Olimpiada znalazła się w najgłębszym kryzysie od stulecia Olimpiada przeżywa swoje wspaniałe, być może najlepsze dni w historii, co świadczy o tym, że igrzyska mają się świetnie - mówi Jacques Rogge, szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Rogge mówi to w chwili, gdy inaugurację igrzysk w Atenach oglądało na świecie 1,4 mld osób. To dużo, ale o ponad miliard widzów więcej obserwowało otwarcie igrzysk w Sydney w 2000 r., a półtora miliarda więcej - inaugurację olimpiady w Atlancie w 1996 r. Finał ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej (w Korei i Japonii) skupił przed telewizorami 2,5 mld osób. Owszem, w skali globalnej wzrasta liczba widzów letnich olimpiad (miliard w 1976 r. przy 3,8 mld w roku 2000), ale wynika to tylko z coraz większej dostępności telewizji w krajach Trzeciego Świata. W Europie, USA i Japonii liczba widzów akurat spada - od 1996 r. zmniejszyła się o 15 proc. Co więcej, czas poświęcony dziennie przez przeciętnego telewidza na oglądanie igrzysk spada: ze 176 minut w 1972 r. do 82 minut w 2000 r. W Polsce otwarcie igrzysk w Atenach oglądało 6,8 mln osób. Tymczasem rekordowe skoki Adama Małysza zgromadziły przed telewizorami ponad 13 mln widzów. Do 11 mln widzów dochodzi kilka razy w roku oglądalność "Wiadomości", do 10 mln - oglądalność telenoweli "M jak miłość".
Jacques Rogge nie ma racji: igrzyska nie przeżywają najlepszych chwil w historii. Olimpiada przeżywa najgłębszy w swojej historii kryzys: formy wielkiego sportowego teatru. Pod tym względem olimpiada w Atenach w 2004 r. niewiele się różni od igrzysk w tym mieście w roku 1896 r. Jest nawet gorzej - tamte igrzyska były mniej przewidywalne, a przez to bardziej dramatyczne niż obecne. W 1896 r. zawody pływackie rozgrywano na pełnym morzu, więc chociaż widzowie nie mieli pojęcia, kto wygrywa, przejmowali się tym, czy któryś z zawodników nie utonie. I rzeczywiście kilku pływaków trzeba było ratować. Zwycięzca zawodów pływackich Węgier Alfred Hajos dotarł na start wtedy, kiedy inni odpłynęli już sporo od brzegu. Wtedy widzowie emocjonowali się nawet podciąganiem na linie. Powód jest oczywisty: brak konkurencji i nowość - w końcu były to pierwsze nowożytne igrzyska.
Jacques Rogge, przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, nie dostrzega anachronizmu igrzysk. Na pytanie dziennikarza "Wprost", co jest przyczyną kłopotów z frekwencją na stadionach i w halach, odpowiada, że słońce. Tyle że olimpiady w Sydney i Atlancie również odbywały się w sierpniu, także podczas upałów, a widownia była jednak większa.
Olimpijski teatr pudełkowy
W 1896 r. olimpiada konkurowała z przedstawieniami teatralnymi i operowymi, bo teatr i opera nie zostały jeszcze zreformowane przez Stanisławskiego czy Meyerholda, więc aktorzy wychodzili na scenę i deklamowali, a w operze ruch sceniczny ograniczał się do gestów śpiewaka. W porównaniu z tak statycznymi widowiskami podciąganie na linie miało dynamikę kina akcji i nic dziwnego, że budziło entuzjazm. O ile pod koniec XIX wieku sportowy teatr nie tchnął jeszcze anachronizmem, obecnie anachronizm widać na każdym kroku.
- Rozwlekłe w czasie zawody trudno się ogląda. Właściwie należałoby wiele z nich skasować i ograniczyć liczbę zawodników do najlepszych - mówi reżyser Krzysztof Jasiński, twórca m.in. wielkich przedstawień plenerowych. - Tych wszystkich turniejów piłki plażowej i tym podobnych absurdalnych dyscyplin nie da się oglądać! Zresztą już sama prezentacja uczestników na otwarciu olimpiady trwa w nieskończoność. Wszystko to sprawia, że jako widowisko igrzyska przypominają XIX-wieczną operę ze swymi dłużyznami i nudą. Gdyby to ode mnie zależało, zlikwidowałbym połowę dyscyplin, a na olimpiadę wysłał tylko tych, którzy mają realne szanse na medal - dodaje Adam Hanuszkiewicz, reżyser teatralny i telewizyjny.
- Olimpiada to teraz swego rodzaju "Muppet Show" skrzyżowany z telenowelą. Z jednej strony sieczka obrazków i dźwięków - łzy, okrzyki, malowane twarze, a z drugiej - ślamazarność i statyka. Trudno już się połapać, jak nazywają się te dziwne dyscypliny, które mamy okazję oglądać, i co one mają wspólnego z olimpijską rywalizacją - uważa reżyser filmowy i teatralny Jerzy Gruza.
Milczenie trybun
Przewodniczący MKOl opowiada o świetności igrzysk w chwili gdy grecki rząd wykupuje 300 tys. biletów na najważniejsze imprezy i rozdaje za darmo, by nie było widać pustych miejsc na trybunach. Mało tego, w liczących 3,3 mln mieszkańców Atenach nie udało się znaleźć połowy chętnych na te darmowe bilety. Nie chcą ich nawet dzieci, które na niektórych arenach dodatkowo nęci się darmowymi chipsami, frytkami i napojami. Organizatorzy przygotowali 5,3 mln biletów na olimpijskie imprezy, a dotychczas udało im się sprzedać niewiele ponad 3 mln. To najgorszy wskaźnik od ponad 20 lat: w Sydney (w 2000 r.) sprzedano 87 proc. z 6,7 mln biletów, a w Atlancie (w 1996 r.) 82 proc. z 11 mln biletów. Oznacza to, że mimo wzrostu liczby olimpijskich konkurencji - do ponad trzystu - spada liczba osób obserwujących na żywo rywalizację sportowców.
Już nie tylko zawody w badmintonie, taekwondo, hokeju na trawie, baseballu, triathlonie, jeździectwie, wioślarstwie czy kajakarstwie są rozgrywane przy niemal pustych trybunach. Najczęściej organizatorzy proszą pomagających im wolontariuszy, by udawali publiczność. Nikos Konstandaras, szef "Kathimerini" - dodatku do "International Herald Tribune", dostrzega absurd w tym, że na przykład łucznicy mają zawody na 50-tysięcznym stadionie Panathinaiko, chociaż wystarczyłaby widownia na 500 osób. Trybuny stadionów świecą pustkami nawet na meczach siatkówki i koszykówki, chociaż na parkiecie występują światowe gwiazdy. Amerykanka Venus Williams, tenisistka broniąca tytułu mistrzyni olimpijskiej i wielka gwiazda tej dyscypliny, grała przy widowni nie większej niż 300 osób. Szwajcar Roger Federer, numer jeden w rankingu tenisistów, grał przy 500-osobowej widowni.
Ucieczka z Aten
Co piąty mieszkaniec Aten wyjechał z miasta, uciekając przed igrzyskami, mimo że prawdopodobnie nie będzie miał więcej okazji uczestniczyć w takim wydarzeniu. W okolicach Akropolu można odnieść wrażenie, że w Atenach w ogóle nie ma olimpiady. Na sprzedawanych tam koszulkach widnieją zwycięzcy mistrzostw Europy w piłce nożnej - reprezentanci Grecji. Można tam nawet dostać koszulkę z numerem Emmanuela Olisadebe, reprezentanta Polski grającego w Panathinaikosie, ale nie T-shirty z podobiznami gwiazd olimpiady. Joannis Nikolakakos, grecki biznesmen z Kanady, z którym rozmawiamy, mówi z ironią, że nie podnieca go złoty medal zdobyty dla Grecji w synchronicznych skokach do wody. Ba, nie wiedział nawet, że istnieje taka konkurencja. - Ta cała olimpiada to wielki balon - pusty w środku, tyle że koszmarnie drogi. Owszem, jest to promocja Grecji, ale wątpliwa jako inwestycja długoterminowa. Tym bardziej że nasi piłkarze zrobili dla promocji kraju więcej, niż zrobią wszyscy greccy olimpijczycy razem wzięci. I nie kosztowało to 7 miliardów dolarów, które przecież trzeba będzie przez lata spłacać - mówi Nikolakakos.
Ateńscy restauratorzy i hotelarze przeklinają olimpiadę, bo psuje im interesy. Jak co roku mieszkańcy stolicy Grecji masowo wyjechali na wyspy, a tego braku nie zrekompensowali - jak to się zwykle dzieje - zagraniczni turyści. W tym roku przyjechało ich do stolicy Grecji o 20 proc. mniej niż rok wcześniej.
Wielka pusta równina
- Współcześni widzowie są przyzwyczajeni, że wydarzenie sportowe to jest pewien szczyt - 100-120 minut emocji. W tym muszą być dramaturgia, gwiazdy i niespodzianki. Tymczasem olimpiada wymaga, żeby za szczyt traktować coś, co zostało rozwleczone do dwóch tygodni, kilkuset konkurencji i wielkiej przestrzeni, na której odbywają się zawody. To nie żaden szczyt, tylko wielka pusta równina. Takie gigantyczne imprezy są zaprzeczeniem istoty widowiska z jego dramaturgią - twierdzi Mario Vargas Llosa, peruwiański pisarz mieszkający w Londynie.
To, że igrzyska stały się - jak mówi Llosa - "wielką, pustą równiną", wynika z ideologii MKOl. Na olimpiadzie muszą być reprezentowane wszystkie chętne kraje. Efekt jest taki, że reprezentanci, na przykład Vanuatu czy Lesotho, którzy osiągają wyniki na poziomie sportu rekreacyjnego, mają pewne miejsce w zawodach, podczas gdy najlepsi często się nie kwalifikują. Wciąż obowiązuje wymyślona przez barona de Coubertina, twórcę nowożytnych igrzysk, zasada: All nations, all games (wszystkie narody, wszystkie dyscypliny). Ta sportowa wersja politycznej poprawności zabija widowisko. Już od kilkunastu lat najwyższy poziom rywalizacji i rekordy możemy obserwować nie na olimpiadach, lecz na takich imprezach, jak mityngi lekkoatletyczne Golden League, mecze piłkarskiej Champions League, koszykarskiej NBA czy po prostu na mistrzostwach świata.
Igrzyska olimpijskie nie są szczytem sportowej rywalizacji, bo obowiązują na nich kontynentalne i narodowe parytety. Zanim najlepsi znajdą się w finale, muszą przejść kilka tur eliminacji. Z kolei uciążliwe eliminacje wpływają na wyniki w finałach - zwykle zdecydowanie gorsze od tych na mityngach. Finały są już tylko rywalizacją zmęczonych mistrzów, których nie stać na rekordy. Dr Bogdan Tuszyński, historyk sportu, dziennikarz, uczestnik kilkuset imprez sportowych najwyższej rangi i obserwator igrzysk od pół wieku, uważa, że olimpiady tracą swoje podstawowe atuty: rywalizację największych gwiazd i dramaturgię. - Sposób kwalifikacji do igrzysk, wykluczający na przykład mistrzów Europy, jak w wypadku naszych siatkarek, a premiujący amatorów z końca świata woła o pomstę do nieba. No bo o co w igrzyskach chodzi: o polityczną poprawność czy sportowy wymiar? - pyta Tuszyński.
Telewizyjne pogotowie ratunkowe
Przeciętny widz, przyzwyczajony do szybkiego rytmu życia, nie może poświęcić pięciu godzin, by się zorientować, kto wygrał w jednej kategorii wagowej w podnoszeniu ciężarów (a tyle trwają zawody). Olimpiada w obecnej formie żyje jeszcze wyłącznie dzięki telewizji. Ale przeciętny, pracujący czy uczący się widz ma coraz mniej czasu na oglądanie transmisji. Tym bardziej że wyniki czy najważniejsze wydarzenia może znaleźć w Internecie, a nawet otrzymać na swój telefon komórkowy. Prof. Wiesław Godzic, medioznawca, był kiedyś świadkiem, jak na meczu piłkarskiej ligi norweskiej większość publiczności zamiast obserwować mecz na boisku, oglądała go na telebimie. Powód był prosty - było lepiej widać, a najciekawsze sytuacje powtarzano. - Dzisiaj każde wydarzenie sportowe musi być wydarzeniem medialnym, przekładalnym na telewizyjny obraz. A medialne wydarzenie musi być dynamiczne, musi mieć jak najwięcej kulminacji i wyrazistych bohaterów. Trwająca 16 dni impreza, w której bierze udział 10,5 tys. sportowców startujących w ponad 300 konkurencjach, nie bardzo spełnia taki wymóg - mówi prof. Wiesław Godzic. Nie jest przypadkiem, że od ponad 30 lat clou olimpiady są kilkugodzinne ceremonie otwarcia i zamknięcia. Bo to są ostatnie prawdziwe widowiska na olimpiadach.
Starczy uwiąd
Igrzyska olimpijskie są na takiej samej schyłkowej drodze jak wystawy światowe - Expo. Zresztą w swoich początkach (Paryż 1900 i Saint Louis 1904) obie imprezy odbywały się jednocześnie w tym samym mieście, a często się przenikały. Wielu sportowców podczas igrzysk w tamtych latach było przekonanych, że uczestniczy w wystawie światowej, a nie w igrzyskach. Ostatnie wystawy światowe - w Sewilli, Lizbonie i Hanowerze - były frekwencyjnymi i finansowymi klęskami. Przyczyny niepowodzeń są proste: kto chciałby pielgrzymować przez całą Europę, by obejrzeć zdobycze techniki, które może zobaczyć w telewizji i Internecie. Zresztą nowości technologii wcale nie były najważniejsze na ostatnich Expo, lecz występy teatralne i koncerty rockowe. Podobnie ratują się olimpiady, przygotowując coraz wymyślniejsze ceremonie otwarcia.
Szefowie olimpiady nie przejmują się widzami i anachronicznością formuły, bo firma pod nazwą MKOl wciąż dobrze sobie radzi. Tylko na sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych zarobi w tym roku około 1,5 mld dolarów. Jednak to strategia samobójcza. Wprowadzanie kolejnych dyscyplin, by zaspokoić narodowe bądź branżowe lobby, czyni z olimpiady wielki sportowy śmietnik. Jak zauważa historyk olimpizmu prof. Wojciech Lipoński, przygotowania do olimpiady zamieniają się w wielką akcję lobbingową. Skoro na przykład Koreańczycy wprowadzili do programu igrzysk swój narodowy sport - taekwondo - który mało kogo poza Koreą interesuje, za chwilę ktoś zaproponuje rzut starym telewizorem czy jedzenie pączków na czas. Można też wprowadzić zawody w strzelaniu do gołębi, bo odbyły się już na olimpiadzie w Paryżu w 1900 r.
- Obecnie igrzyskom najbardziej szkodzi lobbing branżowy. Poszczególne federacje starają się wprowadzić kolejne konkurencje, więc mamy po kilkanaście wyścigów pływackich czy kajakarskich, te wszystkie udziwnienia, w których przeciętny człowiek nie jest w stanie się zorientować - mówi prof. Lipoński. Jeszcze w Seulu, przed 16 laty, rywalizowano w 230 konkurencjach i 23 dyscyplinach. W Atenach rywalizacja odbywa się w ponad 300 konkurencjach i - teoretycznie - 28 dyscyplinach. Teoretycznie, bo część fachowców twierdzi, że dyscyplin jest 37. Wszystko zależy od sposobu kwalifikacji.
XIX wiek w głowach
Olimpiada musi się zmienić, bo umrze. Impreza, która nie ma kulminacji, napięcia, a jeszcze dodatkowo setki potencjalnych bohaterów, nie przetrwa w świecie, w którym na rzeczywistość patrzy się w tempie dynamicznego teledysku i thrillera. Już odwracają się od niej widzowie, a bez nich na trybunach także widowisko telewizyjne straci na atrakcyjności. Olimpiada odżyje, jeśli będzie krótka, gromadząca wyłącznie najlepszych i rozgrywana w konkurencjach, które naprawdę obchodzą widzów - jak lekkoatletyka, pływanie, koszykówka czy siatkówka. To, że działacze MKOl mają w głowach XIX-wieczne wyobrażenie igrzysk, nie usprawiedliwia tego, że musi to być impreza w duchu poprzedniej epoki.
źródło: MKOl, PKOl
Jacques Rogge, przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, nie dostrzega anachronizmu igrzysk. Na pytanie dziennikarza "Wprost", co jest przyczyną kłopotów z frekwencją na stadionach i w halach, odpowiada, że słońce. Tyle że olimpiady w Sydney i Atlancie również odbywały się w sierpniu, także podczas upałów, a widownia była jednak większa.
Olimpijski teatr pudełkowy
W 1896 r. olimpiada konkurowała z przedstawieniami teatralnymi i operowymi, bo teatr i opera nie zostały jeszcze zreformowane przez Stanisławskiego czy Meyerholda, więc aktorzy wychodzili na scenę i deklamowali, a w operze ruch sceniczny ograniczał się do gestów śpiewaka. W porównaniu z tak statycznymi widowiskami podciąganie na linie miało dynamikę kina akcji i nic dziwnego, że budziło entuzjazm. O ile pod koniec XIX wieku sportowy teatr nie tchnął jeszcze anachronizmem, obecnie anachronizm widać na każdym kroku.
- Rozwlekłe w czasie zawody trudno się ogląda. Właściwie należałoby wiele z nich skasować i ograniczyć liczbę zawodników do najlepszych - mówi reżyser Krzysztof Jasiński, twórca m.in. wielkich przedstawień plenerowych. - Tych wszystkich turniejów piłki plażowej i tym podobnych absurdalnych dyscyplin nie da się oglądać! Zresztą już sama prezentacja uczestników na otwarciu olimpiady trwa w nieskończoność. Wszystko to sprawia, że jako widowisko igrzyska przypominają XIX-wieczną operę ze swymi dłużyznami i nudą. Gdyby to ode mnie zależało, zlikwidowałbym połowę dyscyplin, a na olimpiadę wysłał tylko tych, którzy mają realne szanse na medal - dodaje Adam Hanuszkiewicz, reżyser teatralny i telewizyjny.
- Olimpiada to teraz swego rodzaju "Muppet Show" skrzyżowany z telenowelą. Z jednej strony sieczka obrazków i dźwięków - łzy, okrzyki, malowane twarze, a z drugiej - ślamazarność i statyka. Trudno już się połapać, jak nazywają się te dziwne dyscypliny, które mamy okazję oglądać, i co one mają wspólnego z olimpijską rywalizacją - uważa reżyser filmowy i teatralny Jerzy Gruza.
Milczenie trybun
Przewodniczący MKOl opowiada o świetności igrzysk w chwili gdy grecki rząd wykupuje 300 tys. biletów na najważniejsze imprezy i rozdaje za darmo, by nie było widać pustych miejsc na trybunach. Mało tego, w liczących 3,3 mln mieszkańców Atenach nie udało się znaleźć połowy chętnych na te darmowe bilety. Nie chcą ich nawet dzieci, które na niektórych arenach dodatkowo nęci się darmowymi chipsami, frytkami i napojami. Organizatorzy przygotowali 5,3 mln biletów na olimpijskie imprezy, a dotychczas udało im się sprzedać niewiele ponad 3 mln. To najgorszy wskaźnik od ponad 20 lat: w Sydney (w 2000 r.) sprzedano 87 proc. z 6,7 mln biletów, a w Atlancie (w 1996 r.) 82 proc. z 11 mln biletów. Oznacza to, że mimo wzrostu liczby olimpijskich konkurencji - do ponad trzystu - spada liczba osób obserwujących na żywo rywalizację sportowców.
Już nie tylko zawody w badmintonie, taekwondo, hokeju na trawie, baseballu, triathlonie, jeździectwie, wioślarstwie czy kajakarstwie są rozgrywane przy niemal pustych trybunach. Najczęściej organizatorzy proszą pomagających im wolontariuszy, by udawali publiczność. Nikos Konstandaras, szef "Kathimerini" - dodatku do "International Herald Tribune", dostrzega absurd w tym, że na przykład łucznicy mają zawody na 50-tysięcznym stadionie Panathinaiko, chociaż wystarczyłaby widownia na 500 osób. Trybuny stadionów świecą pustkami nawet na meczach siatkówki i koszykówki, chociaż na parkiecie występują światowe gwiazdy. Amerykanka Venus Williams, tenisistka broniąca tytułu mistrzyni olimpijskiej i wielka gwiazda tej dyscypliny, grała przy widowni nie większej niż 300 osób. Szwajcar Roger Federer, numer jeden w rankingu tenisistów, grał przy 500-osobowej widowni.
Ucieczka z Aten
Co piąty mieszkaniec Aten wyjechał z miasta, uciekając przed igrzyskami, mimo że prawdopodobnie nie będzie miał więcej okazji uczestniczyć w takim wydarzeniu. W okolicach Akropolu można odnieść wrażenie, że w Atenach w ogóle nie ma olimpiady. Na sprzedawanych tam koszulkach widnieją zwycięzcy mistrzostw Europy w piłce nożnej - reprezentanci Grecji. Można tam nawet dostać koszulkę z numerem Emmanuela Olisadebe, reprezentanta Polski grającego w Panathinaikosie, ale nie T-shirty z podobiznami gwiazd olimpiady. Joannis Nikolakakos, grecki biznesmen z Kanady, z którym rozmawiamy, mówi z ironią, że nie podnieca go złoty medal zdobyty dla Grecji w synchronicznych skokach do wody. Ba, nie wiedział nawet, że istnieje taka konkurencja. - Ta cała olimpiada to wielki balon - pusty w środku, tyle że koszmarnie drogi. Owszem, jest to promocja Grecji, ale wątpliwa jako inwestycja długoterminowa. Tym bardziej że nasi piłkarze zrobili dla promocji kraju więcej, niż zrobią wszyscy greccy olimpijczycy razem wzięci. I nie kosztowało to 7 miliardów dolarów, które przecież trzeba będzie przez lata spłacać - mówi Nikolakakos.
Ateńscy restauratorzy i hotelarze przeklinają olimpiadę, bo psuje im interesy. Jak co roku mieszkańcy stolicy Grecji masowo wyjechali na wyspy, a tego braku nie zrekompensowali - jak to się zwykle dzieje - zagraniczni turyści. W tym roku przyjechało ich do stolicy Grecji o 20 proc. mniej niż rok wcześniej.
Wielka pusta równina
- Współcześni widzowie są przyzwyczajeni, że wydarzenie sportowe to jest pewien szczyt - 100-120 minut emocji. W tym muszą być dramaturgia, gwiazdy i niespodzianki. Tymczasem olimpiada wymaga, żeby za szczyt traktować coś, co zostało rozwleczone do dwóch tygodni, kilkuset konkurencji i wielkiej przestrzeni, na której odbywają się zawody. To nie żaden szczyt, tylko wielka pusta równina. Takie gigantyczne imprezy są zaprzeczeniem istoty widowiska z jego dramaturgią - twierdzi Mario Vargas Llosa, peruwiański pisarz mieszkający w Londynie.
To, że igrzyska stały się - jak mówi Llosa - "wielką, pustą równiną", wynika z ideologii MKOl. Na olimpiadzie muszą być reprezentowane wszystkie chętne kraje. Efekt jest taki, że reprezentanci, na przykład Vanuatu czy Lesotho, którzy osiągają wyniki na poziomie sportu rekreacyjnego, mają pewne miejsce w zawodach, podczas gdy najlepsi często się nie kwalifikują. Wciąż obowiązuje wymyślona przez barona de Coubertina, twórcę nowożytnych igrzysk, zasada: All nations, all games (wszystkie narody, wszystkie dyscypliny). Ta sportowa wersja politycznej poprawności zabija widowisko. Już od kilkunastu lat najwyższy poziom rywalizacji i rekordy możemy obserwować nie na olimpiadach, lecz na takich imprezach, jak mityngi lekkoatletyczne Golden League, mecze piłkarskiej Champions League, koszykarskiej NBA czy po prostu na mistrzostwach świata.
Igrzyska olimpijskie nie są szczytem sportowej rywalizacji, bo obowiązują na nich kontynentalne i narodowe parytety. Zanim najlepsi znajdą się w finale, muszą przejść kilka tur eliminacji. Z kolei uciążliwe eliminacje wpływają na wyniki w finałach - zwykle zdecydowanie gorsze od tych na mityngach. Finały są już tylko rywalizacją zmęczonych mistrzów, których nie stać na rekordy. Dr Bogdan Tuszyński, historyk sportu, dziennikarz, uczestnik kilkuset imprez sportowych najwyższej rangi i obserwator igrzysk od pół wieku, uważa, że olimpiady tracą swoje podstawowe atuty: rywalizację największych gwiazd i dramaturgię. - Sposób kwalifikacji do igrzysk, wykluczający na przykład mistrzów Europy, jak w wypadku naszych siatkarek, a premiujący amatorów z końca świata woła o pomstę do nieba. No bo o co w igrzyskach chodzi: o polityczną poprawność czy sportowy wymiar? - pyta Tuszyński.
Telewizyjne pogotowie ratunkowe
Przeciętny widz, przyzwyczajony do szybkiego rytmu życia, nie może poświęcić pięciu godzin, by się zorientować, kto wygrał w jednej kategorii wagowej w podnoszeniu ciężarów (a tyle trwają zawody). Olimpiada w obecnej formie żyje jeszcze wyłącznie dzięki telewizji. Ale przeciętny, pracujący czy uczący się widz ma coraz mniej czasu na oglądanie transmisji. Tym bardziej że wyniki czy najważniejsze wydarzenia może znaleźć w Internecie, a nawet otrzymać na swój telefon komórkowy. Prof. Wiesław Godzic, medioznawca, był kiedyś świadkiem, jak na meczu piłkarskiej ligi norweskiej większość publiczności zamiast obserwować mecz na boisku, oglądała go na telebimie. Powód był prosty - było lepiej widać, a najciekawsze sytuacje powtarzano. - Dzisiaj każde wydarzenie sportowe musi być wydarzeniem medialnym, przekładalnym na telewizyjny obraz. A medialne wydarzenie musi być dynamiczne, musi mieć jak najwięcej kulminacji i wyrazistych bohaterów. Trwająca 16 dni impreza, w której bierze udział 10,5 tys. sportowców startujących w ponad 300 konkurencjach, nie bardzo spełnia taki wymóg - mówi prof. Wiesław Godzic. Nie jest przypadkiem, że od ponad 30 lat clou olimpiady są kilkugodzinne ceremonie otwarcia i zamknięcia. Bo to są ostatnie prawdziwe widowiska na olimpiadach.
Starczy uwiąd
Igrzyska olimpijskie są na takiej samej schyłkowej drodze jak wystawy światowe - Expo. Zresztą w swoich początkach (Paryż 1900 i Saint Louis 1904) obie imprezy odbywały się jednocześnie w tym samym mieście, a często się przenikały. Wielu sportowców podczas igrzysk w tamtych latach było przekonanych, że uczestniczy w wystawie światowej, a nie w igrzyskach. Ostatnie wystawy światowe - w Sewilli, Lizbonie i Hanowerze - były frekwencyjnymi i finansowymi klęskami. Przyczyny niepowodzeń są proste: kto chciałby pielgrzymować przez całą Europę, by obejrzeć zdobycze techniki, które może zobaczyć w telewizji i Internecie. Zresztą nowości technologii wcale nie były najważniejsze na ostatnich Expo, lecz występy teatralne i koncerty rockowe. Podobnie ratują się olimpiady, przygotowując coraz wymyślniejsze ceremonie otwarcia.
Szefowie olimpiady nie przejmują się widzami i anachronicznością formuły, bo firma pod nazwą MKOl wciąż dobrze sobie radzi. Tylko na sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych zarobi w tym roku około 1,5 mld dolarów. Jednak to strategia samobójcza. Wprowadzanie kolejnych dyscyplin, by zaspokoić narodowe bądź branżowe lobby, czyni z olimpiady wielki sportowy śmietnik. Jak zauważa historyk olimpizmu prof. Wojciech Lipoński, przygotowania do olimpiady zamieniają się w wielką akcję lobbingową. Skoro na przykład Koreańczycy wprowadzili do programu igrzysk swój narodowy sport - taekwondo - który mało kogo poza Koreą interesuje, za chwilę ktoś zaproponuje rzut starym telewizorem czy jedzenie pączków na czas. Można też wprowadzić zawody w strzelaniu do gołębi, bo odbyły się już na olimpiadzie w Paryżu w 1900 r.
- Obecnie igrzyskom najbardziej szkodzi lobbing branżowy. Poszczególne federacje starają się wprowadzić kolejne konkurencje, więc mamy po kilkanaście wyścigów pływackich czy kajakarskich, te wszystkie udziwnienia, w których przeciętny człowiek nie jest w stanie się zorientować - mówi prof. Lipoński. Jeszcze w Seulu, przed 16 laty, rywalizowano w 230 konkurencjach i 23 dyscyplinach. W Atenach rywalizacja odbywa się w ponad 300 konkurencjach i - teoretycznie - 28 dyscyplinach. Teoretycznie, bo część fachowców twierdzi, że dyscyplin jest 37. Wszystko zależy od sposobu kwalifikacji.
XIX wiek w głowach
Olimpiada musi się zmienić, bo umrze. Impreza, która nie ma kulminacji, napięcia, a jeszcze dodatkowo setki potencjalnych bohaterów, nie przetrwa w świecie, w którym na rzeczywistość patrzy się w tempie dynamicznego teledysku i thrillera. Już odwracają się od niej widzowie, a bez nich na trybunach także widowisko telewizyjne straci na atrakcyjności. Olimpiada odżyje, jeśli będzie krótka, gromadząca wyłącznie najlepszych i rozgrywana w konkurencjach, które naprawdę obchodzą widzów - jak lekkoatletyka, pływanie, koszykówka czy siatkówka. To, że działacze MKOl mają w głowach XIX-wieczne wyobrażenie igrzysk, nie usprawiedliwia tego, że musi to być impreza w duchu poprzedniej epoki.
- Szacunkowa liczba widzów telewizyjnych transmisji
- Tokio (1964, pierwsza relacja na żywo) 600 mln
- Montreal (1976) 1 mld
- Seul (1988) 2,5 mld
- Sydney (2000) 3,8 mld
- Koszt organizacji igrzysk olimpijskich (w dolarach)
- Los Angeles (1984) 0,5 mld
- Seul (1988) 3,5 mld
- Barcelona (1992) 1,6 mld
- Atlanta (1996) 1,7 mld
- Sydney (2000) 2 mld
źródło: MKOl, PKOl
JERZY GRUZA |
---|
Olimpiada to teraz swego rodzaju "Muppet Show" skrzyżowany z telenowelą |
ADAM HANUSZKIEWICZ |
---|
Jako widowisko igrzyska są nudne. Nie da się oglądać tych różnych absurdalnych dyscyplin |
KRZYSZTOF JASIŃSKI |
---|
Właściwie należałoby skasować połowę zawodów na igrzyskach, a liczbę zawodników ograniczyć do najlepszych |
WOJCIECH LIPOŃSKI |
---|
Przeciętny człowiek nie jest już w stanie się zorientować w udziwnieniach wprowadzanych do kolejnych konkurencji |
Więcej możesz przeczytać w 35/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.