Powrót do praktyki sądów honorowych i pojedynków mógłby uzdrowić nasze stosunki polityczne
Polacy, jak wiadomo, też swój język mają. Także język polityki. Żywe do dziś przekonanie, że polski język parlamentarny kiedykolwiek znaczył tyle, co: "przyzwoity, zgodny z dobrymi obyczajami, kulturalny", jest zwyczajnym nadużyciem semantycznym. Polski język polityczny zawsze był bowiem taki jak polska polityka: gruby, szorstki, nieporadny i pełen błędów. Jaki zresztą miałby być?
Sejm chłopski
W najpiękniejszych dniach chwały polskiego parlamentaryzmu, w początkach lat 20. XX wieku, gdy pierwsze niepodległe pokolenie w obradującym "w permanencji" Sejmie ustawodawczym urządzało Polskę po 123 latach niewoli, z trybuny sejmowej padały słowa, jakie naszym dzisiejszym politykom nawet by nie przyszły do głowy. W tym Sejmie, zwanym też chłopskim, gdyż przy 150 przedstawicielach inteligencji zgromadził 144 włościan, po raz pierwszy padło głośne na całą Polskę "do gnoju, a nie do Sejmu!". A dalej padało wszystko, co ślina na język przyniosła. W publikowanym w 1922 r. przez satyryczny "Szczutek" słowniczku redaktorzy zebrali najpiękniejsze kwiatki językowe z ówczesnego sejmowego ogródka, przy których obelgi rzucane dziś z sejmowej trybuny wydają się pieszczotami.
Jeśli uzupełnić słowniczkowy opis tego, co się w tym Sejmie działo, choćby o postać posła Tadeusza Klemensiewicza z PPS, który miał zwyczaj przychodzić na posiedzenia wysokiej izby z trąbką samochodową i za jej pomocą wyrażał swe polityczne emocje, czy postać posła Mścisława Tadeusza Dymowskiego ze Zjednoczenia Mieszczańskiego oskarżanego przez kluby poselskie o kradzież korespondencji, to powstaje obraz jakże daleki od parlamentarnego. A jednak ten Sejm, krytykowany, nazywany "usta-woda-wczym", na 342 posiedzeniach zdołał uchwalić Konstytucję Marcową 1921 r. oraz 100 ustaw organizujących państwo. Choć - jak pisał Karol Irzykowski - "chochliki oratorskie skakały i używały sobie, jak nie przymierzając pstrągi albo żabki. Atmosfera polityczna była naładowana, posłowie młodzi i niewyrobieni, ale za to namiętni, mówili dużo i prędko", to jednak ważniejsze od języka, jakim się posługiwano, było konieczne mimo różnic narodowe porozumienie, jakie w pracach tego Sejmu zdołano osiągnąć.
Współpraca sejmowa
Otwierając kolejną kadencję Sejmu w listopadzie 1922 r., naczelnik państwa marszałek Józef Piłsudski wypowiedział wartą przypomnienia myśl, w której zawiera się sens parlamentaryzmu: "Dotychczasowe życie polityczne Rzeczypospolitej nie wykazało wybitnych zdolności naszych do współpracy. Sądzę przeto, że będę w tym wypadku rzecznikiem wszystkiego, co żyje i pracuje poza tą salą, gdy zwrócę się do Panów z apelem, ażebyście przykładem swoim stwierdzili, że w naszej ojczyźnie istnieje możność lojalnej współpracy ludzi, stronnictw i instytucji państwowych".
Z tych słów wynikałoby więc, że istotą demokracji, a więc pracy Sejmu, musi być współpraca mimo różnic i podziałów, zdolność do kompromisów i konieczność uzgadniania rozwiązań doraźnych. Brak takiej współpracy jest złamaniem umowy społecznej. Zgodnie z nią posłowie, mandatariusze różnych wyborczych nadziei i interesów, próbują osiągnąć cele możliwe do osiągnięcia i uwzględniające interesy wszystkich obywateli. Brak takiej współpracy, zawłaszczanie racji politycznych przez jakiekolwiek stronnictwo jest złamaniem zasad demokracji. Tak samo złamaniem tych zasad jest egzekwowanie lojalności poselskiej, nie wobec Polski (którą przysięgali), ale wobec partii czy jej karykaturalnego wodza, przez zmuszanie posłów do podpisywania weksli. To praktyki, które w każdym demokratycznym państwie zostałyby natychmiast ukarane. Tak jak praktyki kupowania głosów poselskich przez ugrupowania, które próbują tą drogą utrzymać się przy władzy. Jest to praktyka niczym nie różniąca się od machlojek posłanki czy poślicy (tak to nazywano w II RP), która wobec braku podpisów na listach wyborczych pozwala sobie na wpisanie kilku setek "martwych dusz".
Podziały tylko ambicjonalne
II RP nie znała sejmowej korupcji politycznej podobnej do dzisiejszej. Owszem, w każdej kadencji zdarzały się rozłamy. Posłowie zmieniali barwy partyjne, powstawały nowe kluby poselskie, ale zawsze były to podziały programowe lub ambicjonalne, nigdy - korupcyjne. Druga RP w odróżnieniu od trzeciej czy czwartej znała bowiem instytucję sądu honorowego, w którym wyroki wydawali ludzie najwyższego zaufania. Za kłamstwo, oszczerstwo, działanie niegodziwe groziła infamia. Człowiek uznany przez sąd honorowy za winnego umierał śmiercią cywilną. I była to instytucja przez samo zagrożenie karą często skuteczniejszą niż dzisiejsze trwające latami procesy o zniesławienie czy obrazę.
Gdy 25 lutego 1930 r., w trakcie 81. posiedzenia Sejmu trzeciej kadencji, poseł Jan Stańczyk z PPS z trybuny sejmowej, recenzując wystąpienie posła Edwarda Kleszczyńskiego z BBWR, powiedział: "Miałem uczucie, że nas przeniesiono w dawne carskie czasy, (...) gdy tacy panowie jak Kleszczyński całowali buty carów i cesarzy", zdarzyła się rzecz niesłychana. Oto poseł Kleszczyński podbiegł do trybuny i spoliczkował Stańczyka. Na sali zawrzało, marszałek Ignacy Daszyński zarządził przerwę. Zapachniało pojedynkiem. Do Kleszczyńskiego zgłaszali się posłowie oferujący usługi jako sekundanci. Kiedy jednak wznowiono obrady, poseł Stańczyk przeprosił. Okazało się, że "rzucając ten okrzyk, nie miał wcale na myśli posła Kleszczyńskiego, tym więcej, że już potem dowiedział się, że osobiście służył w Legionach".
Być może ozdrowieńczy dla naszych stosunków politycznych byłby powrót do sądów honorowych i pojedynków. Być może ludzie, którzy nie umieją ani rozmawiać, ani negocjować, ani współpracować, a uparli się być politykami w demokracji parlamentarnej, w takim świecie odnaleźliby poczucie misji i odpowiedzialności za Polskę. I może wreszcie Polska usłyszałaby słowa, na które czeka: "Kończ waść, wstydu oszczędź".
Sejm chłopski
W najpiękniejszych dniach chwały polskiego parlamentaryzmu, w początkach lat 20. XX wieku, gdy pierwsze niepodległe pokolenie w obradującym "w permanencji" Sejmie ustawodawczym urządzało Polskę po 123 latach niewoli, z trybuny sejmowej padały słowa, jakie naszym dzisiejszym politykom nawet by nie przyszły do głowy. W tym Sejmie, zwanym też chłopskim, gdyż przy 150 przedstawicielach inteligencji zgromadził 144 włościan, po raz pierwszy padło głośne na całą Polskę "do gnoju, a nie do Sejmu!". A dalej padało wszystko, co ślina na język przyniosła. W publikowanym w 1922 r. przez satyryczny "Szczutek" słowniczku redaktorzy zebrali najpiękniejsze kwiatki językowe z ówczesnego sejmowego ogródka, przy których obelgi rzucane dziś z sejmowej trybuny wydają się pieszczotami.
Jeśli uzupełnić słowniczkowy opis tego, co się w tym Sejmie działo, choćby o postać posła Tadeusza Klemensiewicza z PPS, który miał zwyczaj przychodzić na posiedzenia wysokiej izby z trąbką samochodową i za jej pomocą wyrażał swe polityczne emocje, czy postać posła Mścisława Tadeusza Dymowskiego ze Zjednoczenia Mieszczańskiego oskarżanego przez kluby poselskie o kradzież korespondencji, to powstaje obraz jakże daleki od parlamentarnego. A jednak ten Sejm, krytykowany, nazywany "usta-woda-wczym", na 342 posiedzeniach zdołał uchwalić Konstytucję Marcową 1921 r. oraz 100 ustaw organizujących państwo. Choć - jak pisał Karol Irzykowski - "chochliki oratorskie skakały i używały sobie, jak nie przymierzając pstrągi albo żabki. Atmosfera polityczna była naładowana, posłowie młodzi i niewyrobieni, ale za to namiętni, mówili dużo i prędko", to jednak ważniejsze od języka, jakim się posługiwano, było konieczne mimo różnic narodowe porozumienie, jakie w pracach tego Sejmu zdołano osiągnąć.
Współpraca sejmowa
Otwierając kolejną kadencję Sejmu w listopadzie 1922 r., naczelnik państwa marszałek Józef Piłsudski wypowiedział wartą przypomnienia myśl, w której zawiera się sens parlamentaryzmu: "Dotychczasowe życie polityczne Rzeczypospolitej nie wykazało wybitnych zdolności naszych do współpracy. Sądzę przeto, że będę w tym wypadku rzecznikiem wszystkiego, co żyje i pracuje poza tą salą, gdy zwrócę się do Panów z apelem, ażebyście przykładem swoim stwierdzili, że w naszej ojczyźnie istnieje możność lojalnej współpracy ludzi, stronnictw i instytucji państwowych".
Z tych słów wynikałoby więc, że istotą demokracji, a więc pracy Sejmu, musi być współpraca mimo różnic i podziałów, zdolność do kompromisów i konieczność uzgadniania rozwiązań doraźnych. Brak takiej współpracy jest złamaniem umowy społecznej. Zgodnie z nią posłowie, mandatariusze różnych wyborczych nadziei i interesów, próbują osiągnąć cele możliwe do osiągnięcia i uwzględniające interesy wszystkich obywateli. Brak takiej współpracy, zawłaszczanie racji politycznych przez jakiekolwiek stronnictwo jest złamaniem zasad demokracji. Tak samo złamaniem tych zasad jest egzekwowanie lojalności poselskiej, nie wobec Polski (którą przysięgali), ale wobec partii czy jej karykaturalnego wodza, przez zmuszanie posłów do podpisywania weksli. To praktyki, które w każdym demokratycznym państwie zostałyby natychmiast ukarane. Tak jak praktyki kupowania głosów poselskich przez ugrupowania, które próbują tą drogą utrzymać się przy władzy. Jest to praktyka niczym nie różniąca się od machlojek posłanki czy poślicy (tak to nazywano w II RP), która wobec braku podpisów na listach wyborczych pozwala sobie na wpisanie kilku setek "martwych dusz".
Podziały tylko ambicjonalne
II RP nie znała sejmowej korupcji politycznej podobnej do dzisiejszej. Owszem, w każdej kadencji zdarzały się rozłamy. Posłowie zmieniali barwy partyjne, powstawały nowe kluby poselskie, ale zawsze były to podziały programowe lub ambicjonalne, nigdy - korupcyjne. Druga RP w odróżnieniu od trzeciej czy czwartej znała bowiem instytucję sądu honorowego, w którym wyroki wydawali ludzie najwyższego zaufania. Za kłamstwo, oszczerstwo, działanie niegodziwe groziła infamia. Człowiek uznany przez sąd honorowy za winnego umierał śmiercią cywilną. I była to instytucja przez samo zagrożenie karą często skuteczniejszą niż dzisiejsze trwające latami procesy o zniesławienie czy obrazę.
Gdy 25 lutego 1930 r., w trakcie 81. posiedzenia Sejmu trzeciej kadencji, poseł Jan Stańczyk z PPS z trybuny sejmowej, recenzując wystąpienie posła Edwarda Kleszczyńskiego z BBWR, powiedział: "Miałem uczucie, że nas przeniesiono w dawne carskie czasy, (...) gdy tacy panowie jak Kleszczyński całowali buty carów i cesarzy", zdarzyła się rzecz niesłychana. Oto poseł Kleszczyński podbiegł do trybuny i spoliczkował Stańczyka. Na sali zawrzało, marszałek Ignacy Daszyński zarządził przerwę. Zapachniało pojedynkiem. Do Kleszczyńskiego zgłaszali się posłowie oferujący usługi jako sekundanci. Kiedy jednak wznowiono obrady, poseł Stańczyk przeprosił. Okazało się, że "rzucając ten okrzyk, nie miał wcale na myśli posła Kleszczyńskiego, tym więcej, że już potem dowiedział się, że osobiście służył w Legionach".
Być może ozdrowieńczy dla naszych stosunków politycznych byłby powrót do sądów honorowych i pojedynków. Być może ludzie, którzy nie umieją ani rozmawiać, ani negocjować, ani współpracować, a uparli się być politykami w demokracji parlamentarnej, w takim świecie odnaleźliby poczucie misji i odpowiedzialności za Polskę. I może wreszcie Polska usłyszałaby słowa, na które czeka: "Kończ waść, wstydu oszczędź".
Słownik polityczny II Rzeczypospolitej |
---|
Austriackie ścierwo, analfabeci, abderyci (czytaj: prostacy), alkoholicy, anarchiści, aferzyści Bydło, bandyci, bałwany, błazny, baranie łby, biurokraci, bezczelne gęby, bezmózgowcy Cesarsko-królewskie zbiry, cymbały, chamy, cyrkowcy, ciemiężcy ludu, capy Dranie, dudki, durnie, drapichrusty, degeneraci, donosiciele Eunuchy Fujary, faryzeusze, fałszerze, frazesowicze, figuranci Gawrony, gałgany, golcy, galicjanery, grandziarze, galernicy, gieszefciarze Hycle, hołota, hieny, hipopotamy Impotenci, idioci Krętacze, konie boże, karierowicze, kpy, kanalie, kombinatorzy, kameloci Belwederu, kameleoni, kretyni, kajdaniarze Linoskoczki, lizołapy, lokaje Łotry, łajdaki, łamignaty, łapserdaki, łaciarze, łgarze, łobuzy, łapownicy Megalomani, mikroby, mordobijcy, mordercy, małpy Niedojdy, nihiliści, nierogacizna, notoryczni bandyci Orangutangi, onaniści, obłudnicy, okradacze, osły, operetkowi ludzie Piernikarze, paralitycy, pachciarze, paskarze, popychadła, psie syny, pajace Rzezimieszki, rabusie, rajfury, reakcja Szubrawcy, szubienicznicy, szakale, snoby Ścierwo Tępe głowy, terroryści, trutnie, tinglowcy, tabetycy Wisielcy, włamywacze, wandale, wariaci, wszarze, wyjce, wywrotowcy Zbóje, złodzieje, zakute łby, zakała narodu, zera Żydowskie pachołki, żywe trupy |
Więcej możesz przeczytać w 2/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.