Lekarze i ratownicy nie wpinają sobie czarnych kokardek w klapy, tylko robią swoje
No i kolejna łże-żałoba za nami. Stacje telewizyjne perfekcyjnie udawały, że jest im smutno, a cały kraj udawał, że przez trzy dni pogrąża się w żałobie. Jeden wielki cyrk pełen hipokryzji. Żal górników i ich rodzin, ale gdyby na serio przejmować się wszystkimi katastrofami - żałoby należałoby ogłaszać codziennie. Człowiek nie może przejmować się każdym dramatem, bo by zwariował.
Nie od dziś wiadomo, że najbardziej nieczuli na tragedie są ci, którzy zawodowo zajmują się niesieniem pomocy. Lekarze, ratownicy, ludzie z organizacji walczących z głodem nie wpinają sobie czarnych kokardek w klapy, tylko robią swoje. Bo od tego, czy robią to dobrze, zależy czyjeś życie. Łzy mogą pomóc tylko płaczącemu. Ratownicy śmierć widzą na co dzień i dlatego tragedie im powszednieją. Ale nam, konsumentom telewizyjnych informacji, śmierć powszednieje tak samo jak reklamy usług telefonii komórkowej. Codzienna porcja wybuchowych informacji z Iraku, przegląd światowych katastrof, galeria psychopatów strzelających do przypadkowych przechodniów to wszystko powoduje, że stajemy się mało wrażliwi. Karmieni dzień i noc tego typu krwistymi newsami poświęcamy im kilka sekund uwagi między łykiem herbaty a kęsem smacznej kanapki. To normalne, że na nic więcej nas nie stać.
Zawód dziennikarza ma coś z hieny. Pracowałem przez kilka lat w gazecie codziennej i redagowałem w niej m.in. rubrykę kryminalną. Jadąc do pracy, modliłem się o jakiś widowiskowy napad na bank, strzelaninę w centrum miasta czy spektakularne morderstwo. Wydzwaniając do rzecznika prasowego policji, liczyłem, że będzie miał dla mnie jakieś ciekawe krwiste wydarzenia, a nie tylko włamania do piwnic i kradzież konfitur. Nasze rozmowy przypominały dialogi z seriali komediowych. "I jak, panie Wojtku, ma pan dla mnie jakąś krew na pierwszą stronę? - Niestety, panie Krzysiu, muszę pana zmartwić - w nocy kompletna cisza, ale może w dzień coś wybuchnie, z ciekawostek mam dla pana tylko gwałt na staruszce...".
Szymon Majewski opowiadał mi, że jak pracował w Radiu Zet, dokonał pewnej zabawnej obserwacji. Ludzie przygotowujący serwisy informacyjne ożywiali się, gdy wybuchały pożary, waliły się domy, rzeki zalewały miasta. Wówczas dziennikarze od newsów mieli dobre humory, pracowali na luzie i z uśmiechem na ustach. Kiedy absolutnie nic się nie działo, chodzili po redakcji posępni lub mocno wkurzeni na cały świat i najbliższe otoczenie.
Banalizacja tragedii to jedna sprawa, a jaja z pogrzebu to dalsza część tej upiornej groteski. Po co ogłaszać trzydniową ogólnonarodową żałobę, jak obchodzą ją tylko bliscy górników i dziennikarze. Lech Kaczyński nie chodzi na dyskoteki ani do pubów i nie zdaje sobie sprawy z faktu, że w Polsce działa kilkadziesiąt tysięcy lokali, w których ludzie bawią się i piją alkohol. W lokalach tych pracuje kilkaset tysięcy barmanów, kelnerek, ochroniarzy, didżejów, muzyków, aktorów, tancerek itd. Gdyby na serio potraktować żałobę, to wszyscy ci ludzie - łącznie z pracownikami teatrów, kabaretów, oper, domów kultury, kin, basenów, stadionów, hal sportowych - musieliby iść na przymusowy trzydniowy urlop. Całą tę masę ludzi plus ich rodziny pozbawia się dochodów z weekendu, co doprawdy nie buduje atmosfery solidarności społecznej.
Tak więc cała branża sportowo-rozrywkowo-kulturalna, by przeżyć, ratuje się w czas łże-żałoby fortelami, takimi jak na przykład minuta ciszy na dyskotece czy wpinanie czarnych kokardek na zawodach sportowych. Co bardziej ambitni wpłacają część dochodu z imprez na fundusz pomocy rodzinom ofiar. Żadne zarządzenie odgórne nie pomoże, jeśli ludzie nie robią czegoś z potrzeby serca.
Po śmierci papieża dyskoteki i puby opustoszały spontanicznie, ale już rok później tzw. obchody rocznicowe to był w wielu wypadkach niezamierzony kabaret. Papież umarł 2 kwietnia, a 1 kwietnia jest raczej wesołe święto kawałów, czyli prima aprilis. Wiele hipermarketów, chcąc przyciągnąć klientów, postanowiło urządzić tego dnia występy artystyczne. Gdy nagle okazało się, że w czas zaplanowanych koncertów wypada rocznica śmierci papieża, doszło do szybkiej korekty programów, nie zawsze z korzyścią dla powagi smutnej rocznicy. Dość powiedzieć, że na jednym z takich występów sobowtór Michaela Jacksona zamiast do hitów gwiazdy tańczył do słynnej "Barki" i "Boże, coś Polskę". Czy naprawdę o taką karykaturę smutku nam chodzi? Mniej udawanego płaczu w mediach i egzaltacji polityków, a więcej racjonalności. I może coś sensownego wreszcie zrobić z tym bezpieczeństwem w kopalniach.
Nie od dziś wiadomo, że najbardziej nieczuli na tragedie są ci, którzy zawodowo zajmują się niesieniem pomocy. Lekarze, ratownicy, ludzie z organizacji walczących z głodem nie wpinają sobie czarnych kokardek w klapy, tylko robią swoje. Bo od tego, czy robią to dobrze, zależy czyjeś życie. Łzy mogą pomóc tylko płaczącemu. Ratownicy śmierć widzą na co dzień i dlatego tragedie im powszednieją. Ale nam, konsumentom telewizyjnych informacji, śmierć powszednieje tak samo jak reklamy usług telefonii komórkowej. Codzienna porcja wybuchowych informacji z Iraku, przegląd światowych katastrof, galeria psychopatów strzelających do przypadkowych przechodniów to wszystko powoduje, że stajemy się mało wrażliwi. Karmieni dzień i noc tego typu krwistymi newsami poświęcamy im kilka sekund uwagi między łykiem herbaty a kęsem smacznej kanapki. To normalne, że na nic więcej nas nie stać.
Zawód dziennikarza ma coś z hieny. Pracowałem przez kilka lat w gazecie codziennej i redagowałem w niej m.in. rubrykę kryminalną. Jadąc do pracy, modliłem się o jakiś widowiskowy napad na bank, strzelaninę w centrum miasta czy spektakularne morderstwo. Wydzwaniając do rzecznika prasowego policji, liczyłem, że będzie miał dla mnie jakieś ciekawe krwiste wydarzenia, a nie tylko włamania do piwnic i kradzież konfitur. Nasze rozmowy przypominały dialogi z seriali komediowych. "I jak, panie Wojtku, ma pan dla mnie jakąś krew na pierwszą stronę? - Niestety, panie Krzysiu, muszę pana zmartwić - w nocy kompletna cisza, ale może w dzień coś wybuchnie, z ciekawostek mam dla pana tylko gwałt na staruszce...".
Szymon Majewski opowiadał mi, że jak pracował w Radiu Zet, dokonał pewnej zabawnej obserwacji. Ludzie przygotowujący serwisy informacyjne ożywiali się, gdy wybuchały pożary, waliły się domy, rzeki zalewały miasta. Wówczas dziennikarze od newsów mieli dobre humory, pracowali na luzie i z uśmiechem na ustach. Kiedy absolutnie nic się nie działo, chodzili po redakcji posępni lub mocno wkurzeni na cały świat i najbliższe otoczenie.
Banalizacja tragedii to jedna sprawa, a jaja z pogrzebu to dalsza część tej upiornej groteski. Po co ogłaszać trzydniową ogólnonarodową żałobę, jak obchodzą ją tylko bliscy górników i dziennikarze. Lech Kaczyński nie chodzi na dyskoteki ani do pubów i nie zdaje sobie sprawy z faktu, że w Polsce działa kilkadziesiąt tysięcy lokali, w których ludzie bawią się i piją alkohol. W lokalach tych pracuje kilkaset tysięcy barmanów, kelnerek, ochroniarzy, didżejów, muzyków, aktorów, tancerek itd. Gdyby na serio potraktować żałobę, to wszyscy ci ludzie - łącznie z pracownikami teatrów, kabaretów, oper, domów kultury, kin, basenów, stadionów, hal sportowych - musieliby iść na przymusowy trzydniowy urlop. Całą tę masę ludzi plus ich rodziny pozbawia się dochodów z weekendu, co doprawdy nie buduje atmosfery solidarności społecznej.
Tak więc cała branża sportowo-rozrywkowo-kulturalna, by przeżyć, ratuje się w czas łże-żałoby fortelami, takimi jak na przykład minuta ciszy na dyskotece czy wpinanie czarnych kokardek na zawodach sportowych. Co bardziej ambitni wpłacają część dochodu z imprez na fundusz pomocy rodzinom ofiar. Żadne zarządzenie odgórne nie pomoże, jeśli ludzie nie robią czegoś z potrzeby serca.
Po śmierci papieża dyskoteki i puby opustoszały spontanicznie, ale już rok później tzw. obchody rocznicowe to był w wielu wypadkach niezamierzony kabaret. Papież umarł 2 kwietnia, a 1 kwietnia jest raczej wesołe święto kawałów, czyli prima aprilis. Wiele hipermarketów, chcąc przyciągnąć klientów, postanowiło urządzić tego dnia występy artystyczne. Gdy nagle okazało się, że w czas zaplanowanych koncertów wypada rocznica śmierci papieża, doszło do szybkiej korekty programów, nie zawsze z korzyścią dla powagi smutnej rocznicy. Dość powiedzieć, że na jednym z takich występów sobowtór Michaela Jacksona zamiast do hitów gwiazdy tańczył do słynnej "Barki" i "Boże, coś Polskę". Czy naprawdę o taką karykaturę smutku nam chodzi? Mniej udawanego płaczu w mediach i egzaltacji polityków, a więcej racjonalności. I może coś sensownego wreszcie zrobić z tym bezpieczeństwem w kopalniach.
Więcej możesz przeczytać w 49/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.