Ameryka wypowiedziała wojnę naftowemu monopolowi Bliskiego Wschodu
Wkrajach naftowych śmieją się, że jesteśmy tak głupi, iż płacimy 60-70 USD za baryłkę ropy, a nie zgadzamy się na zwiększenie wydobycia z własnych ogromnych zasobów". To słowa Donalda Trumpa, jednego z bardziej znanych amerykańskich miliarderów, właściciela wielu cennych nieruchomości. Na początku 2006 r. prezydent George Bush, oskarżany przez demokratów o to, że jest "marionetką naftowego lobby", rozpoczął wdrażanie programu uniezależnienia Ameryki od importu ropy naftowej. Bush wyznaczył cel: zmniejszenie o 75 proc. importu ropy z Bliskiego Wschodu do roku 2025. Zwycięstwo Busha będzie równoznaczne ze zwycięstwem niemal trzech czwartych państw świata uzależnionych od dyktatu producentów ropy. Sukces ten jest pilnie potrzebny, bo potwierdziło się, że zrzeszeni w OPEC najwięksi na świecie producenci ropy dogadali się z Rosją i zamierzają skuteczniej niż dotychczas "reglamentować" rozwój gospodarczy świata.
Naftowe eldorado
Po roku wdrażania planu ekipa Busha może się pochwalić pierwszymi sukcesami. Ameryka zwiększyła o 20 proc. budżet Departmentu Energii przeznaczony na nowe technologie eliminujące ropę naftową. We wrześniu 2005 r. wzrost nakładów na poszukiwanie nowych zasobów ropy przyniosło efekt w postaci odkrycia nowych złóż w Zatoce Meksykańskiej, przez co znane zasoby ropy w USA zwiększyły się o połowę! - Jest to największe odkrycie w USA za życia naszego pokolenia, można to śmiało porównać z odkryciem złóż ropy naftowej w Prudhoe Bay na Alasce 38 lat temu - ocenia Daniel Yergin, analityk rynku naftowego.
Southern States Energy Board, organizacja zrzeszająca gubernatorów i członków Kongresu południowych stanów, w lipcu 2006 r. opublikowała raport potwierdzający, że możliwa jest całkowita eliminacja importu ropy naftowej do 2030 r. Według najnowszych raportów federalnej służby geologicznej i Departamentu Energii, rezerwy ropy w USA i w amerykańskiej strefie ekonomicznej wynoszą ponad 430 mld baryłek. To więcej niż rezerwy Iranu, Iraku i Kuwejtu razem wziętych. Realizacja planu Busha musi doprowadzić do zmniejszenia zakupów ropy przez USA (są jej największym importerem), a tym samym - do spadku cen tego surowca nawet o kilkadziesiąt procent.
Wojna na czterech frontach
Wojna, której celem jest uwolnienie USA od dyktatu naftowych monopoli, toczy się nie tylko na polach naftowych, w polityce i ekonomii, ale też w laboratoriach. Każdy z tych frontów jest ważny, ponieważ uzależnienie nowoczesnych gospodarek od drożejącej ropy przekłada się na wydatki obywateli. Najnowszy raport National Defence Council Foundation podaje, że roczne wydatki USA na zapewnienie swobodnego przepływu ropy z Zatoki Perskiej przekraczają 50 mld USD. Jeszcze bardziej szokujące są liczby mówiące o negatywnych dla gospodarki skutkach zakłóceń w dostawach tego surowca w ostatnim trzydziestoleciu, których koszt szacuje się na 2,2-2,5 biliona USD. Te problemy dotyczą całego cywilizowanego świata i mogą się nasilać, gdyż dla wszystkich jest jasne, że OPEC porozumiał się z Rosją, by utrzymywać ceny ropy na możliwie najwyższym poziomie.
Najpoważniejszym przeciwnikiem prezydenta Busha w tej wojnie są lewicowi politycy: demokraci wspomagani przez ekologów. Torpedują oni pomysły nowych wierceń i zwiększenia wydobycia w kraju. Jeszcze przed jesiennymi wyborami Izba Reprezentantów, w której republikanie mieli znaczną większość, pozwoliła na poszukiwania i eksploatację ropy poza Zatoką Meksykańską - także na szelfach Pacyfiku i Atlantyku. Sprawa utknęła w Senacie, gdzie pod naciskiem lobby zielonych zezwolono tylko na niewielkie rozszerzenie poszukiwań i eksploatacji złóż ropy naftowej wyłącznie w Zatoce Meksykańskiej. Z wielkich złóż ropy na Alasce ciągle nie można korzystać. Powtarza się scenariusz z Kalifornii, gdzie na przełomie lat 2000/2001 zabrakło prądu, bo wcześniej lewicowi politycy przez 20 lat nie pozwalali na budowę elektrowni, gdyż te "szkodzą środowisku". Torpedowaniu ustaw rozszerzających poszukiwanie i wydobycie ropy naftowej na morzach i oceanach nie towarzyszy żaden alternatywny plan zapewnienia USA niezbędnych źródeł energii. Demokraci wykorzystują demagogię i niewiedzę obywateli. Podczas ostatniej kampanii Dianne Feinstein, senator z Kalifornii, obiecywała, że nie pozwoli na odwierty i wydobycie ropy u wybrzeży stanu, podczas gdy w tym czasie galon benzyny kosztował już nawet 3 USD, co wywoływało szok u przyzwyczajonych do tanich paliw Amerykanów. Republikanom nie udało się przekonać wyborców, że drogie paliwo jest skutkiem blokowania wydobycia ropy i Feinstein została senatorem. Nawet wspomniana minimalistyczna uchwała Senatu spotkała się z miażdżącą krytyką zielonych. "Kongres nie powinien pozwolić tak brudnemu i niebezpiecznemu przemysłowi, jakim jest przemysł naftowy, działać na wodach przybrzeżnych" - oświadczył Athan Manuel, reprezentujący Sierra Club, skrajne ugrupowanie ekologiczne. Fakty są inne. Według Amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, zanieczyszczenie wód amerykańskich z powodu wierceń i wydobycia ropy stanowi mniej niż procent wszystkich zanieczyszczeń substancjami ropopochodnymi. Prawdziwe źródła zanieczyszczeń to przede wszystkim samochody i łodzie (32 proc.) oraz zanieczyszczenie naturalne (sic!) - wycieki ropy ze złóż nie będących w eksploatacji (63 proc.). Te wycieki trwają od kilkunastu tysięcy lat i nie doprowadziły do zagłady środowiska.
Nowe paliwa Ameryki
W cieniu wojny naftowej pozostają starania o wytworzenie na masową skalę aut zasilanych nowymi paliwami. Walka na tym froncie to przede wszystkim wyścig koncernów samochodowych z czasem i konkurencją. Najwięcej pieniędzy wydaje się na badania związane z napędem wodorowym. Do wytworzenia tego paliwa potrzeba tylko energii elektrycznej i wody. - Podejmujemy wielki wysiłek finansowy, aby te samochody znalazły się na rynku pod koniec obecnej dekady - mówi Chris Borroni-Bird, szef grupy projektowania i techniki koncernu General Motors. W USA auta wodorowe Hydrogen-7 za kilka tygodni będzie testował też koncern BMW. Japoński koncern Honda planuje wprowadzenie na początku 2008 r. na amerykański rynek samochodu wodorowego Honda FCX Concept. Gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger zainicjował w zeszłym roku budowę dwustu stacji tankowania wodorem w swoim stanie. Ostatnio Boeing poinformował, że w tym roku wzniesie się w powietrze jego pierwszy samolot z silnikami elektrycznymi, napędzanymi wodorem.
Zaawansowane są już prace nad nową generacją samochodów hybrydowych, ładowanych w domu, oraz nad samochodami nowej generacji, całkowicie elektrycznymi. Już za kilka tygodni Tesla Motors, firma ze słynnej Doliny Krzemowej, wprowadzi do sprzedaży w pełni elektryczny samochód. Osiąga on prędkość 100 km/h w 4 sekundy, a bez ładowania może przejechać aż 400 km. Przejechanie 100 km takim autem jest w USA ponaddwukrotnie tańsze niż autem napędzanym paliwem wytworzonym z ropy.
Front polityczny
Kolejny front wojny z monopolem naftowym polega na wspieraniu tzw. nowych krajów naftowych. Zaliczane są do nich państwa regionu Morza Kaspijskiego, Kazachstan i Azerbejdżan, a w Afryce - Angola, Czad i Nigeria. O tym, jak bardzo Amerykanom zależy na nowych dostawcach ropy, świadczy wrześniowa wizyta prezydenta Kazachstanu w USA. Chociaż Nursułtan Nazarbajew brutalnie tępi opozycję i wolność słowa w swoim kraju, to nikt mu tego nie wypominał. Ropa z nowych regionów ma w najbliższych latach osłabić siłę monopolu, co pozytywnie wpłynie na ceny i stabilność dostaw (zanim Amerykanie upowszechnią nowe paliwa). Dlatego USA popierają zwiększenie udziału w rynku nowych dostawców przez rozbudowę rurociągów transkontynentalnych. Gdy Ameryka wygra tę cichą, bezkrwawą, rozpoczętą przez GeorgeŐa W. Busha wojnę z monopolem naftowym Bliskiego Wschodu, odetchnie cały świat. Zniknie bariera wzrostu gospodarczego świata, którą są wysokie ceny ropy i niestabilność dostaw wywołane względami politycznymi.
Ilustracja: D. Krupa
Naftowe eldorado
Po roku wdrażania planu ekipa Busha może się pochwalić pierwszymi sukcesami. Ameryka zwiększyła o 20 proc. budżet Departmentu Energii przeznaczony na nowe technologie eliminujące ropę naftową. We wrześniu 2005 r. wzrost nakładów na poszukiwanie nowych zasobów ropy przyniosło efekt w postaci odkrycia nowych złóż w Zatoce Meksykańskiej, przez co znane zasoby ropy w USA zwiększyły się o połowę! - Jest to największe odkrycie w USA za życia naszego pokolenia, można to śmiało porównać z odkryciem złóż ropy naftowej w Prudhoe Bay na Alasce 38 lat temu - ocenia Daniel Yergin, analityk rynku naftowego.
Southern States Energy Board, organizacja zrzeszająca gubernatorów i członków Kongresu południowych stanów, w lipcu 2006 r. opublikowała raport potwierdzający, że możliwa jest całkowita eliminacja importu ropy naftowej do 2030 r. Według najnowszych raportów federalnej służby geologicznej i Departamentu Energii, rezerwy ropy w USA i w amerykańskiej strefie ekonomicznej wynoszą ponad 430 mld baryłek. To więcej niż rezerwy Iranu, Iraku i Kuwejtu razem wziętych. Realizacja planu Busha musi doprowadzić do zmniejszenia zakupów ropy przez USA (są jej największym importerem), a tym samym - do spadku cen tego surowca nawet o kilkadziesiąt procent.
Wojna na czterech frontach
Wojna, której celem jest uwolnienie USA od dyktatu naftowych monopoli, toczy się nie tylko na polach naftowych, w polityce i ekonomii, ale też w laboratoriach. Każdy z tych frontów jest ważny, ponieważ uzależnienie nowoczesnych gospodarek od drożejącej ropy przekłada się na wydatki obywateli. Najnowszy raport National Defence Council Foundation podaje, że roczne wydatki USA na zapewnienie swobodnego przepływu ropy z Zatoki Perskiej przekraczają 50 mld USD. Jeszcze bardziej szokujące są liczby mówiące o negatywnych dla gospodarki skutkach zakłóceń w dostawach tego surowca w ostatnim trzydziestoleciu, których koszt szacuje się na 2,2-2,5 biliona USD. Te problemy dotyczą całego cywilizowanego świata i mogą się nasilać, gdyż dla wszystkich jest jasne, że OPEC porozumiał się z Rosją, by utrzymywać ceny ropy na możliwie najwyższym poziomie.
Najpoważniejszym przeciwnikiem prezydenta Busha w tej wojnie są lewicowi politycy: demokraci wspomagani przez ekologów. Torpedują oni pomysły nowych wierceń i zwiększenia wydobycia w kraju. Jeszcze przed jesiennymi wyborami Izba Reprezentantów, w której republikanie mieli znaczną większość, pozwoliła na poszukiwania i eksploatację ropy poza Zatoką Meksykańską - także na szelfach Pacyfiku i Atlantyku. Sprawa utknęła w Senacie, gdzie pod naciskiem lobby zielonych zezwolono tylko na niewielkie rozszerzenie poszukiwań i eksploatacji złóż ropy naftowej wyłącznie w Zatoce Meksykańskiej. Z wielkich złóż ropy na Alasce ciągle nie można korzystać. Powtarza się scenariusz z Kalifornii, gdzie na przełomie lat 2000/2001 zabrakło prądu, bo wcześniej lewicowi politycy przez 20 lat nie pozwalali na budowę elektrowni, gdyż te "szkodzą środowisku". Torpedowaniu ustaw rozszerzających poszukiwanie i wydobycie ropy naftowej na morzach i oceanach nie towarzyszy żaden alternatywny plan zapewnienia USA niezbędnych źródeł energii. Demokraci wykorzystują demagogię i niewiedzę obywateli. Podczas ostatniej kampanii Dianne Feinstein, senator z Kalifornii, obiecywała, że nie pozwoli na odwierty i wydobycie ropy u wybrzeży stanu, podczas gdy w tym czasie galon benzyny kosztował już nawet 3 USD, co wywoływało szok u przyzwyczajonych do tanich paliw Amerykanów. Republikanom nie udało się przekonać wyborców, że drogie paliwo jest skutkiem blokowania wydobycia ropy i Feinstein została senatorem. Nawet wspomniana minimalistyczna uchwała Senatu spotkała się z miażdżącą krytyką zielonych. "Kongres nie powinien pozwolić tak brudnemu i niebezpiecznemu przemysłowi, jakim jest przemysł naftowy, działać na wodach przybrzeżnych" - oświadczył Athan Manuel, reprezentujący Sierra Club, skrajne ugrupowanie ekologiczne. Fakty są inne. Według Amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, zanieczyszczenie wód amerykańskich z powodu wierceń i wydobycia ropy stanowi mniej niż procent wszystkich zanieczyszczeń substancjami ropopochodnymi. Prawdziwe źródła zanieczyszczeń to przede wszystkim samochody i łodzie (32 proc.) oraz zanieczyszczenie naturalne (sic!) - wycieki ropy ze złóż nie będących w eksploatacji (63 proc.). Te wycieki trwają od kilkunastu tysięcy lat i nie doprowadziły do zagłady środowiska.
Nowe paliwa Ameryki
W cieniu wojny naftowej pozostają starania o wytworzenie na masową skalę aut zasilanych nowymi paliwami. Walka na tym froncie to przede wszystkim wyścig koncernów samochodowych z czasem i konkurencją. Najwięcej pieniędzy wydaje się na badania związane z napędem wodorowym. Do wytworzenia tego paliwa potrzeba tylko energii elektrycznej i wody. - Podejmujemy wielki wysiłek finansowy, aby te samochody znalazły się na rynku pod koniec obecnej dekady - mówi Chris Borroni-Bird, szef grupy projektowania i techniki koncernu General Motors. W USA auta wodorowe Hydrogen-7 za kilka tygodni będzie testował też koncern BMW. Japoński koncern Honda planuje wprowadzenie na początku 2008 r. na amerykański rynek samochodu wodorowego Honda FCX Concept. Gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger zainicjował w zeszłym roku budowę dwustu stacji tankowania wodorem w swoim stanie. Ostatnio Boeing poinformował, że w tym roku wzniesie się w powietrze jego pierwszy samolot z silnikami elektrycznymi, napędzanymi wodorem.
Zaawansowane są już prace nad nową generacją samochodów hybrydowych, ładowanych w domu, oraz nad samochodami nowej generacji, całkowicie elektrycznymi. Już za kilka tygodni Tesla Motors, firma ze słynnej Doliny Krzemowej, wprowadzi do sprzedaży w pełni elektryczny samochód. Osiąga on prędkość 100 km/h w 4 sekundy, a bez ładowania może przejechać aż 400 km. Przejechanie 100 km takim autem jest w USA ponaddwukrotnie tańsze niż autem napędzanym paliwem wytworzonym z ropy.
Front polityczny
Kolejny front wojny z monopolem naftowym polega na wspieraniu tzw. nowych krajów naftowych. Zaliczane są do nich państwa regionu Morza Kaspijskiego, Kazachstan i Azerbejdżan, a w Afryce - Angola, Czad i Nigeria. O tym, jak bardzo Amerykanom zależy na nowych dostawcach ropy, świadczy wrześniowa wizyta prezydenta Kazachstanu w USA. Chociaż Nursułtan Nazarbajew brutalnie tępi opozycję i wolność słowa w swoim kraju, to nikt mu tego nie wypominał. Ropa z nowych regionów ma w najbliższych latach osłabić siłę monopolu, co pozytywnie wpłynie na ceny i stabilność dostaw (zanim Amerykanie upowszechnią nowe paliwa). Dlatego USA popierają zwiększenie udziału w rynku nowych dostawców przez rozbudowę rurociągów transkontynentalnych. Gdy Ameryka wygra tę cichą, bezkrwawą, rozpoczętą przez GeorgeŐa W. Busha wojnę z monopolem naftowym Bliskiego Wschodu, odetchnie cały świat. Zniknie bariera wzrostu gospodarczego świata, którą są wysokie ceny ropy i niestabilność dostaw wywołane względami politycznymi.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 2/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.