Kilkadziesiąt aut wypełnionych zrabowanymi zabytkami trafia co tydzień z Polski do Niemiec
Pałacowe portale, drewniane figurki i elementy kamieniarki nagrobnej - na Dolnym Śląsku kradnie się wszystko, co może uchodzić za zabytek. Złodzieje ograbiają cmentarze, kościoły i setki opuszczonych, na wpół zrujnowanych pałaców. Jeśli wpadają, to najczęściej przypadkowo.
Poczucie bezkarności potęguje również to, że większość zabytków na Dolnym Śląsku pozbawiona jest jakiejkolwiek ochrony. Według danych Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego, to właśnie kradzieże dzieł sztuki i dewastacja zabytkowych budynków stanowią jedno z największych zagrożeń dla rozwoju ruchu turystycznego regionu. Jeżeli Dolny Śląsk nadal będzie tracił swoje dobra kultury w takim tempie, to już w niedalekiej przyszłości turystom będzie można pokazywać tylko obiekty znajdujące się w centrach miast, a więc te, które najłatwiej upilnować. A i tak trzy lata temu złodzieje zdemontowali i wywieźli kamienny portal eksponowany w lapidarium legnickiego Muzeum Miedzi. Przestępstwa dokonano sto metrów od rynku, który jest monitorowany przez całą dobę.
Wrocławscy policjanci szacują, że każdego tygodnia z Dolnego Śląska wyjeżdża około 50 ciężarówek i minivanów na niemieckich i austriackich rejestracjach, wypełnionych zabytkami. Oficjalnie rejestruje się jednak zaledwie trzy, cztery próby wywozu zabytków z Polski.
Zbrodnia bez kary
Kradzież dzieł sztuki jest tak opłacalna, że od lat znajduje się w centrum zainteresowania grup przestępczych. Tylko na handlu bronią i narkotykami można zarobić więcej. A najwięcej dzieł sztuki kradnie się w Europie Środkowej, w tym w Polsce. Maciej Lubik, oficer łącznikowy Światowej Organizacji Ceł na Europę Środkową i Wschodnią, mówi, że aż 90 proc. przestępstw tego typu jest wynikiem działania wyspecjalizowanych gangów. Ich wiedza o stanie zabytkowych obiektów jest często większa niż urzędników odpowiedzialnych za ich ochronę. - Nasza dokumentacja jest niepełna. Trudno też na bieżąco monitorować każdy obiekt - mówi Leszek Dobrzyniecki z legnickiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu. Dobrzyniecki ma pod opieką ponad tysiąc zabytkowych budynków. - Robimy objazdy inwentaryzacyjne nie częściej niż raz na trzy, cztery lata - dodaje Dobrzyniecki. Dopiero podczas takiej kwerendy wychodzi na jaw, że jakiś obiekt został doszczętnie ograbiony. Przepisy celne zakazują wprawdzie wywozu tego, co powstało przed 1945 r., ale niestety zdarzają się celnicy, którzy za sto czy dwieście euro przymykają oko na wywóz zabytków.
Kiedy skradziono przydrożną barokową kapliczkę stojącą niedaleko cmentarza w Jastrowcu w okolicach Jawora, tamtejszy proboszcz nawet nie zgłosił tego konserwatorom czy policji. Sprawa wyszła na jaw przypadkowo: kapliczkę znaleziono u człowieka zatrzymanego przez policjantów w zupełnie innej sprawie. Przypadkiem także odnaleziono pochodzące z 1561 r. epitafia skradzione w kościele św. św. Jana i Katarzyny w Świerzawie. Tym razem cenny zabytek zdążył jednak opuścić Polskę i trafił do antykwariatu w Dreźnie prowadzonego przez cieszącego się renomą w branży niemieckiego antykwariusza, doktora Liebera. Oferta sprzedaży epitafiów została opublikowana w branżowym piśmie "Weltkunst". Egzemplarz pisma podczas niemieckich targów staroci wpadł w ręce pracownika Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu. - Kiedy zobaczyłem zdjęcie tego epitafium, natychmiast zawiadomiłem policję. Ta, dzięki współpracy z Interpolem, zabezpieczyła epitafium - opowiada Leszek Dobrzyniecki.
Epitafium skradzione na Śląsku w Niemczech może osiągnąć cenę około 20 tys. euro. Polscy rabusie dostają z tego 10--15 proc. Ich niemieccy wspólnicy są praktycznie bezkarni, bo nawet doniesienie o posiadaniu albo próbie sprzedaży obiektu pochodzącego z kradzieży na Dolnym Śląsku nie jest dla tamtejszego wymiaru sprawiedliwości wystarczającym powodem do wszczęcia postępowania karnego.
Powszechna bezradność
Antykwariaty w Niemczech pełne są detali pochodzących z Dolnego Śląska. Ani ich właściciele, ani niemiecka policja nie interesują się pochodzeniem sprzedawanych zabytków. Co więcej, pochodzeniem obiektów nie przejmują się także niemieckie muzea. Na wystawie zbiorów Domu Śląskiego w Kšnigswinter można na przykład oglądać dwa aniołki z kościoła Marii Magdaleny we Wrocławiu. Muzeum kupiło je na aukcji zorganizowanej przez renomowany dom aukcyjny w Kolonii. Co prawda Stefan Kaiser, dyrektor Domu Śląskiego, zapewnia, że pochodzenie zabytków jest szczegółowo sprawdzane, ale w wypadku dwóch tak małych przedmiotów nie ma co robić problemu.
Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej kontrole graniczne są wyrywkowe. W połowie listopada 2006 r. na przejściu granicznym w Zgorzelcu funkcjonariusze straży granicznej zatrzymali przemytników usiłujących wywieźć z Polski trzy kamienne płyty nagrobne. Obiekty jako niezidentyfikowane trafiły do magazynu. Pogranicznicy wysłali do wszystkich dolnośląskich delegatur WUOZ zdjęcia z prośbą o identyfikację. - Żeby sprawdzić, co jest na tych zdjęciach, muszę przejrzeć kilka tysięcy kart inwentaryzacyjnych. To zajęcie pochłaniające mnóstwo czasu - mówi Leszek Dobrzyniecki.
Gołe mury
Szabrem dolnośląskich zabytków zajmują się też małe rodzinne gangi. Penetrują najbliższą okolicę swojego domu, a "pozyskane" elementy kamieniarki sprzedają na targowiskach po niemieckiej stronie granicy. Stąd przez pośredników trafiają one do antykwariatów lub - o ile sprzedawany jest "drobiazg" - bezpośrednio do przydomowych ogrodów. Giełdy staroci w Zittau i Gšrlitz pełne są drobnych kamiennych elementów, na których często widać świeże ślady demontażu. Na Dolnym Śląsku setki pałaców, administrowanych przez dziesięciolecia przez PGR-y, popada w ruinę. Wiele z nich to gruzowiska penetrowane przez szabrowników. To właśnie z takich miejsc wywożone są obiekty, których identyfikacja jest praktycznie niemożliwa. Służby konserwatorskie często dysponują tylko jednym, wykonanym przed laty zdjęciem, na którym trudno znaleźć unikatowe detale.
Efekt jest taki, że Dolny Śląsk z każdym wywiezionym zabytkiem traci swoją historyczną tożsamość. Jeszcze kilka lat dewastacji, a jeden z najciekawszych regionów Polski stanie się miejscem, gdzie pozostaną tylko gołe mury i ruiny.
Poczucie bezkarności potęguje również to, że większość zabytków na Dolnym Śląsku pozbawiona jest jakiejkolwiek ochrony. Według danych Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego, to właśnie kradzieże dzieł sztuki i dewastacja zabytkowych budynków stanowią jedno z największych zagrożeń dla rozwoju ruchu turystycznego regionu. Jeżeli Dolny Śląsk nadal będzie tracił swoje dobra kultury w takim tempie, to już w niedalekiej przyszłości turystom będzie można pokazywać tylko obiekty znajdujące się w centrach miast, a więc te, które najłatwiej upilnować. A i tak trzy lata temu złodzieje zdemontowali i wywieźli kamienny portal eksponowany w lapidarium legnickiego Muzeum Miedzi. Przestępstwa dokonano sto metrów od rynku, który jest monitorowany przez całą dobę.
Wrocławscy policjanci szacują, że każdego tygodnia z Dolnego Śląska wyjeżdża około 50 ciężarówek i minivanów na niemieckich i austriackich rejestracjach, wypełnionych zabytkami. Oficjalnie rejestruje się jednak zaledwie trzy, cztery próby wywozu zabytków z Polski.
Zbrodnia bez kary
Kradzież dzieł sztuki jest tak opłacalna, że od lat znajduje się w centrum zainteresowania grup przestępczych. Tylko na handlu bronią i narkotykami można zarobić więcej. A najwięcej dzieł sztuki kradnie się w Europie Środkowej, w tym w Polsce. Maciej Lubik, oficer łącznikowy Światowej Organizacji Ceł na Europę Środkową i Wschodnią, mówi, że aż 90 proc. przestępstw tego typu jest wynikiem działania wyspecjalizowanych gangów. Ich wiedza o stanie zabytkowych obiektów jest często większa niż urzędników odpowiedzialnych za ich ochronę. - Nasza dokumentacja jest niepełna. Trudno też na bieżąco monitorować każdy obiekt - mówi Leszek Dobrzyniecki z legnickiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu. Dobrzyniecki ma pod opieką ponad tysiąc zabytkowych budynków. - Robimy objazdy inwentaryzacyjne nie częściej niż raz na trzy, cztery lata - dodaje Dobrzyniecki. Dopiero podczas takiej kwerendy wychodzi na jaw, że jakiś obiekt został doszczętnie ograbiony. Przepisy celne zakazują wprawdzie wywozu tego, co powstało przed 1945 r., ale niestety zdarzają się celnicy, którzy za sto czy dwieście euro przymykają oko na wywóz zabytków.
Kiedy skradziono przydrożną barokową kapliczkę stojącą niedaleko cmentarza w Jastrowcu w okolicach Jawora, tamtejszy proboszcz nawet nie zgłosił tego konserwatorom czy policji. Sprawa wyszła na jaw przypadkowo: kapliczkę znaleziono u człowieka zatrzymanego przez policjantów w zupełnie innej sprawie. Przypadkiem także odnaleziono pochodzące z 1561 r. epitafia skradzione w kościele św. św. Jana i Katarzyny w Świerzawie. Tym razem cenny zabytek zdążył jednak opuścić Polskę i trafił do antykwariatu w Dreźnie prowadzonego przez cieszącego się renomą w branży niemieckiego antykwariusza, doktora Liebera. Oferta sprzedaży epitafiów została opublikowana w branżowym piśmie "Weltkunst". Egzemplarz pisma podczas niemieckich targów staroci wpadł w ręce pracownika Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu. - Kiedy zobaczyłem zdjęcie tego epitafium, natychmiast zawiadomiłem policję. Ta, dzięki współpracy z Interpolem, zabezpieczyła epitafium - opowiada Leszek Dobrzyniecki.
Epitafium skradzione na Śląsku w Niemczech może osiągnąć cenę około 20 tys. euro. Polscy rabusie dostają z tego 10--15 proc. Ich niemieccy wspólnicy są praktycznie bezkarni, bo nawet doniesienie o posiadaniu albo próbie sprzedaży obiektu pochodzącego z kradzieży na Dolnym Śląsku nie jest dla tamtejszego wymiaru sprawiedliwości wystarczającym powodem do wszczęcia postępowania karnego.
Powszechna bezradność
Antykwariaty w Niemczech pełne są detali pochodzących z Dolnego Śląska. Ani ich właściciele, ani niemiecka policja nie interesują się pochodzeniem sprzedawanych zabytków. Co więcej, pochodzeniem obiektów nie przejmują się także niemieckie muzea. Na wystawie zbiorów Domu Śląskiego w Kšnigswinter można na przykład oglądać dwa aniołki z kościoła Marii Magdaleny we Wrocławiu. Muzeum kupiło je na aukcji zorganizowanej przez renomowany dom aukcyjny w Kolonii. Co prawda Stefan Kaiser, dyrektor Domu Śląskiego, zapewnia, że pochodzenie zabytków jest szczegółowo sprawdzane, ale w wypadku dwóch tak małych przedmiotów nie ma co robić problemu.
Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej kontrole graniczne są wyrywkowe. W połowie listopada 2006 r. na przejściu granicznym w Zgorzelcu funkcjonariusze straży granicznej zatrzymali przemytników usiłujących wywieźć z Polski trzy kamienne płyty nagrobne. Obiekty jako niezidentyfikowane trafiły do magazynu. Pogranicznicy wysłali do wszystkich dolnośląskich delegatur WUOZ zdjęcia z prośbą o identyfikację. - Żeby sprawdzić, co jest na tych zdjęciach, muszę przejrzeć kilka tysięcy kart inwentaryzacyjnych. To zajęcie pochłaniające mnóstwo czasu - mówi Leszek Dobrzyniecki.
Gołe mury
Szabrem dolnośląskich zabytków zajmują się też małe rodzinne gangi. Penetrują najbliższą okolicę swojego domu, a "pozyskane" elementy kamieniarki sprzedają na targowiskach po niemieckiej stronie granicy. Stąd przez pośredników trafiają one do antykwariatów lub - o ile sprzedawany jest "drobiazg" - bezpośrednio do przydomowych ogrodów. Giełdy staroci w Zittau i Gšrlitz pełne są drobnych kamiennych elementów, na których często widać świeże ślady demontażu. Na Dolnym Śląsku setki pałaców, administrowanych przez dziesięciolecia przez PGR-y, popada w ruinę. Wiele z nich to gruzowiska penetrowane przez szabrowników. To właśnie z takich miejsc wywożone są obiekty, których identyfikacja jest praktycznie niemożliwa. Służby konserwatorskie często dysponują tylko jednym, wykonanym przed laty zdjęciem, na którym trudno znaleźć unikatowe detale.
Efekt jest taki, że Dolny Śląsk z każdym wywiezionym zabytkiem traci swoją historyczną tożsamość. Jeszcze kilka lat dewastacji, a jeden z najciekawszych regionów Polski stanie się miejscem, gdzie pozostaną tylko gołe mury i ruiny.
Więcej możesz przeczytać w 49/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.