że dokonała się tzw. społeczna sprawiedliwość, zgodnie z rewolucyjnymi hasłami: "Wywłaszczaj właścicieli" i "Grabić to, co zagrabione". Zdaniem rosyjskich liberałów, Putin zbudował państwo policyjno-biurokratyczne. To jednak nie do końca prawda. Rosja po prostu nigdy nie przestała być takim państwem. W tym kraju prawo zawsze tworzono dla władzy i taki system powstał po upadku Związku Radzieckiego. Putin to zrozumiał, utrwalił i wykorzystuje, mając świadomość swojej siły.
Prezydent jest świadom swojej stabilnej i mocnej pozycji międzynarodowej. Aresztowany Michaił Chodorkowski czuł się pewnie, bo - jak się wydawało - zadbał o bezpieczeństwo swoich interesów. Jukos ma wpływowych zagranicznych udziałowców, takich jak baron Jacob Rotshild IV. Za międzynarodowe kontakty kompanii odpowiada lord Owen, były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii. To jednak za mało. Putin ma świetne kontakty z kanclerzem Schröderem i prezydentem Bushem, a oni nie będą polemizować z działaniami rosyjskiej prokuratury. "Wszyscy są równi wobec prawa" - mówił rosyjski prezydent po aresztowaniu Chodorkowskiego. Na Zachodzie te słowa działają na wyobraźnię. Zwłaszcza po ostatnich wielkich aferach i krachu amerykańskiego Enronu. Putin jest potężny i nie musi się w Rosji z nikim dogadywać. Ma za sobą konstytucję, służby specjalne i prokuratorów. Nie ma za to - albo dzięki temu - żadnych poważniejszych przeciwników w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Wygra je najprawdopodobniej z dużą przewagą i nikt nie będzie narzekał na niedostatek demokracji.
Kto nastĘpny?
Zamieszanie na Kremlu wywołał w ostatnich dniach szef prezydenckiej administracji Aleksander Wołoszyn. Towarzyszył Putinowi od samego początku. Podał się do dymisji w dniu, w którym aresztowano Chodorkowskiego. Wołoszyn zrezygnował, bo Putin złamał reguły gry wprowadzone w chwili, kiedy prezydent przejmował schedę po Jelcynie. Wołoszyn jako gwarant tych ustaleń oburzył się, ale nie trzasnął drzwiami kremlowskiego gabinetu i nie zasili szeregów antyputinowskiej opozycji. Dobrze pamięta o trzech wszczętych przeciwko niemu sprawach karnych związanych z działalnością handlową, którą prowadził, zanim jeszcze zajął się wielką polityką. Żadna z nich nie została zamknięta.
Biznes w Rosji to niebezpieczna gra. Oligarchowie, którzy finansowali kampanię wyborczą Putina, mieli otrzymać w 2000 r. gwarancję prawnego bezpieczeństwa. "Nie będzie rewizji rosyjskiej prywatyzacji" - miał zapewniać Putin. Teraz - mimo płynących z Kremla zapewnień, że sprawa Chodorkowskiego nie jest początkiem kampanii przeciwko gigantom rosyjskiego biznesu - wszyscy zadają sobie jedno pytanie: "Kto następny?". Bo z Rosją i prawdziwą demokracją jest trochę jak z dwoma pociągami z anegdoty Michaiła Żwaneckiego: jeden jedzie z punktu A do punktu B, drugi z B do A. I nigdy się nie mijają. Dlaczego? Widocznie nie było im pisane.
PaŃstwo biurokratów, agentów i prokuratorów
Chodorkowski należał do najbardziej utalentowanych rosyjskich kapitalistów zrodzonych przez nową epokę. Miał wiedzę, klasę i wizję, a także świadomość, że ten, kto zostanie najbogatszym człowiekiem Rosji, zbuduje fortunę nie na bankach, sklepach czy fabrykach, lecz na ropie i gazie. Inni ówcześni oligarchowie - Gusinski, Bieriezowski - wypłynęli i zdobyli majątki dzięki bliskości z władzą. Sięgnęli po media, kreowali politykę. Dzisiaj obaj żyją na emigracji poszukiwani przez rosyjską prokuraturę. Chodorkowski budował wielkie imperium, nie zdradzając politycznych ambicji. Zdecydował się na ich ujawnienie dopiero, kiedy stał się faktycznym właścicielem jednego z największych koncernów naftowych na świecie. I to był błąd. Biznesmen uwierzył w siłę pieniądza i demokracji, a w Rosji jedno i drugie ma kruche podstawy. Z prostego powodu - o jednym i o drugim arbitralnie, w dowolnej chwili może zadecydować władza. Władza rozumiana nie jako system, ale jako człowiek. Bo w kraju z pogranicza Europy i Azji o wszystkim decyduje prezydent.
Przed wyborami 2000 r. cały świat zadawał pytanie: "Who are you mister Putin?". Większość do dzisiaj ma kłopoty z odpowiedzią. Pewne jest jedno - system stworzony za czasów Jelcyna zrodził twór niezależny od woli i intencji jego autorów, przynajmniej niektórych. Państwo biurokratów i oligarchów pozostało już tylko państwem biurokratów, agentów i prokuratorów. Rosyjska demokracja przekształciła się w system zachowania władzy dla wąskiej elity, a tak naprawdę nigdy nie zbliżyła się nawet do demokracji w zachodnim rozumieniu tego pojęcia.
UratowaĆ ropĘ dla wŁadzy
Michaił Chodorkowski nie stracił wolności tylko z powodu politycznych ambicji. Coraz bardziej uzasadnione staje się pytanie o nowy podział własności w rosyjskim sektorze naftowym. Rosyjska władza tylko w branży gazowej zadbała o zachowanie pełni wpływów. Kontrolowany przez państwo monopol Gazpromu do dzisiaj pozostaje nienaruszony. Ropa tymczasem rozlała się po całym świecie. Największe kompanie wydobywcze stały się własnością międzynarodowych korporacji należących do Rosjan i zachodnich koncernów. Zajęte przez prokuraturę akcje Jukosu, których właścicielami są Chodorkowski i jego najbliżsi współpracownicy, jeszcze można uratować. Dla państwa, czyli dla władzy.
W odróżnieniu od Borysa Jelcyna Władimir Putin nie musi szukać kompromisów. Prezydent cieszy się w Rosji 74-procentowym poparciem. Aresztowanie Chodorkowskiego budzi lęk i protesty zamożnych Rosjan, ale stanowią oni zaledwie 5 proc. społeczeństwa. Pozostali przyglądają się biernie lub z poczuciem, że dokonała się tzw. społeczna sprawiedliwość, zgodnie z rewolucyjnymi hasłami: "Wywłaszczaj właścicieli" i "Grabić to, co zagrabione". Zdaniem rosyjskich liberałów, Putin zbudował państwo policyjno-biurokratyczne. To jednak nie do końca prawda. Rosja po prostu nigdy nie przestała być takim państwem. W tym kraju prawo zawsze tworzono dla władzy i taki system powstał po upadku Związku Radzieckiego. Putin to zrozumiał, utrwalił i wykorzystuje, mając świadomość swojej siły.
Prezydent jest świadom swojej stabilnej i mocnej pozycji międzynarodowej. Aresztowany Michaił Chodorkowski czuł się pewnie, bo - jak się wydawało - zadbał o bezpieczeństwo swoich interesów. Jukos ma wpływowych zagranicznych udziałowców, takich jak baron Jacob Rotshild IV. Za międzynarodowe kontakty kompanii odpowiada lord Owen, były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii. To jednak za mało. Putin ma świetne kontakty z kanclerzem Schröderem i prezydentem Bushem, a oni nie będą polemizować z działaniami rosyjskiej prokuratury. "Wszyscy są równi wobec prawa" - mówił rosyjski prezydent po aresztowaniu Chodorkowskiego. Na Zachodzie te słowa działają na wyobraźnię. Zwłaszcza po ostatnich wielkich aferach i krachu amerykańskiego Enronu. Putin jest potężny i nie musi się w Rosji z nikim dogadywać. Ma za sobą konstytucję, służby specjalne i prokuratorów. Nie ma za to - albo dzięki temu - żadnych poważniejszych przeciwników w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Wygra je najprawdopodobniej z dużą przewagą i nikt nie będzie narzekał na niedostatek demokracji.
Kto nastĘpny?
Zamieszanie na Kremlu wywołał w ostatnich dniach szef prezydenckiej administracji Aleksander Wołoszyn. Towarzyszył Putinowi od samego początku. Podał się do dymisji w dniu, w którym aresztowano Chodorkowskiego. Wołoszyn zrezygnował, bo Putin złamał reguły gry wprowadzone w chwili, kiedy prezydent przejmował schedę po Jelcynie. Wołoszyn jako gwarant tych ustaleń oburzył się, ale nie trzasnął drzwiami kremlowskiego gabinetu i nie zasili szeregów antyputinowskiej opozycji. Dobrze pamięta o trzech wszczętych przeciwko niemu sprawach karnych związanych z działalnością handlową, którą prowadził, zanim jeszcze zajął się wielką polityką. Żadna z nich nie została zamknięta.
Biznes w Rosji to niebezpieczna gra. Oligarchowie, którzy finansowali kampanię wyborczą Putina, mieli otrzymać w 2000 r. gwarancję prawnego bezpieczeństwa. "Nie będzie rewizji rosyjskiej prywatyzacji" - miał zapewniać Putin. Teraz - mimo płynących z Kremla zapewnień, że sprawa Chodorkowskiego nie jest początkiem kampanii przeciwko gigantom rosyjskiego biznesu - wszyscy zadają sobie jedno pytanie: "Kto następny?". Bo z Rosją i prawdziwą demokracją jest trochę jak z dwoma pociągami z anegdoty Michaiła Żwaneckiego: jeden jedzie z punktu A do punktu B, drugi z B do A. I nigdy się nie mijają. Dlaczego? Widocznie nie było im pisane.
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.