Odszedł Leon Niemczyk - aktor na każdą okazję
"To co Leon przeżył, wypił, wypalił, wytańczył, zabiłoby dziesięciu byków" - powiedział po śmierci aktora Jan Nowicki. Zwrócił też uwagę, że ten wielki apetyt na życie był charakterystyczny dla pokolenia wojennego, któremu przyszło żyć w PRL. Konspiracyjna przeszłość i służba w amerykańskiej armii na pewno nie pomagały Niemczykowi w karierze. Podobnie jak nonszalancja, nieustanna gotowość do dowcipów (w łódzkim Teatrze Powszechnym, gdzie występował w latach 1953-1979, nieraz był karany za kawały), opinia bon vivanta i kobieciarza. Tak zachowywało się wielu ludzi, którzy mieli poczucie, że udało im się ocaleć, kiedy wielu innych za mniejsze "przewinienia" zapłaciło życiem. Niemczyk bardzo nie lubił martyrologii, a siebie traktował z rzadko spotykanym wśród aktorów dystansem.
Zagrać wszystko
Zdawał się wierzyć tylko w teraźniejszość i pracował jak szalony. Według swej maksymy - nie kaprysił, tylko grał. I to grał na potęgę. Wystąpił w 400 polskich filmach i odcinkach seriali oraz 150 produkcjach zagranicznych. Należał do tej kategorii aktorów, którzy nie odmawiają żadnemu reżyserowi. Ten "szybki Bill" polskiego kina - jak o sobie mówił - miał wielce naturalny, na pozór niedbały styl gry. Olgierd Łukaszewicz uważał go za aktora instynktownego, sam Niemczyk lubił podkreślać swoje doświadczenia teatralne.
Czy był aktorem spełnionym? Z pewnością jego taktyka "wszystkożerności" artystycznie stała się pułapką. Najlepsze swoje role w "Nożu w wodzie" (1961), "Pociągu" (1958) i "Bazie ludzi umarłych" (1959) stworzył w pierwszym okresie kariery. Pewny siebie Andrzej z filmu Polańskiego, Jerzy z "Pociągu", który pod powierzchownością amanta kryje dramat i bezsilność, pozbawiony złudzeń "Dziewiątka" z ekranizacji Hłaski - Niemczyk potrafił doskonale wygrać ów ton desperacji obecny w tych postaciach, pogłębić go, bez uciekania się do melodramatycznych efektów. Ale te role pozostały na wiele lat bez kontynuacji. Temperament i - czego aktor nie ukrywał - kwestie finansowe, skłoniły go do seryjnych występów. "Umiejętność lawirowania bywa bardzo przydatna" - wyznał w jednym z wywiadów. Późniejsza kariera potwierdza jego mistrzostwo i w tej kwestii. Niemczyk zdobył wielką popularność w NRD, dostał tam nawet nagrodę państwową. Był ulubioną "zachodnią twarzą" kina bloku wschodniego. Zdarzało mu się grać nie tylko amerykańskich czy angielskich oficerów (często należycie złowrogich), ale także kowbojów, Meksykanów, Bułgarów, Amerykanów, Francuzów, Węgrów, Hiszpanów, Czechów. Żyrował również swoją twarzą najbardziej kuriozalne polskie filmy: "Klątwę Doliny Węży"(1987) Marka Piestraka, "Dłużników śmierci"(1985) Włodzimierza Gołaszewskiego czy "Oko cyklonu" (1989) HenryŐego Kostrubca.
Słabość i siła hrabiego
Nie wybrzydzał, ale jak wielu aktorów drugoplanowych marzył z pewnością o "wielkiej roli". I ważną (ale nie wielką) dostał u Janusza Majewskiego w "Po sezonie" (2005). Zagrał starzejącego się Leona Kosa, pełnego uroku życiowego kuglarza, mistrza iluzji. Nie zawiódł, rzecz jasna, ale było w tym "autobiograficznym" występie nieco za dużo kokieterii. O wiele ważniejszym dokonaniem Niemczyka była tytułowa rola w "Hrabim" (1998), przedstawieniu Teatru Telewizji, według sztuki Maryny Miklaszewskiej w reżyserii Filipa Bajona. Stworzył tam wielowymiarową tytułową postać Piotra Bielińskiego, który w podporządkowanym Rosji Królestwie Kongresowym został przewodniczącym sądu sejmowego mającym sądzić członków Towarzystwa Patriotycznego. Oto stary znużony człowiek, który odnajdując w sobie pokłady energii i inteligencji, stara się wywieść w pole carskich urzędników domagających się surowych wyroków. Ten popis aktora był pewnym zaskoczeniem, ponieważ setki ról drugoplanowych kazały myśleć o nim jako o popadającym w nieuniknioną rutynę rzemieślniku. Zapamiętamy styl bycia i życia Niemczyka - były nie do podrobienia. A kilka jego ról ma z pewnością zapewnione miejsce w historii rodzimego kina.
Zagrać wszystko
Zdawał się wierzyć tylko w teraźniejszość i pracował jak szalony. Według swej maksymy - nie kaprysił, tylko grał. I to grał na potęgę. Wystąpił w 400 polskich filmach i odcinkach seriali oraz 150 produkcjach zagranicznych. Należał do tej kategorii aktorów, którzy nie odmawiają żadnemu reżyserowi. Ten "szybki Bill" polskiego kina - jak o sobie mówił - miał wielce naturalny, na pozór niedbały styl gry. Olgierd Łukaszewicz uważał go za aktora instynktownego, sam Niemczyk lubił podkreślać swoje doświadczenia teatralne.
Czy był aktorem spełnionym? Z pewnością jego taktyka "wszystkożerności" artystycznie stała się pułapką. Najlepsze swoje role w "Nożu w wodzie" (1961), "Pociągu" (1958) i "Bazie ludzi umarłych" (1959) stworzył w pierwszym okresie kariery. Pewny siebie Andrzej z filmu Polańskiego, Jerzy z "Pociągu", który pod powierzchownością amanta kryje dramat i bezsilność, pozbawiony złudzeń "Dziewiątka" z ekranizacji Hłaski - Niemczyk potrafił doskonale wygrać ów ton desperacji obecny w tych postaciach, pogłębić go, bez uciekania się do melodramatycznych efektów. Ale te role pozostały na wiele lat bez kontynuacji. Temperament i - czego aktor nie ukrywał - kwestie finansowe, skłoniły go do seryjnych występów. "Umiejętność lawirowania bywa bardzo przydatna" - wyznał w jednym z wywiadów. Późniejsza kariera potwierdza jego mistrzostwo i w tej kwestii. Niemczyk zdobył wielką popularność w NRD, dostał tam nawet nagrodę państwową. Był ulubioną "zachodnią twarzą" kina bloku wschodniego. Zdarzało mu się grać nie tylko amerykańskich czy angielskich oficerów (często należycie złowrogich), ale także kowbojów, Meksykanów, Bułgarów, Amerykanów, Francuzów, Węgrów, Hiszpanów, Czechów. Żyrował również swoją twarzą najbardziej kuriozalne polskie filmy: "Klątwę Doliny Węży"(1987) Marka Piestraka, "Dłużników śmierci"(1985) Włodzimierza Gołaszewskiego czy "Oko cyklonu" (1989) HenryŐego Kostrubca.
Słabość i siła hrabiego
Nie wybrzydzał, ale jak wielu aktorów drugoplanowych marzył z pewnością o "wielkiej roli". I ważną (ale nie wielką) dostał u Janusza Majewskiego w "Po sezonie" (2005). Zagrał starzejącego się Leona Kosa, pełnego uroku życiowego kuglarza, mistrza iluzji. Nie zawiódł, rzecz jasna, ale było w tym "autobiograficznym" występie nieco za dużo kokieterii. O wiele ważniejszym dokonaniem Niemczyka była tytułowa rola w "Hrabim" (1998), przedstawieniu Teatru Telewizji, według sztuki Maryny Miklaszewskiej w reżyserii Filipa Bajona. Stworzył tam wielowymiarową tytułową postać Piotra Bielińskiego, który w podporządkowanym Rosji Królestwie Kongresowym został przewodniczącym sądu sejmowego mającym sądzić członków Towarzystwa Patriotycznego. Oto stary znużony człowiek, który odnajdując w sobie pokłady energii i inteligencji, stara się wywieść w pole carskich urzędników domagających się surowych wyroków. Ten popis aktora był pewnym zaskoczeniem, ponieważ setki ról drugoplanowych kazały myśleć o nim jako o popadającym w nieuniknioną rutynę rzemieślniku. Zapamiętamy styl bycia i życia Niemczyka - były nie do podrobienia. A kilka jego ról ma z pewnością zapewnione miejsce w historii rodzimego kina.
Więcej możesz przeczytać w 49/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.