Premierowi, który zapowiadał bezlitosną walkę z aferami, na razie nie udało się wyjaśnić żadnej z nich
Rozpoczynając swoją misję rządową, premier Belka zapowiedział bezlitosną walkę z mnożącymi się aferami, także w szeregach jego SLD-owskiego zaplecza. Można tej deklaracji tylko przyklasnąć, bo skandali w tym sezonie jest więcej niż grzybów, a lato mamy mokre i sprzyjające grzybobraniom.
Niestety, na razie za deklaracjami nie idą czyny. Co więcej, zdarzyło się kilka wpadek, które premierowi nie powinny się przydarzyć. Trzeba było alarmu wszczętego przez media, aby nie doszło do powołania na wiceministra zdrowia człowieka, któremu bliżej do ławy oskarżonych niż do ministerialnego fotela.
Jeszcze większym skandalem było umorzenie przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie słynnego na całą Polskę śledztwa w sprawie sfałszowania ustawy medialnej, z której już po decyzji Rady Ministrów w przestępczy sposób zniknęły słowa "lub czasopisma". Prokuratura poddała się w tej sprawie, bo podobno nie udało jej się wykryć sprawców. Zakrawa to na kpinę, bo dzięki komisji śledczej badającej aferę Rywina osoby winne usunięcia słów "lub czasopisma" znane są całej Polsce. W ubiegłym roku komisja ustaliła, że kluczowy dla ustawy zwrot został usunięty, kiedy tekstem zajmowały się trzy osoby: Janina Sokołowska, Iwona Galińska i Tomasz Łopacki. Dwie pierwsze - jako pracownice Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji - w ogóle nie miały prawa się zajmować ustawą, co czyniło ich nadgorliwość wyjątkowo podejrzaną. Zeznając przed komisją, zainteresowani nie wypierali się usunięcia głośnego zwrotu, lecz jedynie składali to na karb nieuwagi. Od biedy można było w to uwierzyć, bo komuż pracującemu na komputerze nie przytrafiło się przypadkowe wykasowanie litery lub słowa.
Wersję pomyłki całkowicie jednak wykluczyła ekspertyza biegłego, który przebadał twardy dysk komputera Iwony Galińskiej. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że przestępczej ingerencji w treść ustawy dokonała wymieniona trójka. Dzięki odtworzeniu zawartości twardego dysku komputera minister Aleksandry Jakubowskiej wyszło na jaw, że wszelkie prace nad ustawą medialną osobiście, choć też nie do końca zgodnie z prawem, nadzorował Włodzimierz Czarzasty. W tej sytuacji wydawało się, że całą sprawę prokuratura ma podaną przez komisję śledczą jak na talerzu. Prokuratorskie śledztwo trwało jednak jeszcze równe dwanaście miesięcy, chyba tylko po to, by mogło się - jak u poety - "jak figa ucukrować, jak tytuń uleżeć" i zakończyć umorzeniem.
Jeśli premier Belka pogodzi się z takim funkcjonowaniem prokuratury, to nie uda mu się wyjaśnić żadnej afery, a już na pewno nie takiej, w której tropy prowadzą wprost do szczytów władzy. W niezamierzony sposób warszawscy prokuratorzy zafundowali premierowi sprawdzian wiarygodności jego najważniejszej deklaracji. Oby go nie oblał!
Rozpoczynając swoją misję rządową, premier Belka zapowiedział bezlitosną walkę z mnożącymi się aferami, także w szeregach jego SLD-owskiego zaplecza. Można tej deklaracji tylko przyklasnąć, bo skandali w tym sezonie jest więcej niż grzybów, a lato mamy mokre i sprzyjające grzybobraniom.
Niestety, na razie za deklaracjami nie idą czyny. Co więcej, zdarzyło się kilka wpadek, które premierowi nie powinny się przydarzyć. Trzeba było alarmu wszczętego przez media, aby nie doszło do powołania na wiceministra zdrowia człowieka, któremu bliżej do ławy oskarżonych niż do ministerialnego fotela.
Jeszcze większym skandalem było umorzenie przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie słynnego na całą Polskę śledztwa w sprawie sfałszowania ustawy medialnej, z której już po decyzji Rady Ministrów w przestępczy sposób zniknęły słowa "lub czasopisma". Prokuratura poddała się w tej sprawie, bo podobno nie udało jej się wykryć sprawców. Zakrawa to na kpinę, bo dzięki komisji śledczej badającej aferę Rywina osoby winne usunięcia słów "lub czasopisma" znane są całej Polsce. W ubiegłym roku komisja ustaliła, że kluczowy dla ustawy zwrot został usunięty, kiedy tekstem zajmowały się trzy osoby: Janina Sokołowska, Iwona Galińska i Tomasz Łopacki. Dwie pierwsze - jako pracownice Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji - w ogóle nie miały prawa się zajmować ustawą, co czyniło ich nadgorliwość wyjątkowo podejrzaną. Zeznając przed komisją, zainteresowani nie wypierali się usunięcia głośnego zwrotu, lecz jedynie składali to na karb nieuwagi. Od biedy można było w to uwierzyć, bo komuż pracującemu na komputerze nie przytrafiło się przypadkowe wykasowanie litery lub słowa.
Wersję pomyłki całkowicie jednak wykluczyła ekspertyza biegłego, który przebadał twardy dysk komputera Iwony Galińskiej. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że przestępczej ingerencji w treść ustawy dokonała wymieniona trójka. Dzięki odtworzeniu zawartości twardego dysku komputera minister Aleksandry Jakubowskiej wyszło na jaw, że wszelkie prace nad ustawą medialną osobiście, choć też nie do końca zgodnie z prawem, nadzorował Włodzimierz Czarzasty. W tej sytuacji wydawało się, że całą sprawę prokuratura ma podaną przez komisję śledczą jak na talerzu. Prokuratorskie śledztwo trwało jednak jeszcze równe dwanaście miesięcy, chyba tylko po to, by mogło się - jak u poety - "jak figa ucukrować, jak tytuń uleżeć" i zakończyć umorzeniem.
Jeśli premier Belka pogodzi się z takim funkcjonowaniem prokuratury, to nie uda mu się wyjaśnić żadnej afery, a już na pewno nie takiej, w której tropy prowadzą wprost do szczytów władzy. W niezamierzony sposób warszawscy prokuratorzy zafundowali premierowi sprawdzian wiarygodności jego najważniejszej deklaracji. Oby go nie oblał!
Więcej możesz przeczytać w 32/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.