W Jerozolimie przywracamy imiona, które Żydom odebrano i zamieniono na wytatuowane numery porządkowe Oto widzimy fasady przedwojennych żydowskich kamienic, żydowskich sklepów, w których niegdyś panował wielki ruch i gwar, gdzie można było usłyszeć odgłosy dziecięcych zabaw. To wszystko prezydent RP oglądał nie w Warszawie, lecz w Jerozolimie. W stolicy Izraela, w nowym muzeum instytutu Yad Vashem, odtworzono przedwojenną warszawską ulicę Leszno. Wielka w tym zasługa byłego prezydenta Warszawy Pawła Piskorskiego i obecnego Lecha Kaczyńskiego. To dzięki nim do Izraela trafiły autentyczne fragmenty bruku ulicy Leszno, a także wspaniałe przedwojenne latarnie.
Prezentacja przedwojennego klimatu typowej żydowskiej ulicy była częścią uroczystości inaugurującej działalność nowego muzeum instytutu Yad Vashem. Obok prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i jego żony w uroczystości uczestniczyli przedstawiciele 40 państw.
Solidarność świadków
W Yad Vashem przez chwilę można poczuć atmosferę przedwojennej Warszawy. Można dotykać kamieni, które były świadkami powstania w warszawskim getcie, a potem powstania warszawskiego. Polskie żydostwo i sama Polska zajmują w muzeum Yad Vashem specjalne miejsce. W pewnym sensie jest to muzeum Warszawy-Jerozolimy, Polski-Izraela.
W Jerozolimie, ze Wzgórza Pamięci, spoglądają na nas potłuczone okulary doktora Henryka Goldszmita, czyli Janusza Korczaka, który poszedł na pewną śmierć do Treblinki razem ze swoimi podopiecznymi. Z setek zdjęć spoglądają na nas ludzie, którzy zginęli z rąk bestialskich nazistów. Tu jest już tylko miejsce na prawdę, zadumę smutek i żałobę. Nie ma natomiast miejsca na nienawiść, operowanie krzywdzącymi stereotypami czy licytację na temat tego, kto został bardziej skrzywdzony. Teraz liczy się tylko troska o to, by przyszłe pokolenia z należytą pieczołowitością pielęgnowały prawdę.
Podczas uroczystości otwarcia muzeum można było wyczuć ogromną solidarność przedstawicieli wszystkich delegacji, ich gotowość do przyjęcia prawdy historycznej, a także odpowiedzialności za powstałe straty. Była to również solidarność polskiej delegacji z tragedią narodu żydowskiego. Historia udowodniła po raz kolejny, że więcej nas łączy, niż dzieli.
Pamięć o synagogach
Jako przewodniczący Światowej Rady Yad Vashem mówiłem podczas uroczystości: "To miejsce jest czymś więcej niż tylko muzeum. Jest ciągłym krzykiem przeciwko złu, przeciwko ludobójstwu. Muzeum Yad Vashem jest dowodem naszej historii, naszego życia i śmierci. Tu przywracamy imiona i tożsamość naszym babciom, dziadkom, naszym matkom, ojcom, braciom i siostrom. Przywracamy imiona, które im odebrano i zamieniono na wytatuowane numery porządkowe. Tu uwieczniamy bohaterstwo bojowników gett, powstańców partyzantów, bohaterstwo wszystkich, którzy walczyli o ludzką godność, ponosząc za nią największą ofiarę - własne życie".
Mówiłem o Jerozolimie, do której Żydzi wznosili modlitwy przez sto pokoleń, do której tęsknili nasi przodkowie, a do której nigdy nie dotarli, bo naziści i kolaboranci wysłali ich do obozów śmierci. O losie tych ludzi decydowało machnięcie ręką na rampie przed wejściem do Birkenau: "Na prawo, na lewo!". Mówiłem, że to miejsce uwiecznia pamięć o zburzonych bożnicach i synagogach, uwiecznia pamięć o grobach, o macewach, które później wykorzystano do brukowania chodników i ulic miast.
Nie jest przypadkiem, że używałem niemieckich nazw obozów śmierci. Każdy, kto ma choć minimalną wiedzę o tamtych straszliwych czasach, powinien wiedzieć, że to nie było polskie dzieło. To były niemieckie, faszystowskie wyspy na polskiej ziemi. Taka jest prawda, a jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech odwiedzi muzeum i instytut Yad Vashem. Wtedy się przekona, jak było naprawdę.
Solidarność świadków
W Yad Vashem przez chwilę można poczuć atmosferę przedwojennej Warszawy. Można dotykać kamieni, które były świadkami powstania w warszawskim getcie, a potem powstania warszawskiego. Polskie żydostwo i sama Polska zajmują w muzeum Yad Vashem specjalne miejsce. W pewnym sensie jest to muzeum Warszawy-Jerozolimy, Polski-Izraela.
W Jerozolimie, ze Wzgórza Pamięci, spoglądają na nas potłuczone okulary doktora Henryka Goldszmita, czyli Janusza Korczaka, który poszedł na pewną śmierć do Treblinki razem ze swoimi podopiecznymi. Z setek zdjęć spoglądają na nas ludzie, którzy zginęli z rąk bestialskich nazistów. Tu jest już tylko miejsce na prawdę, zadumę smutek i żałobę. Nie ma natomiast miejsca na nienawiść, operowanie krzywdzącymi stereotypami czy licytację na temat tego, kto został bardziej skrzywdzony. Teraz liczy się tylko troska o to, by przyszłe pokolenia z należytą pieczołowitością pielęgnowały prawdę.
Podczas uroczystości otwarcia muzeum można było wyczuć ogromną solidarność przedstawicieli wszystkich delegacji, ich gotowość do przyjęcia prawdy historycznej, a także odpowiedzialności za powstałe straty. Była to również solidarność polskiej delegacji z tragedią narodu żydowskiego. Historia udowodniła po raz kolejny, że więcej nas łączy, niż dzieli.
Pamięć o synagogach
Jako przewodniczący Światowej Rady Yad Vashem mówiłem podczas uroczystości: "To miejsce jest czymś więcej niż tylko muzeum. Jest ciągłym krzykiem przeciwko złu, przeciwko ludobójstwu. Muzeum Yad Vashem jest dowodem naszej historii, naszego życia i śmierci. Tu przywracamy imiona i tożsamość naszym babciom, dziadkom, naszym matkom, ojcom, braciom i siostrom. Przywracamy imiona, które im odebrano i zamieniono na wytatuowane numery porządkowe. Tu uwieczniamy bohaterstwo bojowników gett, powstańców partyzantów, bohaterstwo wszystkich, którzy walczyli o ludzką godność, ponosząc za nią największą ofiarę - własne życie".
Mówiłem o Jerozolimie, do której Żydzi wznosili modlitwy przez sto pokoleń, do której tęsknili nasi przodkowie, a do której nigdy nie dotarli, bo naziści i kolaboranci wysłali ich do obozów śmierci. O losie tych ludzi decydowało machnięcie ręką na rampie przed wejściem do Birkenau: "Na prawo, na lewo!". Mówiłem, że to miejsce uwiecznia pamięć o zburzonych bożnicach i synagogach, uwiecznia pamięć o grobach, o macewach, które później wykorzystano do brukowania chodników i ulic miast.
Nie jest przypadkiem, że używałem niemieckich nazw obozów śmierci. Każdy, kto ma choć minimalną wiedzę o tamtych straszliwych czasach, powinien wiedzieć, że to nie było polskie dzieło. To były niemieckie, faszystowskie wyspy na polskiej ziemi. Taka jest prawda, a jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech odwiedzi muzeum i instytut Yad Vashem. Wtedy się przekona, jak było naprawdę.
Więcej możesz przeczytać w 14/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.