Tradycyjny konflikt między robotnikami i właścicielami zastąpi starcie "starych" z "młodymi"

Obecnie osoby starsze (powyżej 60. roku życia) stanowią 17 proc. ludności Polski, 18 proc. ludności USA i 27 proc. ludności Japonii. Według prognoz ONZ, do roku 2050 odsetek ten będzie wynosić: w Polsce - 33 proc., w USA - 28 proc. i w Japonii - 38 proc. W dzisiejszej Japonii i we Włoszech na osobę w wieku emerytalnym (powyżej 65. roku życia) przypadają trzy osoby w wieku produkcyjnym. Jeśli sprawdzą się prognozy, w połowie XXI wieku starszych osób może być już tyle samo, a może nawet więcej niż osób w wieku produkcyjnym.
W Polsce na dwóch emerytów będą przypadać trzy osoby w wieku produkcyjnym, o ile w tym czasie cała młodzież nie wyemigruje, a kolejne grupy zawodowe nie wywalczą sobie (w ślad za górnikami) wcześniejszego przechodzenia na emeryturę. Jednak będzie to ulga chwilowa, bowiem trendy demograficzne są nieubłagane. Dzieci rodzi się mniej, bo w zamożnych społeczeństwach ludzie w coraz większym stopniu traktują potomstwo jako kosztowną, skomplikowaną inwestycję, która wymaga odpowiedniego przemyślenia, zaplanowania i przygotowania. A starsi żyją coraz dłużej, bo medycyna coraz skuteczniej potrafi dbać o ich zdrowie. I jeśli tylko nie wybuchną jakieś apokaliptyczne katastrofy, procesów starzenia się ludności nie da się powstrzymać.
(Nie)wesołe życie staruszka
Analizując globalne efekty starzenia się ludności, zwracano uwagę na zmianę typu konsumenta i struktury konsumpcji. Osiemdziesięcioletni emeryci będą potrzebować więcej usług związanych z zagospodarowaniem wolnego czasu, utrzymaniem dobrego stanu zdrowia i aktywności intelektualnej. Nie uważam tego za wielkie wyzwanie. W gospodarce rynkowej w ślad za popytem idzie podaż odpowiednich towarów i usług. Jeśli konsumenci będą tego potrzebować - i będą mieli na to pieniądze - firmy rozbudują usługi dla emerytów. Może za 40 lat najlepiej rozwijającym się sektorem gospodarki będą medyczne kliniki utrzymujące emerytów w doskonałej formie?
W sensie gospodarczym największym wyzwaniem jest zapewnienie starszym ludziom znośnych dochodów. Niby nic trudnego: każdy agent ubezpieczeniowy namawiający nas do wykupienia dodatkowej polisy emerytalnej przedstawia wyliczenia pokazujące, że jeśli zainwestowane pieniądze realnie przyniosą "choćby tylko 6 proc. rocznie", za 30 lat będziemy opływać w dostatki i jak dzisiejsi niemieccy emeryci spędzać zimę w luksusowych hotelach na Wyspach Kanaryjskich. Większość z nas przekonuje argument, że wartość uzyskanej w ten sposób emerytury nie jest zagrożona, bo nie jest ona wypłacana z naszych własnych dobrze zainwestowanych oszczędności.
Sprawa z emeryturami jest bardziej skomplikowana i mniej pewna. W gospodarce nie sposób wygenerować więcej dochodów, niż jest ich do podziału. Oznacza to, że niezależnie od systemu emerytalnego w roku 2050 suma dochodów emerytów i pracowników musi się mieścić w wielkości wytworzonego wówczas PKB. Reforma emerytalna (jak w Polsce) czy system dobrowolnych polis emerytalnych (jak w USA) powodują, że większa niż dziś część dochodów przyszłych emerytów będzie wypłacana z zysków z kapitału, a mniejsza - z opodatkowania pracujących składkami. Zapewni to więcej pieniędzy do podziału, ale bez przesady.
Arytmetyka jest nieubłagana. Dziś mamy w Polsce 9 mln emerytów i rencistów i wydajemy około 14 proc. PKB na świadczenia. Pieniądze te pochodzą ze składek, którymi obciąża się pracujących. Wyobraźmy sobie rok 2050, w którym liczba emerytów się podwoi, a liczba pracujących w dużym stopniu się nie zmieni. Aby zapewnić podobną relację dochodów emerytów i pracujących do tej, jaką mamy dziś, trzeba by na świadczenia wydawać prawie 30 proc. PKB. Można te dodatkowe fundusze wygospodarować na dwa sposoby: albo zwiększyć obciążenie składkami płac, albo większą część wypłat pokrywać zyskami z kapitału.
Emeryt na spadającym krańcu
Agent ubezpieczeniowy będzie wykazywał, że gdy zgromadzone przez nas oszczędności przyniosą "choćby 6 proc. rocznie", żadnego problemu nie będzie. Tyle że nie zna on jednego z podstawowych praw ekonomii - tzw. spadających krańcowych przychodów z kapitału. Prawo to mówi, że im więcej będzie w gospodarce zainwestowanych oszczędności, tym mniejszy dochód będą one przynosiły. Dziś owe 6 proc. można uzyskać bez trudności - za 20 lat dysponujące ogromnymi kapitałami fundusze emerytalne będą się bić o to, by z owych pieniędzy wycisnąć realnie choć 2 proc. Innymi słowy, zyski z naszych emerytalnych oszczędności mogłyby dynamicznie rosnąć tylko wówczas, gdyby w PKB stale wzrastał udział zysków z kapitału - kosztem dochodów z pracy.
W podziale przyszłego globalnego dochodu między płace i zyski nie nastąpi rewolucja, a więc coraz większe oszczędności emerytów będą przynosiły coraz mniejszy proporcjonalnie dochód. Jeśli emerytów będzie znacznie więcej niż pracujących, ich dochody będą spadać w porównaniu z przeciętną płacą, choćby nie wiadomo jak wiele przez poprzednie lata zgromadzili oszczędności.
Pełzająca pauperyzacja
Nie atakuję reform emerytalnych. Jednak procesu względnego ubożenia emerytów nie da się odwrócić, bo stoją za nim żelazne wyliczenia demograficzne. Około roku 2050 zaczniemy żyć w świecie, w którym większość kapitału może się znajdować w rękach funduszy emerytalnych, usilnie szukających szans na ich dochodowe zainwestowanie, co przy coraz większej ilości kapitału będzie coraz trudniejsze. Emeryci staną się więc światowymi kapitalistami. Tyle że warunki w tej nowej grze gospodarczej będą ustalać wyzyskiwani proletariusze, bo coraz mniej licznym pracownikom będzie się oferować coraz wyższe płace, znacznie wyższe od dochodów właścicieli kapitału.
Czy czekają nas podwyżki składek na świadczenia społeczne, po to by dzielić się nimi z emerytami? Wolne żarty! O pracownika trzeba będzie zabiegać, bo inaczej wyjedzie, gdzie "podkupujący go" kraj zaoferuje mu niższe składki, byle tam pracował i podtrzymywał wzrost PKB. Starając się "wygładzić" swoje dochody w ciągu życia (tak właśnie tłumaczy proces oszczędzania noblista Franco Modigliani), ludzie będą się starać więcej oszczędzać. Będzie tak jak z wyścigiem w "Alicji w krainie czarów" - im więcej będzie oszczędności w gospodarce, tym bardziej będzie spadać procentowy dochód z kapitału.
Zamiast walki kapitalistów z proletariuszami, zobaczymy całkiem inną walkę. Wielkie fundusze emerytalne, reprezentujące emerytów, będą właścicielami większości wielkich firm, usiłującymi wycisnąć z nich maksymalny zysk. Nie da się tego zrobić kosztem dochodów pracowników ani przez podwyżkę podatków, bo mogłoby to tylko zintensyfikować proces ucieczki pracowników za granicę. Coraz liczniejsi starzy "kapitaliści" będą więc stosunkowo ubodzy i słabi, a młodzi "proletariusze" zamożni i zadowoleni z życia.
10 lat dłużej w pracy
Emeryci będą się domagać od rządów zwiększenia składek płaconych przez pracowników. Tego nie da się zrobić, bowiem w roku 2050 kraje będą konkurować o pracę. Innym rozwiązaniem jest wzrost podaży pracy. Z krajów uboższych będą masowo napływać do krajów zamożniejszych pracownicy imigranci, łagodząc problemy gospodarcze, ale zaostrzając problemy społeczne. Jednocześnie powinna wzrastać stopa zatrudnienia, a także wiek przechodzenia na emeryturę. Jeśli potencjalni emeryci nie będą chcieli pracować o 10 lat dłużej, po to by dłużej korzystać z wysokich płac i więcej odłożyć, staną się ubożsi w porównaniu ze swoimi dziećmi. I nie pomogą na to nawet demonstracje związkowców przed Sejmem.
Więcej możesz przeczytać w 2/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.