W Rzymie doszło do prefiguracji męki i umierania Jezusa, tyle że w warunkach globalnej wioski Głębokim spokojem napełnia mnie myśl o chwili, w której Bóg wezwie mnie do siebie z życia do życia. Dlatego wypowiadam często i bez najmniejszego odcienia smutku modlitwę, którą kapłan odmawia po liturgii eucharystycznej: "W godzinę śmierci wezwij mnie i każ mi przyjść do Siebie". To najgłębsze pragnienie ludzkiego serca, nawet wówczas gdy człowiek nie jest tego świadomy". Tą przejmującą myślą Jan Paweł II dzielił się ze światem sześć lat temu w "Liście do osób w podeszłym wieku". Trochę tak, jakby chciał świat przygotować na swoje odejście. Ale czy na coś takiego można się przygotować?

Gdy tłumy zobaczyły go w oknie w ostatnią środę, był tak zmieniony chorobą, że z trudem można było rozpoznać w nim dawnego papieża Wojtyłę. Jeszcze wtedy, w środę, trudno było przypuszczać, że to ostatni naoczny kontakt z Janem Pawłem II. Spekulowano, czy jego stan zdrowia jest lepszy czy gorszy niż poprzednio, czy grymas bólu na twarzy oznacza uśmiech czy płacz, czy lekarze słusznie pozwolili mu podejść do okna. Tymczasem on był już ponad to. Chciał tylko jeszcze raz zobaczyć plac św. Piotra i tłumy pielgrzymów. I udzielić swojej ostatniej lekcji: że cierpienie i umieranie jest normalną częścią życia. Czy widząc go wtedy, skrajnie wyczerpanego, można było nie przypomnieć sobie słów proroka Izajasza o Baranku, który "nawet ust swoich nie otworzył": "Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Mąż boleści, oswojony z cierpieniem jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa".
Dwie Golgoty
Droga krzyżowa Jezusa i droga krzyżowa Jana Pawła II bardzo się różniły. Jezusa opuścili wszyscy oprócz Marii i św. Jana. W Pałacu Apostolskim, który dla Jana Pawła II stał się współczesną Golgotą, z papieżem czuwali nie tylko najbliżsi, ale też dziesiątki tysięcy osób zgromadzonych na placu św. Piotra oraz dziesiątki milionów katolików i wyznawców innych religii w tysiącach świątyń na świecie. To do nich wszystkich, a nie tylko do najbliższego otoczenia Jan Paweł II skierował jedne z ostatnich słów: "Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie. Dziękuję".
Wielki lęk
Ta chwila wisiała nad nami od dawna. Bodaj po raz pierwszy we wrześniu 1994 r., gdy w Zagrzebiu po raz pierwszy wziął do ręki laskę (wtedy jeszcze ukrywano ją przed telewizyjnymi kamerami). W sierpniu 1996 r. nagłe mdłości kazały mu po raz pierwszy przerwać modlitwę "Anioł Pański". Miesiąc później na Węgrzech po raz pierwszy nie mógł dokończyć homilii. W Krakowie w 1999 r. nie był w stanie odprawić mszy na Błoniach. W 2003 r. na Słowacji po raz pierwszy nie był w stanie nawet na moment wstać ze swego wózka. Wreszcie przed tygodniem, mimo wysiłku, nie zdołał wypowiedzieć jednego słowa. Wszyscy się o niego bali, ale jeszcze bardziej bali się swojej reakcji na jego odejście. Zbiorowej histerii? Narodowej depresji?
Głęboki spokój
Niespodzianką jest to, że w czasie gdy papież leżał na łożu śmierci, wszystkich, którzy z nim byli, ogarnął "głęboki spokój". Ten spokój, o którym Jan Paweł II pisał w liście do osób w podeszłym wieku. Świadczyła o tym niezwykła cisza w polskich kościołach, pełnych, chociaż to nie była niedziela. Tysiące ludzi modliło się niezależnie od pory dnia i nocy. Nikt się nie buntował. Nikt nie panikował. Jakby wszyscy pamiętali słowa papieża wypowiedziane w Rzymie 17 marca 1992 r.: "Wobec tajemnicy śmierci człowiek jest bezsilny. Zostają zachwiane jego ludzkie pewniki. I właśnie w takiej sytuacji bezsilności wiara chrześcijańska staje się dlań źródłem duchowej pogody i spokoju".
Nawet w rodzinnym mieście papieża, które na swego rodaka reagowało zawsze niezwykle emocjonalnie, miejscowy proboszcz ks. Jakub Gil mówił w sobotę po południu: "Wadowiczanie są przygotowani na śmierć Ojca Świętego. On wychodzi na spotkanie śmierci, a śmierć obejmuje go coraz bardziej, jak brata, w swoje objęcia". I dodawał, że to trwanie z Janem Pawłem II przekroczyło najśmielsze oczekiwania.
Trwanie z papieżem
Na placu Świętego Piotra pielgrzymi gromadzili się już od czwartku wieczór. W momencie konania różaniec za papieża odmawiało pod jego oknem 60 tys. osób. Trzech Polaków trzymało sporą polską flagę. Przeddzień wieczorem bp Angelo Comastri, wikariusz generalny Watykanu, zapowiadał: "Wkrótce Chrystus otworzy drzwi papieżowi". Powiedział tak, bo lekarze dawali Wojtyle najwyżej sześć godzin życia. A on jeszcze raz ich nie posłuchał i był z nami o dzień dłużej. W sobotę brytyjski "The Times" napisał, że wszyscy powinni być na placu św. Piotra. By trwać tam z papieżem. Stacje CNN i BBC World odpowiedziały na to wyzwanie: były nie tylko na placu św. Piotra, ale też w Krakowie, Wadowicach, Warszawie, w Meksyku, Hawanie i wszędzie, gdzie ludzie solidaryzowali się z cierpiącym Piotrem XX i XXI wieku.
W kościele na zakopiańskich Krzeptówkach w intencji papieża modlono się od pierwszych doniesień o kryzysie zdrowia Jana Pawła II. Drogę do kościoła udekorowano papieskimi flagami. W Krakowie od piątku tłumy młodzieży zgromadziły się pod pustym oknem kurii metropolitarnej, z którego papież przemawiał podczas swych pielgrzymek do Polski. Kardynał Franciszek Macharski zadecydował, by w ciemnym oknie umieścić czarny krzyż. W setkach tysięcy polskich domów w oknach postawiono zapalone świece. Wzywał do tego łańcuch SMS-ów o treści: "Postaw zapaloną świeczkę w oknie... Podaj dalej".
Miejscem modlitwy stał się nawet stadion piłkarski. Gdy do oglądających mecz I ligi piłkarskiej Lech Poznań - Pogoń Szczecin dotarła wiadomość o pogarszającym się zdrowiu papieża, kibice zaczęli skandować: "Przerwać mecz". Piłkarze uklękli, niektórzy płakali.
Przekroczyć próg nadziei
W tysiącach miejsc na świecie modlono się najpierw o "zdrowie papieża", potem o "ulgę w cierpieniu", wreszcie o "błogosławioną śmierć". - Jak Jezusowi w ogrodzie Getsemani papieżowi nie pozostało nic więcej, jak powtarzać: "Ojcze, nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie" - mówił tysiącom mieszkańcom Meksyku zgromadzonym w tamtejszej katedrze bp Carlos Aguiar Retes. W tym czasie Jan Paweł II przekraczał swój próg nadziei. Wypełniał słowa, które kiedyś napisał w swej książce pod takim właśnie tytułem: "Żeby znaleźć życie, trzeba stracić życie. Żeby się narodzić, trzeba umrzeć. Żeby się zbawić, trzeba wziąć krzyż".
Więcej możesz przeczytać w 14/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.