Światu grozi wojna Iranu z Izraelem Syjoniści dobrze wiedzą, że jeśli ośmielą się zaatakować nasz kraj, dostaną nauczkę na całe życie. Ten sztuczny twór zniknie raz na zawsze z powierzchni ziemi. Na pierwszy ogień pójdzie Dimona [izraelski ośrodek atomowy], potem spalimy Tel Awiw i Hajfę - mówi generał Idalla Dżiwani, jeden z dowódców irańskiej Straży Rewolucyjnej. Według niego, największe izraelskie miasta i ośrodki wojskowe znajdują się już od pewnego czasu na muszce irańskich rakiet balistycznych Shahab-3. Izrael nie pozostaje dłużny. - Musimy zniszczyć irańskie reaktory, zanim będzie za późno. Trzeba się spieszyć, ponieważ już za chwilę Teheran będzie miał broń atomową - alarmują telawiwscy generałowie i członkowie parlamentarnej komisji obrony Knesetu. To nie czcza pogróżka, wiedzą o tym wszyscy, którzy pamiętają, że to właśnie atak izraelskiego lotnictwa pozbawił Saddama Husajna szans na zbudowanie bomby atomowej.
Szach Teheranu
Wymiana pogróżek między Jerozolimą a Teheranem trwa od roku, ale dopiero teraz weszła w fazę, w której słowa mogą być uzbrojone w głowice rakietowe - nie tylko konwencjonalne. Szczególnie nerwowo zareagowali Irańczycy na informację podaną przez "Washington Post", z której wynikało, że podczas ostatnich rozmów Ariela Szarona w Białym Domu uzgodniono, iż Izrael weźmie na siebie zadanie zniszczenia irańskich instalacji atomowych. W podobnym tonie niemiecki "Der Spiegel" w korespondencjach z Jerozolimy pisał o powołaniu nowej jednostki Mossadu, mającej przygotować infrastrukturę wywiadowczą przed atakiem na Iran. - Palestyńczycy i Arabowie mogą nam utrudniać życie, ale Iran jest prawdziwym zagrożeniem strategicznym - mówi "Wprost" prof. Jehuda Elbom, politolog wojskowy. Jego opinię podzielają politycy i specsłużby. Nawet powściągliwy na ogół Shaul Mofaz, minister obrony, mówił niedawno telawiwskiej gazecie "Yediot Achronot", że Izrael nie zawaha się przed zniszczeniem irańskiego potencjału atomowego, "jeśli zaistnieje taka potrzeba".
Zdaniem izraelskich atomistów, Teheran będzie dysponować bombą atomową w 2007 r. Z tajnego raportu, który kilka dni temu omawiano na nadzwyczajnym posiedzeniu rządu, wynika jednak, że już za dwa lata Iran przekroczy Rubikon. - Po tym terminie nie będziemy mogli niczego odkręcić - twierdzi gen. Yossi Kuperwasser, szef wydziału naukowego izraelskiego wywiadu wojskowego. Ci, którzy uważają, że problem irański może jeszcze trochę poczekać - a takich jest raczej niewielu - wskazują, że dwa lata temu Mossad oceniał, że Iran zdobędzie broń atomową już w 2005 r. Dziś wiadomo, że ta prognoza była zbyt pesymistyczna. Również Amerykanie nie w pełni podzielają stanowisko Izraela, twierdząc, że minie jeszcze co najmniej pięć lat, zanim Iran zdobędzie kartę wstępu do ekskluzywnego klubu państw atomowych.
- Rok więcej czy dwa lata mniej nie mają większego znaczenia - tłumaczy gen. Kuperwasser. Zagrożenie ze strony Iranu już jest faktem. Eksperci Instytutu Badań Strategicznych w Tel Awiwie wskazują, że po krótkim okresie niezdecydowania Teheran za najważniejszy cel postawił sobie zdobycie broni masowego rażenia, w tym broni atomowej. Kierownictwo irańskie doszło do wniosku, że Ameryka, mocno zaangażowana w konflikt w Iraku i zajęta wyborami prezydenckimi, nie zdecyduje się na żadną energiczną akcję, a Europa, również po wakacjach, jak ognia będzie unikać komplikacji grożących zaangażowaniem wojskowym na Bliskim Wschodzie. Benjamin Alon, były przedstawiciel Agencji Żydowskiej w Iranie za czasów szacha, który do dzisiaj ma kontakty w Teheranie, opowiada, że mimo werbalnych ostrzeżeń rząd irański nie wierzy, by Izrael zmagający się z intifadą, terroryzmem i sytuacją polityczną wewnątrz kraju miał dość siły na podjęcie akcji wojskowej przeciwko Iranowi.
Być albo nie być dla Izraela
Grupa członków Knesetu z najważniejszych partii syjonistycznych zaapelowała do rządu, by polecił lotnictwu zbombardowanie wszystkich irańskich obiektów atomowych. W Tel Awiwie ciągle pamięta się, że podobna operacja w latach 80. wytrąciła broń atomową z rąk Saddama Husajna. - Jak wyglądałby dzisiaj świat, gdyby Saddam miał w swoim arsenale zabawki atomowe? - pyta gazeta "Maariv".- Izrael nie pogodzi się z tym, że broń atomowa jest w rękach niepoczytalnego reżimu islamskiego - mówi dr Efraim Sneh, jeden z liderów Partii Pracy. Jeśli świat nadal będzie siedział z założonym rękami, nie będziemy mieli żadnego wyjścia i zrobimy to sami - dodaje. To samo mówią członkowie rządzącego Likudu: - To sprawa naszego być albo nie być. Z rozmów, jakie przeprowadziłem na ten temat w Knesecie, wynika, że wszyscy członkowie tajnej podkomisji parlamentarnej ds. służb specjalnych opowiadają się za zbombardowaniem irańskich obiektów atomowych. - Czas działa na naszą niekorzyść. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej - mówi Ehud Yatom, emerytowany generał służb bezpieczeństwa.
Przez lata Izrael liczył na to, że sprawę da się załatwić środkami politycznymi i dyplomatycznymi. Krótki okres reform zapoczątkowany przez prezydenta Rafsandżaniego wywołał w Jerozolimie przesadną nadzieję. Pojawiły się głosy, że Iran da się ucywilizować. Nadzieje wiązano również z rzekomo nowym i konstruktywnym podejściem prezydenta Putina, który, goszcząc przywódców izraelskich na Kremlu, zapewniał, że także Rosja nie chce mieć sąsiada, który potrząsa "szablą atomową".
Tel Awiw z coraz większą obawą śledzi produkcję irańskich wirówek do wzbogacania uranu. Szef dyplomacji RPA kilka dni temu podczas oficjalnej wizyty w Teheranie podpisał umowę o współpracy wojskowej z Iranem. W jej ramach RPA może dostarczyć ajatollahom wzbogacony uran niezbędny do konstrukcji broni atomowej. Wszystko to sprawia, że Izrael będzie musiał wkrótce podjąć jedną z najważniejszych decyzji w swojej nowożytnej historii.
Jerozolima jest sfrustrowana biernością reszty świata. Nawet Amerykanie, którzy podzielają izraelski punkt widzenia, liczą jeszcze na cud. W tej sytuacji nie jest wykluczone, że izraelskie lotnictwo weźmie kierunek na Teheran jeszcze przed wyborami prezydenckimi w USA. W Tel Awiwie ocenia się, że jeśli wybory wygra John Kerry, pole izraelskiego manewru wojskowego zostanie znacznemu ograniczone.
Koszmarny sen generała
- Jaki jest pański najbardziej koszmarny sen? - zapytano niedawno Awiego Dichtera, szefa izraelskiej służby bezpieczeństwa. - Zapalniczka atomowa w rękach terrorystów palestyńskich - odpowiedział. Dichter wie, co mówi: w ostatnich latach Mossad trafił na ślad skrajnych grup próbujących skonstruować prymitywne bomby atomowe. Ślady prowadziły z Bejrutu i Kabulu przez Ałma Atę i Taszkient aż po niektóre stolice europejskie. Nie trzeba bujnej wyobraźni, by przewidzieć, że "najbardziej koszmarny sen" zamieniłby się w najbardziej koszmarną rzeczywistość, gdyby irańskim mułłom udało się zrealizować ich plany.
Iran już teraz stanowi ogromne zagrożenie, także dlatego, że w przeciwieństwie do Iraku z lat 80. i 90. dysponuje skutecznymi środkami przenoszenia broni atomowej. W porównaniu z nowoczesną rakietą balistyczną typu Shahab-3 skudy Saddama Husajna wyglądają jak fruwające cygara nadające się na złom. Czy irańskie rakiety mogą dosięgnąć całego terytorium Izraela? Sztabowcy są sceptyczni, ale absolutnie nie lekceważą niebezpieczeństwa.
Izraelską odpowiedzią na tego typu zagrożenie jest najnowocześniejszy na świecie system antyrakietowy Chetz. Projekt, który kosztował już kilka miliardów dolarów, wystartował w 1988 r., gdy generał James Abrahamson, szef amerykańskiego programu wojen gwiezdnych, będąc pod wrażeniem tego, co zobaczył w Tel Awiwie, przekonał Pentagon, że z Izraelczykami można robić dobre interesy. Chetz, o którym mówi się, że jest szczytowym osiągnięciem technologii wojskowej, niedawno przeszedł pomyślnie ostatni egzamin, gdy na poligonie w Kalifornii bez trudu rozprawił się z prawdziwymi rakietami ziemia - ziemia.
Dr Mohamed El Baradei, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, wierzy jeszcze, że można oczyścić Bliski Wschód z rakiet i broni masowego rażenia. Podczas niedawnej konferencji prasowej w Tel Awiwie zasugerował, że podejmie się mediacji na linii Izrael - Iran. Nawet on zdaje sobie jednak sprawę, że w wypadku Iranu chodzi o zagrożenie o charakterze globalnym.
Ostre groźby Iranu pod adresem dużego i małego szatana (USA i Izraela) świadczą o lęku przed atakiem izraelskim, ale i o tym, że reżim radykalnego fundamentalizmu znalazł się pierwszy raz od rewolucji Chomeiniego w ślepym zaułku i sposobi się, by sięgnąć po broń masowego rażenia.
Wymiana pogróżek między Jerozolimą a Teheranem trwa od roku, ale dopiero teraz weszła w fazę, w której słowa mogą być uzbrojone w głowice rakietowe - nie tylko konwencjonalne. Szczególnie nerwowo zareagowali Irańczycy na informację podaną przez "Washington Post", z której wynikało, że podczas ostatnich rozmów Ariela Szarona w Białym Domu uzgodniono, iż Izrael weźmie na siebie zadanie zniszczenia irańskich instalacji atomowych. W podobnym tonie niemiecki "Der Spiegel" w korespondencjach z Jerozolimy pisał o powołaniu nowej jednostki Mossadu, mającej przygotować infrastrukturę wywiadowczą przed atakiem na Iran. - Palestyńczycy i Arabowie mogą nam utrudniać życie, ale Iran jest prawdziwym zagrożeniem strategicznym - mówi "Wprost" prof. Jehuda Elbom, politolog wojskowy. Jego opinię podzielają politycy i specsłużby. Nawet powściągliwy na ogół Shaul Mofaz, minister obrony, mówił niedawno telawiwskiej gazecie "Yediot Achronot", że Izrael nie zawaha się przed zniszczeniem irańskiego potencjału atomowego, "jeśli zaistnieje taka potrzeba".
Zdaniem izraelskich atomistów, Teheran będzie dysponować bombą atomową w 2007 r. Z tajnego raportu, który kilka dni temu omawiano na nadzwyczajnym posiedzeniu rządu, wynika jednak, że już za dwa lata Iran przekroczy Rubikon. - Po tym terminie nie będziemy mogli niczego odkręcić - twierdzi gen. Yossi Kuperwasser, szef wydziału naukowego izraelskiego wywiadu wojskowego. Ci, którzy uważają, że problem irański może jeszcze trochę poczekać - a takich jest raczej niewielu - wskazują, że dwa lata temu Mossad oceniał, że Iran zdobędzie broń atomową już w 2005 r. Dziś wiadomo, że ta prognoza była zbyt pesymistyczna. Również Amerykanie nie w pełni podzielają stanowisko Izraela, twierdząc, że minie jeszcze co najmniej pięć lat, zanim Iran zdobędzie kartę wstępu do ekskluzywnego klubu państw atomowych.
- Rok więcej czy dwa lata mniej nie mają większego znaczenia - tłumaczy gen. Kuperwasser. Zagrożenie ze strony Iranu już jest faktem. Eksperci Instytutu Badań Strategicznych w Tel Awiwie wskazują, że po krótkim okresie niezdecydowania Teheran za najważniejszy cel postawił sobie zdobycie broni masowego rażenia, w tym broni atomowej. Kierownictwo irańskie doszło do wniosku, że Ameryka, mocno zaangażowana w konflikt w Iraku i zajęta wyborami prezydenckimi, nie zdecyduje się na żadną energiczną akcję, a Europa, również po wakacjach, jak ognia będzie unikać komplikacji grożących zaangażowaniem wojskowym na Bliskim Wschodzie. Benjamin Alon, były przedstawiciel Agencji Żydowskiej w Iranie za czasów szacha, który do dzisiaj ma kontakty w Teheranie, opowiada, że mimo werbalnych ostrzeżeń rząd irański nie wierzy, by Izrael zmagający się z intifadą, terroryzmem i sytuacją polityczną wewnątrz kraju miał dość siły na podjęcie akcji wojskowej przeciwko Iranowi.
Być albo nie być dla Izraela
Grupa członków Knesetu z najważniejszych partii syjonistycznych zaapelowała do rządu, by polecił lotnictwu zbombardowanie wszystkich irańskich obiektów atomowych. W Tel Awiwie ciągle pamięta się, że podobna operacja w latach 80. wytrąciła broń atomową z rąk Saddama Husajna. - Jak wyglądałby dzisiaj świat, gdyby Saddam miał w swoim arsenale zabawki atomowe? - pyta gazeta "Maariv".- Izrael nie pogodzi się z tym, że broń atomowa jest w rękach niepoczytalnego reżimu islamskiego - mówi dr Efraim Sneh, jeden z liderów Partii Pracy. Jeśli świat nadal będzie siedział z założonym rękami, nie będziemy mieli żadnego wyjścia i zrobimy to sami - dodaje. To samo mówią członkowie rządzącego Likudu: - To sprawa naszego być albo nie być. Z rozmów, jakie przeprowadziłem na ten temat w Knesecie, wynika, że wszyscy członkowie tajnej podkomisji parlamentarnej ds. służb specjalnych opowiadają się za zbombardowaniem irańskich obiektów atomowych. - Czas działa na naszą niekorzyść. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej - mówi Ehud Yatom, emerytowany generał służb bezpieczeństwa.
Przez lata Izrael liczył na to, że sprawę da się załatwić środkami politycznymi i dyplomatycznymi. Krótki okres reform zapoczątkowany przez prezydenta Rafsandżaniego wywołał w Jerozolimie przesadną nadzieję. Pojawiły się głosy, że Iran da się ucywilizować. Nadzieje wiązano również z rzekomo nowym i konstruktywnym podejściem prezydenta Putina, który, goszcząc przywódców izraelskich na Kremlu, zapewniał, że także Rosja nie chce mieć sąsiada, który potrząsa "szablą atomową".
Tel Awiw z coraz większą obawą śledzi produkcję irańskich wirówek do wzbogacania uranu. Szef dyplomacji RPA kilka dni temu podczas oficjalnej wizyty w Teheranie podpisał umowę o współpracy wojskowej z Iranem. W jej ramach RPA może dostarczyć ajatollahom wzbogacony uran niezbędny do konstrukcji broni atomowej. Wszystko to sprawia, że Izrael będzie musiał wkrótce podjąć jedną z najważniejszych decyzji w swojej nowożytnej historii.
Jerozolima jest sfrustrowana biernością reszty świata. Nawet Amerykanie, którzy podzielają izraelski punkt widzenia, liczą jeszcze na cud. W tej sytuacji nie jest wykluczone, że izraelskie lotnictwo weźmie kierunek na Teheran jeszcze przed wyborami prezydenckimi w USA. W Tel Awiwie ocenia się, że jeśli wybory wygra John Kerry, pole izraelskiego manewru wojskowego zostanie znacznemu ograniczone.
Koszmarny sen generała
- Jaki jest pański najbardziej koszmarny sen? - zapytano niedawno Awiego Dichtera, szefa izraelskiej służby bezpieczeństwa. - Zapalniczka atomowa w rękach terrorystów palestyńskich - odpowiedział. Dichter wie, co mówi: w ostatnich latach Mossad trafił na ślad skrajnych grup próbujących skonstruować prymitywne bomby atomowe. Ślady prowadziły z Bejrutu i Kabulu przez Ałma Atę i Taszkient aż po niektóre stolice europejskie. Nie trzeba bujnej wyobraźni, by przewidzieć, że "najbardziej koszmarny sen" zamieniłby się w najbardziej koszmarną rzeczywistość, gdyby irańskim mułłom udało się zrealizować ich plany.
Iran już teraz stanowi ogromne zagrożenie, także dlatego, że w przeciwieństwie do Iraku z lat 80. i 90. dysponuje skutecznymi środkami przenoszenia broni atomowej. W porównaniu z nowoczesną rakietą balistyczną typu Shahab-3 skudy Saddama Husajna wyglądają jak fruwające cygara nadające się na złom. Czy irańskie rakiety mogą dosięgnąć całego terytorium Izraela? Sztabowcy są sceptyczni, ale absolutnie nie lekceważą niebezpieczeństwa.
Izraelską odpowiedzią na tego typu zagrożenie jest najnowocześniejszy na świecie system antyrakietowy Chetz. Projekt, który kosztował już kilka miliardów dolarów, wystartował w 1988 r., gdy generał James Abrahamson, szef amerykańskiego programu wojen gwiezdnych, będąc pod wrażeniem tego, co zobaczył w Tel Awiwie, przekonał Pentagon, że z Izraelczykami można robić dobre interesy. Chetz, o którym mówi się, że jest szczytowym osiągnięciem technologii wojskowej, niedawno przeszedł pomyślnie ostatni egzamin, gdy na poligonie w Kalifornii bez trudu rozprawił się z prawdziwymi rakietami ziemia - ziemia.
Dr Mohamed El Baradei, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, wierzy jeszcze, że można oczyścić Bliski Wschód z rakiet i broni masowego rażenia. Podczas niedawnej konferencji prasowej w Tel Awiwie zasugerował, że podejmie się mediacji na linii Izrael - Iran. Nawet on zdaje sobie jednak sprawę, że w wypadku Iranu chodzi o zagrożenie o charakterze globalnym.
Ostre groźby Iranu pod adresem dużego i małego szatana (USA i Izraela) świadczą o lęku przed atakiem izraelskim, ale i o tym, że reżim radykalnego fundamentalizmu znalazł się pierwszy raz od rewolucji Chomeiniego w ślepym zaułku i sposobi się, by sięgnąć po broń masowego rażenia.
OPERACJA BABILON |
---|
Gdy w 1977 r. Francuzi zdecydowali się przekazać Bagdadowi technologie jądrowe łącznie z kompletnym reaktorem, izraelski wywiad dowiedział się o tym niemal natychmiast. Był to efekt prowadzonej od początku lat 70. tajnej operacji Mossadu o kryptonimie "Babilon", która miała polegać na śledzeniu postępów nad programem nuklearnym Iraku. Izraelskie lotnictwo dostało wówczas rozkaz zbombardowania przyszłego reaktora, zanim znajdzie się w nim paliwo. Gdyby rozkaz przyszedł za późno, a reaktor już pracował, uszkodzenie go mogło spowodować skażenie i śmierć setek ludzi. Operacja niszczenia reaktora w Al-Tuweitha zaczęła się rano 7 czerwca 1981 r., gdy agenci Mossadu wyłączyli część urządzeń w niepracującej jeszcze elektrowni. O godz. 17.34, mimo sprzeciwów ówczesnego szefa Mossadu, lotnictwo dokonało precyzyjnych bombardowań. Operacja, w której uczestniczył Ilan Ramon, późniejszy pierwszy izraelski kosmonauta (zginął w katastrofie promu Columbia w ubiegłym roku), skutecznie utrudniła prace nad bronią nuklearną w Iraku na kolejnych 10 lat. |
Więcej możesz przeczytać w 35/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.