Zielonoświątkowcy i baptyści, szczególnie amerykańscy, zaczynają sięgać do języka Jana Pawła II
Ekumenicznie pontyfikat Jana Pawła II był czasem wielkich sprzeczności. Z jednej strony obserwowaliśmy wielkie symboliczne gesty, przeprosiny i próby pojednania teologicznego, a z drugiej - wielkie spory, które sprawiają, że chrześcijanie są od siebie dalej niż 26 lat temu.
Wspólna deklaracja o usprawiedliwieniu, przeprosiny w Grecji za zbrodnie krucjat dokonane na prawosławiu, wizyta w synagodze i meczecie czy fundamentalna pielgrzymka do Izraela - przykłady wielkich gestów o niezwykłym znaczeniu można mnożyć niemal w nieskończoność. Jan Paweł II miał niezwykłą zdolność wypowiadania słów, które nie tylko przechodzą do historii, ale rzeczywiście elektryzują ludzi. Do Żydów w rzymskiej Synagodze Większej powiedział po prostu: "Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi i - można powiedzieć - naszymi starszymi braćmi". W meczecie Omajjadów podkreślił, że spotkanie to ma być świadectwem szczerej woli rozwijania dialogu z islamem.
Epokowe gesty
Niesłychane znaczenie dla dialogu międzyreligijnego miała też wspólna modlitwa z wyznawcami innych religii w Asyżu. "Każda autentyczna modlitwa jest poruszana działaniem Ducha Świętego, który w tajemniczy sposób jest obecny w sercu każdego wierzącego" - powiedział wówczas Jan Paweł II. Wywołało to niezwykły skandal. Na papieża posypały się gromy z ust nie tylko lefebrystów, ale także ewangelikalnie nastawionych protestantów, dla których wspólna (czy - jak ujął to papież - obok siebie) modlitwa z szamanami buddyjskimi była zdradą Jezusa Chrystusa i oddaniem hołdu szatanowi. Takie modlitwy o pokój już się nie powtórzyły, ale jako symbol są nadal obecne w dialogu międzymonastycznym prowadzonym przez benedyktynów i mnichów buddyjskich. Starają się oni zrozumieć swoje tradycje, spotykają się na sesjach medytacyjnych i świadczą o tym, że obie drogi duchowe prowadzą do przeżywania sacrum i zjednoczenia z tym, czego nie da się wypowiedzieć.
Nie mniej istotne były słowa wypowiadane do chrześcijan. Z luteranami za błogosławieństwem papieskim podpisano wspólną deklarację o usprawiedliwieniu, która zakończyła trwający od wieków spór o zbawienie. Prawosławnym Grekom papież powiedział po prostu: "Za wszystkie dawne i współczesne sytuacje, w których synowie i córki Kościoła katolickiego zgrzeszyli czynem lub zaniedbaniem przeciw swoim prawosławnym braciom i siostrom, niech Pan udzieli nam przebaczenia, o które Go prosimy". Podczas pielgrzymki do Rumunii mówił o realizowanej już jedności, a wspólnie z honorowym zwierzchnikiem prawosławia patriarchą Bartłomiejem I odmawiał greckie wyznania wiary, bez dzielącego chrześcijan Wschodu i Zachodu dodatku filioque (dotyczącego pochodzenia Ducha Ćwiętego; prawosławni wyznają, że pochodzi On od Ojca, katolicy i protestanci dodają: od Ojca i Syna). Protestantów prosił w encyklice "Ut unum sint" o pomoc w lepszym zrozumieniu i przeżywaniu prymatu papieskiego, a wszystkich chrześcijan i ludzi dobrej woli o współpracę w dziele ratowania cywilizacji miłości i życia.
Także te słowa nie pozostały bez odzewu. Prawosławni i protestanccy teologowie opublikowali kilkanaście raportów poświęconych temu, jak oni rozumieją prymat papieski. Patriarcha ekumeniczny Konstantynopola otwarcie wspomina o niepełnej, ale rzeczywistej jedności z Kościołem rzymskokatolickim, a zielonoświątkowcy czy baptyści, szczególnie amerykańscy, zaczynają sięgać do języka Jana Pawła II. W ich broszurach pojawiają się terminy "cywilizacja życia" i "cywilizacja śmierci". Z badań socjologicznych prowadzonych wśród ewangelicznych chrześcijan wynika, że Jan Paweł II stał się dla 59 proc. z nich wielkim autorytetem (znany kaznodzieja Jerry Falwell zajmował taką pozycję dla 44 proc. z nich, a radykalny pastor Pat Robertson - dla 54 proc.). - To ogromna zmiana, zważywszy, że jeszcze kilkanaście lat temu papież był dla ewangelikałów niemal antychrystem - podkreśla wielebny Richard Cizik z National Association of Evangelicals.
Trudna codzienność
Język gestów, choć ma ogromne znaczenie medialne i psychologiczne, nie przekładał się jednak na teologiczno-dogmatyczne konkrety. W efekcie po pięknych gestach pojednania, pokuty czy afirmacji innych dróg myślenia przychodził czas na dokumenty podające w wątpliwość rzeczywistą zawartość tych pierwszych. Kontrowersyjny teolog szwajcarski Hans Kueng określa tę cechę wprost: "Ten papież miał niestety dwa oblicza. Przyjazne, tolerancyjne, ukierunkowane na pojednanie, na prawa człowieka i pokój. I drugie: nietolerancyjne i inkwizytorskie". I choć bez wątpienia słowa te należy uznać za przesadzone, ukazują one istotną prawdę o tym pontyfikacie. Zawsze bowiem po wielkich gestach, które później przez lata poddawane są wysublimowanej egzegezie, przychodził czas na dogmatyczne zaprzeczenie treści owych gestów.
Całkowitym zaprzeczeniem modlitwy o pokój w Asyżu czy słów wypowiadanych do Żydów w rzymskiej synagodze był zaakceptowany przez Jana Pawła II dokument Kongregacji Nauki Wiary "Dominus Iesus", jednoznacznie przypominający tradycyjną naukę chrześcijaństwa, że poza Kościołem nie ma zbawienia, i uznający, że wszyscy zostaną zbawieni w Chrystusie. - Stwierdzenie, że Chrystus jest rzeczywistością obecną w historii i że zależą od niego wszyscy, jest dwuznaczne i groźne. Oznacza bowiem nieliczenie się w istocie z innymi religiami - stwierdził po opublikowaniu "Dominus Iesus" prezes Związku Włoskich Gmin Żydowskich Amos Luzzatto. Wtórowali mu protestanci, wskazując, że negując kościelność protestantyzmu, Kongregacja Nauki Wiary i sam papież negują w istocie podpisaną nieznacznie wcześniej deklarację o usprawiedliwieniu.
Jeszcze większe znaczenie dla spowolnienia dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego miały administracyjno-wewnętrzne decyzje Jana Pawła II. Były one podejmowane jakby całkowicie poza kontekstem dialogu ekumenicznego. Powołanie w Rosji katolickiej struktury diecezjalnej, odradzanie (zrozumiałe i konieczne, ale trudne ekumenicznie) Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie czy dość aktywne działania misjonarzy katolickich w Rosji musiały doprowadzić do przerwania dialogu teologicznego z prawosławiem. Niezależnie bowiem od dobrej woli i ekumenicznej otwartości Konstantynopola czy prawosławia zachodniej Europy to nie one są główną siłą sprawczą na mapie prawosławia, lecz Moskwa. I jeśli ktoś nie chciał tego dostrzegać, a Jan Paweł II wielokrotnie - choćby lekceważąc stanowisko kanonicznej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego na temat swojej wizyty na Ukrainie - dawał wyraz takiej postawie, to w efekcie nie mógł się spodziewać szybkiego pojednania z prawosławiem. Nie pomogą nawet piękne gesty w rodzaju wysyłania kopii ikony Matki Bożej Kazańskiej do Rosji.
Nauczanie pogardy
Podobne problemy można było dostrzec w dialogu z protestantyzmem. Po ważnych i głębokich gestach pojednania, po wezwaniach do dialogu i zrozumienia w teologii papieskiej przyszedł czas na potwierdzanie tożsamości katolickiej w encyklice "Ecclesia de Eucharistia". Papież przypomniał w niej niezwykle jednoznacznie, że według Kościoła rzymskokatolickiego sakrament eucharystii sprawowany w kościołach protestanckich jest nieważny i katolicy nie mogą do niego przystępować. "Dlatego też wierni katolicy, szanując przekonania religijne naszych braci odłączonych, winni jednak powstrzymać się od uczestnictwa w komunii rozdzielanej podczas ich celebracji, ażeby nie czynić wiarygodną dwuznaczności dotyczącej natury eucharystii i w konsekwencji nie zaniedbać obowiązku jasnego świadczenia o prawdzie" - przypomina Jan Paweł II.
Na reakcję protestantów nie trzeba było czekać. "Papieska encyklika jest wielkim rozczarowaniem dla dialogu ekumenicznego między Kościołem rzymskokatolickim i ewangelickim" - stwierdził ks. dr Michael Buenker, nadradca Austriackiego Kościoła Ewangelickiego Augsburskiego Wyznania. Ustosunkowując się do przekonania strony rzymskokatolickiej, że Kościołom ewangelickim brakuje ważnej sukcesji apostolskiej, co jest najistotniejszą przeszkodą dla interkomunii, ks. Buekner powiedział, że Kościół ewangelicki opiera swoją naukę na Piśmie Ćwiętym i sprawuje eucharystię tak, jak została ustanowiona przez samego Jezusa Chrystusa. "Według ewangelickiego przekonania to nie poszczególne kościoły zapraszają do wieczerzy świętej, lecz jedynie Jezus Chrystus. Różne przepisy kościelne nie mogą mieś pierwszorzędnego znaczenia i poprzez to nie mogą zaciemniać głębokiego sensu eucharystii i jej zapraszającego charakteru" - podkreślił ks. Buekner. Spór nabrał jeszcze mocy, gdy do encykliki dołączono stosowne akty prawne, które jasno określały kary, jakim mają podlegać duchowni sprawujący wspólne z protestantami nabożeństwa komunijne. W wielu kościołach lokalnych takie interkomunijne nabożeństwa były już normą. Stąd nowe papieskie nakazy i zakazy odczytano jako poważny ekumeniczny regres.
Czas nowych podziałów
Za stopniowe wygasanie ekumenicznego impetu trudno jednak winić tylko stronę katolicką. Poważną przeszkodą w dalszym dialogu ekumenicznym stały się także decyzje kolejnych kościołów protestanckich zmieniających dotychczasową naukę moralną chrześcijaństwa. Wyświęcanie na biskupów aktywnych homoseksualistów, błogosławienie par homoseksualnych przez Kościół episkopalny czy niektóre wspólnoty reformowane sprawiły, że wcześniejsze ustalenia dialogu straciły na znaczeniu. Za tymi moralnymi w istocie decyzjami kryją się bowiem założenia dotyczące stosunku do Pisma Świętego i rozumienia człowieczeństwa. To zaś oznacza, że anglikanie i reformowani zdecydowanie oddalili się w tych kwestiach od katolików i prawosławnych, a między tymi wspólnotami powstały nowe mury i ekumeniczne przepaście. Na ich powstanie Jan Paweł II nie miał wpływu. I nie on będzie rozwiązywał te problemy. Przed tym zadaniem stanie już następca papieża Polaka.
Więcej możesz przeczytać w 14/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.