Na oczach milionów papież wędrował mistyczną drogą nocy
Ukazywał się ludziom w nagości swojego cierpienia. O lasce, potem tylko na fotelu, coraz bardziej niszczony chorobą, z głosem bolesnym. Wreszcie ledwie kilka dni temu pokazał się w oknie swojego pokoju. Podsunięto mu mikrofon. Zdołał tylko szepnąć. Twarz zachowana na zdjęciu wyrażała absolutny ból. Na naszych oczach człowiek mocarny, o pięknym, silnym głosie, zdecydowanych ruchach, niespożytej żywotności Karol Wojtyła po zamachu w 1981 r. powoli tracił siły. Można było dostrzec narastające zmagania z samym sobą, z ciałem. Część osób sugerowała, że ktoś tak chory powinien się wycofać i oddać wysoki urząd swemu następcy. Papież pozostał - by sobą, swoim zmaganiem, wysiłkiem pisać kolejną, ostatnią encyklikę. Encyklikę bez słów. Prostą i surową jak stojący na mojej półce ludowy świątek przedstawiający Chrystusa frasobliwego. Swoim nieskrywanym bólem mówił nam o ludzkiej drodze: od siły do kresu dni, od woli życia do woli śmierci. Prorokował ubóstwem, chorobą, odchodzeniem. W tym bólu spotykamy się wszyscy. Bo wszyscy jesteśmy potomkami Adama i Hawy i wszyscy mamy przed sobą tę samą linię życia.
Głos milczenia
Niewysłowiona encyklika papieża przekracza wszelkie religijne podziały. Przekracza naiwnie zbudowany rozdział na wierzących i niewierzących. To jest przesłanie najdoskonalej ekumeniczne, bo po prostu ludzkie. Ludzie obserwujący jego cierpienie i odchodzenie stawali solidarnie z papieżem, a w jego bólu dostrzegali siebie i ból tych, którzy przy nas cierpią, odchodzą. Pamiętam umieranie swojego ojca, nagłą śmierć matki. Widzę przed sobą trud agonii dziadka. Wobec tych doświadczeń powraca - z wydźwiękiem wyjątkowym, bo wpisanym w kulturę mediów, popkulturę - pytanie o śmierć, sens życia.
Solidarność w modlitwach, w myślach z cierpiącym człowiekiem staje się chwilą solidarności z cierpieniem, śmiercią - niezależnie od tego, kto cierpi i umiera. To jest ten moment zatrzymania, moment potrzebnego milczenia. Tym bardziej potrzebnego, gdy dziennikarze starają się wszystko zagadać, zagłuszyć, nie rozumiejąc, że słowa tak jak muzyka wymagają ciszy jako strażników wiarygodności i siły.
Ikona świata
Papież umierał i cierpiał na oczach całego świata. Na placu św. Piotra ustawiono dziesiątki wycelowanych kamer i aparatów fotograficznych. Prezydenci i ministrowie manifestacyjnie modlili się w kościołach i zborach. Tak jak modlą się ci bezimienni i ci, którzy teraz odchodzą. Popkultura nie znosi modlitwy. Tak jak nie lubi starości, słabości, bezsilności. Nie ma w niej miejsca na umieranie. Jeżeli jest śmierć, to przypomina grę komputerową. A i tak jest w zapasie trzecie życie. Papież swoją boleściwą obecnością w mediach odwracał ten porządek rzeczy. Zamiast obrazu siły był obraz bólu. Zamiast nowoczesności i postępu, jakie niesie nam cywilizacja, był powrót do wiecznego a nieuchronnego umierania.
Całą swoją obecnością papież pozostał ikoną współczesnego świata. Był pierwszym papieżem zglobalizowanej kultury. Był kapłanem, który nowoczesność traktował jako dar i wyzwanie. Swoją obecnością - od czasów swej niespotykanej ruchliwości do chwili wycofania - pokazał brakujący wymiar tej kultury. Jeśli koncentruje się ona na tym, co przyjemne, ładne, eleganckie, na używaniu i rozrywce, to - nie odrzucając tego elementu - Jan Paweł II wskazał swoim życiem, że nasza kultura musi również znaleźć miejsce dla tego, co nieładne, starcze, chore, bezsilne. Księga Eklezjastesa mówi o tym, że jest czas wesela i czas żałoby, czas radości i czas smutku. Papież godził nas z tym światem, godził z ludzką kondycją, godził z przeznaczeniem.
Wielki pośrednik
Bólem i śmiercią wędrował Karol Wojtyła. Przestały one być czymś strasznym i oburzającym, bo przez nie papież poznawał Boga. Ten jego wysiłek urastał do rangi mistycznego doświadczenia. Zdaje się, że on cierpiał dla Boga, ucząc wiernych wyrzeczenia siebie. Jak pisał Tomasz a Kempis w dziele "O naśladowaniu Chrystusa" (to jedna z ważnych lektur Jana Pawła II), osiągnięcie prawdziwej wolności polega na wyrzeczeniu się siebie i złożeniu z siebie ofiary, "bo bez tego być nie może owocnego zjednoczenia z Bogiem". Na oczach milionów papież wędrował mistyczną drogą nocy. Niczego nie skrywał.
Jest imponujące, jak wielu ludzi w różnych częściach świata przeżywało odchodzenie papieża. Jego wszystkie podróże, spotkania, uśmiechnięta i pogodna twarz, przemówienia i orędzia - jeśli nie zostały zapamiętane, jeśli nie zostały przyjęte tak, jak by sobie papież życzył, to z pewnością połączyły serdecznymi więzami nieznane sobie ludy. On stał się osobą, przez którą ludzie mogli się porozumiewać. Był i pozostanie jedynym chyba przywódcą - bo niezależnie od tego, co myślimy, był przywódcą religijnym - który doskonale rozumiał istotę przewodzenia i między innymi dzięki temu zyskał rangę globalnego autorytetu. Był przywódcą, bo rozumiał przyszłość, albo inaczej - potrafił czytać swój czas przez prawdę Biblii i tradycję całej kultury i religii chrześcijańskiej.
Zawsze obecny
Jako przywódca dzielił się swoim doświadczeniem: młodości w okupowanej Polsce, dorosłości w komunistycznej Polsce i dojrzałości w rosnącym świecie. Dzielił się swoimi wspomnieniami z czasów dojrzewania, wzrastania i swojej drogi cierpienia. On był, wydawało się, stale. On był, gdy powstawała "Solidarność", upadał komunizm, powoływano i odwoływano kolejne rządy. Tak samo zapewne mogą o nim myśleć Francuzi, Hiszpanie czy Brazylijczycy. Przekraczał wszelkie wyborcze kalendarze. Razem z jego odejściem ginie czy może tylko skrywa się to, co trwałe, co nie poddaje się ani politycznej koniunkturze, ani ideologicznym modom czy nastrojom. On pokazywał w całym wymiarze i skali swojego doświadczenia potrzebę odniesienia i zakorzenienia w tym, co wieczne.
Sens cierpienia
Czy cierpienie ma sens? Czy daje się łatwo wytłumaczyć zamierzeniami Opatrzności? Tu nie chodzi o gotowe i łatwe odpowiedzi, suflowane chętnie przez księży i dziennikarzy. Tu chodzi o odwagę stawiania i poszukiwania pytań podstawowych i stawania całym sobą wobec tych pytań i odpowiedzi.
On rozumiał, czym jest ludzkie powołanie, mądre życie i mądre cierpienie i wiedział, że niezależnie od czasu, obfitości i ubóstwa, wojny i pokoju wymaga przede wszystkim odwagi zawierzenia. Tak jak odwagi wymaga wiara, religia i po prostu elementarna rzetelność.
Więcej możesz przeczytać w 14/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.