Aleksander Kwaśniewski zbudował sobie piedestał z nagrobka własnej polityki zagranicznej Czy pan jest prezydentem Polski czy Ukrainy? - zapytał Lecha Wałęsę William Perry, sekretarz obrony w gabinecie Busha ojca po tym, jak większość czasu przeznaczonego na rozmowę prezydent Polski poświęcił przekonywaniu Amerykanina, jak ważna dla bezpieczeństwa jest ukraińska niepodległość. Był początek lat 90. Prezydentem Ukrainy był wówczas Leonid Krawczuk i wydawało się, że mimo widocznej irytacji Rosji Kijów dołączy do grona państw Zachodu. Następca Wałęsy z promocji Ukrainy uczynił okręt flagowy swojej polityki zagranicznej. Aleksander Kwaśniewski za partnera miał jednak Leonida Kuczmę. A Kuczma wygrał wybory dzięki poparciu wschodniej Ukrainy - prorosyjskiej czy wręcz zrusyfikowanej - i grupy oligarchów, takich jak Wiktor Pińczuk, zięć prezydenta. Ludzi, którzy swoje niezbyt czyste interesy robili głównie z Rosjanami.
Prezydencki monopol na Ukrainę
Za czasów Kuczmy Ukraina deklarowała wprawdzie chęć zbliżenia z Zachodem, deklarowała, że jej celem strategicznym jest członkostwo w NATO i Unii Europejskiej, w rzeczywistości jednak z roku na rok od Zachodu się oddalała. Coraz mniej reform gospodarczych, coraz mniej wolności mediów i coraz więcej osobistej władzy prezydenta, otoczonego przez ludzi ze służb specjalnych. Ewolucja podobna jak na Białorusi pod rządami Łukaszenki, tyle że wolniejsza i mniej konsekwentna. Kiedy wybuchła afera - ujawniona przez rosyjski wywiad - związana z zabójstwem Georgija Gongadze, opozycyjnego dziennikarza, przywódcy Zachodu odwrócili się od Kuczmy. Przed całkowitym ostracyzmem uratował go Aleksander Kwaśniewski.
Polityka polska wobec Ukrainy została w ostatnich latach zawłaszczona przez ośrodek prezydencki. Ten zaś postawił na Kuczmę. Jeszcze ostatnio podczas szczytu NATO w Stambule Kuczma swoje zaproszenie zawdzięczał w dużej mierze zabiegom prezydenta Rzeczypospolitej.
Kłopot polegał na tym, że Pałac Prezydencki nie dysponuje realnymi narzędziami do prowadzenia polityki zagranicznej. Mieliśmy więc serie gestów i deklaracji, za którymi nie szła polityka realna. Spot-kania, narady i bankiety dwóch prezydentów budziły na Ukrainie nadzieję, że Polska rzeczywiście angażuje się na rzecz ukraińskiej niepodległości. Ukraińcy przykładali bowiem do oświadczeń Kwaśniewskiego własną miarę. Jednoosobowe rządy prezydenckie w Kijowie sprawiają, że Kuczma ma w ręku narzędzia do uprawiania polityki. Kwaśniewski zaś starał się robić wrażenie, że takie narzędzia ma, podczas gdy pozostawało mu wyłącznie mówienie.
Co gorsza, lokator Pałacu Namiestnikowskiego pozostawał w permanentnym konflikcie z rzeczywistym dysponentem władzy, czyli premierem. Zarówno wobec Jerzego Buzka, jak i Leszka Millera Aleksander Kwaśniewski był groźną opozycją. Jego możliwości oddziaływania na politykę rządową bywały ograniczone. A że strzegł monopolu na kontakty z Ukrainą, to w rzeczywistości ograniczał możliwość realnego współdziałania gospodarczego czy wymiany osobowej. Kiedy dodamy do tego działania różnych adiutantów prezydenta, którzy starali się przekonywać partnerów ukraińskich, że z Buzkiem, a pewnie i z Millerem nie ma co rozmawiać, to można uznać, że prezydenckie uściski zadusiły prawdziwą współpracę obu krajów.
Podobnie było z opowieściami Kwaśniewskiego o jego możliwościach promocji Ukrainy na Zachodzie. Fakt, mówił o Ukrainie. Ale - co sam wiem z relacji niemieckich czy francuskich ministrów - było to traktowane na Zachodzie jako hobby. Kuczma liczył więc na swojego przyjaciela Aleksandra, a dostawał takie deklaracje jak twarde "bez złudzeń" Romano Prodiego, który podkreślał, że Ukraina nie ma co marzyć o członkostwie w UE.
Słownik Andropowa
Do podpisanej dwadzieścia dni wcześniej doktryny obronnej Ukrainy Leonid Kuczma wprowadził zmiany, wykreślając zapis o dążeniu Ukrainy do członkostwa w unii i NATO. Zastąpił to bardziej miękkim sformułowaniem o "integracji euroatlantyckiej". Między Bogiem a prawdą po zimnym prysznicu sprawionym Ukraińcom w Stambule i w Hadze (szczyt UE - Ukraina) trudno im się dziwić. Byłem w Hadze podczas szczytu i usłyszałem od Romano Prodiego, że cieszy się ze zbliżenia z Ukrainą, ale nie znaczy to, by Kijów mógł aspirować do członkostwa w UE "w dającej się przewidzieć przyszłości". Kuczma powiedział wprawdzie, że brak takiej perspektywy to dla niego zawód, ale potem długo przedstawiał argumenty wskazujące, że jego kraj nie jest przygotowany do członkostwa. Holenderski minister spraw zagranicznych, który szczyt organizował, na pytanie "Wprost" o perspektywę europejską Ukrainy odpowiedział, że znacznie ważniejsze jest podjęcie negocjacji z Turcją.
O ile zmiany w doktrynie obronnej Kijowa mogły być podyktowane irytacją Kuczmy (zarówno w Stambule, jak i w Hadze był po prostu wściekły), o tyle moment ich ogłoszenia był znamienny. Stało się to na dzień przed szczytem Ukraina - Rosja w Jałcie. Wymowa gestu jest jasna - nie chcecie nas, dobrze, mamy w zanadrzu Moskwę. Podobne znaczenie miało dołączenie się Ukrainy do napaści sprokurowanej przez kraje WNP wobec OBWE. Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie jest "papierowym tygrysem", który jednak czasem krytykuje naruszenia. I oto oberwała od Moskwy i jej partnerów w sowieckim stylu - została uznana za organizację wrogą WNP, bo pozwoliła sobie na krytykę Łukaszenki, Kuczmy i Turkmenbaszy. A potem dowiedzieliśmy się od Władimira Putina, że agenci NATO chcą wyrwać Ukrainę z rąk matuszki Rossii. Słownik jak z czasów czczonego obecnie w Moskwie Jurija Andropowa.
Oddech wielkiej Rosji
Prezydent Putin nie ma złudzeń, że polityka polega na gestach i uściskach. On po prostu zamierza Ukrainę uzależnić od siebie, a potem łaskawie się zgodzić na jej ubieganie się o członkostwo w różnych instytucjach Zachodu. Doradcy Putina, z którymi rozmawiałem w Moskwie, mówili jednym głosem: "Wpychanie się Polski czy unii na Ukrainę będzie traktowane przez Rosję jako akt nieprzyjazny". A po cichu wyliczali, że muszą jeszcze przejąć energetykę ukraińską, przemysł stalowy i zagwarantować sobie pełną kontrolę nad ukraińskimi gazociągami i rurociągami. Potem niech sobie Ukraina idzie, dokąd chce...
Mogą sobie na taką wielkoduszność pozwolić, bo wiedzą, że Ukraina nigdzie nie pójdzie - przywiązana do Rosji zależnością gospodarczą i panowaniem Rosjan w sferze informacji na wschodzie Ukrainy. Wschodzie, który jest bogatszy i bardziej ludny od patriotycznej ziemi lwowskiej.
Oceniając politykę Aleksandra Kwaśniewskiego wobec Ukrainy, można powtórzyć za Catem-Mackiewiczem, że prezydent zbudował sobie piedestał z nagrobka własnej polityki. Zamiast dążącej na zachód Ukrainy mamy na wschodzie nieobliczalną i satelicką wobec Moskwy Białoruś oraz Ukrainę z dnia na dzień zbliżającą się do takiego samego statusu.
Francja i Niemcy postawiły zdecydowanie na Rosję. Rywalizują wręcz o względy Kremla, pakując tam swoje inwestycje i zabiegając o poparcie. Amerykanie załatwiają z Putinem bliskowschodnie interesy, o Kijów upominając się tylko wtedy, gdy nie jest to sprzeczne z globalną grą Ameryki. A Polska staje w sytuacji kraju granicznego Zachodu, coraz bardziej osamotniona w obliczu rosyjskiej ekspansji.
Kiedy Lech Wałęsa rozmawiał z ekipą George'a Busha ojca, zdawało się, że marzenie Józefa Piłsudskiego o niepodległych państwach międzymorza i Rosji właśnie się zmaterializowało. Dwanaście lat później - w wyniku pustej polityki zagranicznej Aleksandra Kwaśniewskiego - czujemy znów na plecach oddech Wielkiej Rosji. Jeśli Ukraina stanie się perłą w koronie neorosyjskiego imperium, Europa będzie wyglądała podobnie jak w czasach Piotra I.
Ołeksandr Suszko dyrektor kijowskiego Centrum Pokoju, Przemian i Polityki Zagranicznej Zmiany, jakie Leonid Kuczma wprowadził w ukraińskiej doktrynie wojskowej, to jedna z gierek, z jakich słynie prezydent Ukrainy. Nie należy ich traktować jako rezygnacji Kijowa z planów wstąpienia do NATO i Unii Europejskiej. Doktryna wojskowa nie jest ważnym dokumentem, to nie konstytucja. W ten sposób Kuczma stara się pozyskać poparcie Rosji dla Wiktora Janukowycza, który jest jego kandydatem w październikowych wyborach prezydenckich. |
Amanda Akcakoca ekspert ds. krajów sąsiadujących z UE z brukselskiego Centrum Studiów Europejskich Stosunki UE z Ukrainą przypominają błędne koło. Z jednej strony Bruksela wzywa Kijów do wprowadzenia demokratycznych zmian i dopiero od tego uzależnia dalsze kroki w kierunku integracji. Z drugiej, Ukraina oczekuje od UE konstruktywnej współpracy. Obecnie panuje impas we wzajemnych relacjach. Wina leży po obu stronach: Kijów nie stosuje się do wytycznych Brukseli, unia z kolei prowadzi wobec Ukrainy mało przejrzystą politykę. UE powinna zastosować metodę kija i marchewki, która okazuje się skuteczna wobec Turcji: zażądać konkretnych reform i obiecać za ich wprowadzenie adekwatną nagrodę. Bez tego Ukraina nie ma szans na dołączenie do europejskich struktur. Zapóźnienia tego kraju wobec zachodu Europy są gigantyczne; jeśli Kijów teraz rozpocząłby proeuropejskie zmiany, to miałby szansę dołączyć do UE najwcześniej za 20 lat. |
Więcej możesz przeczytać w 32/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.