Czyż to nie piękny widok: murarze albo kombajniści chlejący w swym miejscu pracy martini z limonką zamiast jaboli?
Wmediach pojawiła się dobra wiadomość dla wszystkich amatorów szlachetnych drinków. Wraz z wejściem do Unii Europejskiej będzie się można tanio uchlać markowymi alkoholami. Cena wysokogatunkowych (obecnie koszmarnie drogich) kolorowych whisky zrówna się niemalże z ceną zwykłych polskich białych wódek. W związku z tym ważnym nie tylko dla playboyów i hulaków faktem rozpoczęła się ogólnonarodowa dyskusja o pijackich gustach.
Badacze obyczaju zastanawiają się, czy Polacy od lat moczący swe dziobki w taniej wódzie zasmakują w wyrafinowanych alkoholach. Jest całkiem realne, że spora grupa smakoszy alkoholu porzuci żytnią na rzecz Jacka Danielsa czy Jasia Wędrowniczka. Czyż nie będzie to piękny widok: kombajniści, kopacze rowów, murarze chlejący w swym miejscu pracy martini z limonką zamiast jaboli, dworcowi menele częstujący się ballantine'em zamiast ostatnim kubkiem bimbru, czy wreszcie przyklejeni do budki z piwem wieczni poszukiwacze przygód walący z gwinta francuskie koniaki.
Zdaniem badaczy kultury, wraz ze zmianą gustów zmienią się też obyczaje picia. Naród zaczytywał się będzie w angielskojęzycznych naklejkach i poszerzał swą edukację. Byle degenerat będzie wiedzieć, że George Ballantine i jego syn mieszkali w Szkocji, a Jack Daniels w amerykańskim stanie Tennessee. Wraz ze światowym obyciem i manierami zmieni się język pijących. Zamiast "jeszcze jedna kolejka!" będzie "łan mor plis!", zamiast "chlup w dziób!" będzie "dżast du it!", a po opróżnieniu pierwszej butli zamiast "Szła dzieweczka" czy "Góralu, czy ci nie żal" wszyscy zanucą jakiś stary hit Franka Sinatry, Elvisa Presleya lub Whitney Houston. Chlanie wódy ma swoje prawa pod wszystkimi szerokościami geograficznymi i jak po kolejnej butelce ktoś koniecznie będzie chciał skuć mordę swojemu partnerowi, to zamiast tradycyjnego, polskiego "do mnie mówisz, szczylu jeden?!" będzie filmowe i światowe "ju toking to mi, men?!".
O ile kasacja akcyzy na alkohol, a co za tym idzie spadek cen importowanych trunków, stanie się faktem, o tyle przemiany obyczajowe związane z tymi ważnymi wydarzeniami pozostają jedynie w sferze domysłów. Nie brakuje sceptyków, którzy twierdzą, że polskie gardła przez pokolenia szkolone w piciu czystej wódki nie przyswoją w skali masowej kolorowych świństw z Zachodu. Pauperyzacja mas pijących zaszła tak daleko, że w szerokich gremiach ochlapusów za absolutnie markowe trunki uważa się już wódki w stylu Bolsa czy Smirnoffa. Kolorowe napitki w postaci wszelkich odmian szkockiej whisky traktowane są powszechnie jako wykrzywiacze gęby, przypominające w smaku wodę klozetową, do której ktoś wrzucił kostkę mydła. Większym powodzeniem może się cieszyć wśród pijących jedynie meksykańska tequila i włoska grappa, których zapach i smak kojarzy nam się z naszym domowym bimberkiem.
Producenci żubrówki, wyborowej, żytniej i innych polskich rarytasów mogą raczej spać spokojnie. Naród nasz ma swe gusta i przyzwyczajenia kształtowane przez wieki biesiad i imprez. Wódkę w Polsce pije się tradycyjnie w pięćdziesiątkach. W kieliszkach 50-gramowych nie da się pić szkockiej whisky. Zmiana obyczaju musiałaby się więc łączyć z zakupem nowego serwisu, chyba że w okresie przejściowym chlano by whisky z wiadra lub w kubkach po herbacie.
Niestety, czas pracować będzie dla producentów zachodnich marek. Młodzież łażąca na amerykańskie filmy zechce pić to samo, co bohaterowie tych filmów. James Bond nie uwala się denaturatem, a Robert De Niro nie chleje wina Arizona. Z czasem szkockie whisky pożre polskich konsumentów, tak jak hamburgery z McDonalda, które wyparły bigos. Jedyna nadzieja w tym, że polska zdrowa wyborowa i żubrówka zakrólują w Ameryce i wykoszą z rynku wszystkie te perfumowane i bursztynowe napitki zwane łyskaczami, a wówczas bumerangiem (a właściwie chwiejnym krokiem) wrócimy szybko do alkoholizmu patriotycznego. Zdaniem wielu ekspertów politycznych, gdyby George Bush pijał polską wyborową, to nie tak wyglądałaby wojna w Iraku, a gdyby Bill Clinton pijał polską żubrówkę, to nie takie rogi miałby doprawione.
Badacze obyczaju zastanawiają się, czy Polacy od lat moczący swe dziobki w taniej wódzie zasmakują w wyrafinowanych alkoholach. Jest całkiem realne, że spora grupa smakoszy alkoholu porzuci żytnią na rzecz Jacka Danielsa czy Jasia Wędrowniczka. Czyż nie będzie to piękny widok: kombajniści, kopacze rowów, murarze chlejący w swym miejscu pracy martini z limonką zamiast jaboli, dworcowi menele częstujący się ballantine'em zamiast ostatnim kubkiem bimbru, czy wreszcie przyklejeni do budki z piwem wieczni poszukiwacze przygód walący z gwinta francuskie koniaki.
Zdaniem badaczy kultury, wraz ze zmianą gustów zmienią się też obyczaje picia. Naród zaczytywał się będzie w angielskojęzycznych naklejkach i poszerzał swą edukację. Byle degenerat będzie wiedzieć, że George Ballantine i jego syn mieszkali w Szkocji, a Jack Daniels w amerykańskim stanie Tennessee. Wraz ze światowym obyciem i manierami zmieni się język pijących. Zamiast "jeszcze jedna kolejka!" będzie "łan mor plis!", zamiast "chlup w dziób!" będzie "dżast du it!", a po opróżnieniu pierwszej butli zamiast "Szła dzieweczka" czy "Góralu, czy ci nie żal" wszyscy zanucą jakiś stary hit Franka Sinatry, Elvisa Presleya lub Whitney Houston. Chlanie wódy ma swoje prawa pod wszystkimi szerokościami geograficznymi i jak po kolejnej butelce ktoś koniecznie będzie chciał skuć mordę swojemu partnerowi, to zamiast tradycyjnego, polskiego "do mnie mówisz, szczylu jeden?!" będzie filmowe i światowe "ju toking to mi, men?!".
O ile kasacja akcyzy na alkohol, a co za tym idzie spadek cen importowanych trunków, stanie się faktem, o tyle przemiany obyczajowe związane z tymi ważnymi wydarzeniami pozostają jedynie w sferze domysłów. Nie brakuje sceptyków, którzy twierdzą, że polskie gardła przez pokolenia szkolone w piciu czystej wódki nie przyswoją w skali masowej kolorowych świństw z Zachodu. Pauperyzacja mas pijących zaszła tak daleko, że w szerokich gremiach ochlapusów za absolutnie markowe trunki uważa się już wódki w stylu Bolsa czy Smirnoffa. Kolorowe napitki w postaci wszelkich odmian szkockiej whisky traktowane są powszechnie jako wykrzywiacze gęby, przypominające w smaku wodę klozetową, do której ktoś wrzucił kostkę mydła. Większym powodzeniem może się cieszyć wśród pijących jedynie meksykańska tequila i włoska grappa, których zapach i smak kojarzy nam się z naszym domowym bimberkiem.
Producenci żubrówki, wyborowej, żytniej i innych polskich rarytasów mogą raczej spać spokojnie. Naród nasz ma swe gusta i przyzwyczajenia kształtowane przez wieki biesiad i imprez. Wódkę w Polsce pije się tradycyjnie w pięćdziesiątkach. W kieliszkach 50-gramowych nie da się pić szkockiej whisky. Zmiana obyczaju musiałaby się więc łączyć z zakupem nowego serwisu, chyba że w okresie przejściowym chlano by whisky z wiadra lub w kubkach po herbacie.
Niestety, czas pracować będzie dla producentów zachodnich marek. Młodzież łażąca na amerykańskie filmy zechce pić to samo, co bohaterowie tych filmów. James Bond nie uwala się denaturatem, a Robert De Niro nie chleje wina Arizona. Z czasem szkockie whisky pożre polskich konsumentów, tak jak hamburgery z McDonalda, które wyparły bigos. Jedyna nadzieja w tym, że polska zdrowa wyborowa i żubrówka zakrólują w Ameryce i wykoszą z rynku wszystkie te perfumowane i bursztynowe napitki zwane łyskaczami, a wówczas bumerangiem (a właściwie chwiejnym krokiem) wrócimy szybko do alkoholizmu patriotycznego. Zdaniem wielu ekspertów politycznych, gdyby George Bush pijał polską wyborową, to nie tak wyglądałaby wojna w Iraku, a gdyby Bill Clinton pijał polską żubrówkę, to nie takie rogi miałby doprawione.
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.