Cybulskiego ostrzegano żartem, że byłoby głupio, gdyby największy polski aktor się zabił, skacząc do pociągu
Otej rocznicy jest głośno, kiedy państwo kartkują ten numer tygodnika "Wprost". Czterdzieści lat temu, 8 stycznia 1967 r., Zbyszek Cybulski gnał po trzecim peronie wrocławskiego dworca za pociągiem odjeżdżającym do Warszawy. Wskoczył na stopień, ale pośliznął się i wpadł w szczelinę między wagonem a krawędzią peronu. Koła go zmiażdżyły. Znajomi nie mogli uwierzyć, że Cybulski zginął, skacząc do pociągu. Przecież robił to niemal w każdym filmie. W życiu podobnie - zawsze zwlekał do ostatniej chwili, a potem skakał w biegu. Ostrzegali żartem, że byłoby głupio, gdyby największy polski aktor zabił się, skacząc do pociągu. Machał ręką: "Co tam wiesz, starenia...". Nie ma nowych filmów z Cybulskim. Na peronie III jest tablica pamiątkowa z wyschłą wiązanką.
Zatrzymajmy się na chwilę pod takimi tablicami. Podobną wmurowano u stóp tatrzańskich Jaworowych Szczytów Klimkowi Bachledzie. Ściągał z gór zabłąkanych turystów, od pierwszych dni funkcjonowania Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. 4 sierpnia 1910 r. to ściąganie nie miało już najmniejszego sensu. Turysta utknął na Małym Jaworowym Szczycie i nie można mu było pomóc. Zapadł zmierzch, temperatura spadła do zera, deszcz zamarzał na skałach. Kierownik ekipy rozkazał - i to stanowczo - przerwać akcję. Ale Klimek miał to w poważaniu. Ruszył po turystę. W ciemnościach, sam, bez zabezpieczeń. Lawina kamieni zrzuciła go ze ściany w głąb żlebu Wyżniej Przełęczy Rówienkowej. Stąd tablica. A może obok tej większej przydałaby się mniejsza? Poświęcona dziesiątkom turystów, których Klimek już nie uratował?
Inne miejsce, inna tablica. Na ścianie kamienicy przy placu Teatralnym w Warszawie - pamięci podchorążego Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Dowództwo rozkazało - ma przeczekać powstanie w bezpiecznym miejscu. Ale on się uparł, że nie będzie się ukrywał za własnym talentem. I do powstania poszedł już jako dowódca jednej z grup szturmowych Szarych Szeregów. Czyli paru 16-, 18-letnich dzieciaków, co jeden pistolet dzielili na czterech. Przez kilka pierwszych dni prowadził obserwację z wieży zegarowej ratusza. Stamtąd - już jako doświadczonego żołnierza - przesunięto go do obrony pobliskiego pałacu Blanka. Strzelał z narożnego okna z karabinu. W to okno Niemcy walili z działa. Dostał, chlusnął krwią, wyszeptał coś o żonie i matce, umarł.
Kiedy profesor Kazimierz Wyka dowiedział się, że Baczyński idzie z karabinem na pierwszą linię, powiedział słynne zdanie, o tym, że nasz naród "strzela do wroga z brylantów". Problemem jest to, że niemieccy feldfeble mieli gdzieś to, czy "polscy bandyci" strzelają do nich ołowiem, czy brylantami. Chcieli jak najszybciej zdusić tę ruchawkę i przerobić Warszawę na stację przeładunkową dla wojskowych transportów ciągnących na wschód. I metodycznie równali z ziemią dzielnicę za dzielnicą.
A my tymczasem wystrzelaliśmy się z całej amunicji.
Zatrzymajmy się na chwilę pod takimi tablicami. Podobną wmurowano u stóp tatrzańskich Jaworowych Szczytów Klimkowi Bachledzie. Ściągał z gór zabłąkanych turystów, od pierwszych dni funkcjonowania Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. 4 sierpnia 1910 r. to ściąganie nie miało już najmniejszego sensu. Turysta utknął na Małym Jaworowym Szczycie i nie można mu było pomóc. Zapadł zmierzch, temperatura spadła do zera, deszcz zamarzał na skałach. Kierownik ekipy rozkazał - i to stanowczo - przerwać akcję. Ale Klimek miał to w poważaniu. Ruszył po turystę. W ciemnościach, sam, bez zabezpieczeń. Lawina kamieni zrzuciła go ze ściany w głąb żlebu Wyżniej Przełęczy Rówienkowej. Stąd tablica. A może obok tej większej przydałaby się mniejsza? Poświęcona dziesiątkom turystów, których Klimek już nie uratował?
Inne miejsce, inna tablica. Na ścianie kamienicy przy placu Teatralnym w Warszawie - pamięci podchorążego Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Dowództwo rozkazało - ma przeczekać powstanie w bezpiecznym miejscu. Ale on się uparł, że nie będzie się ukrywał za własnym talentem. I do powstania poszedł już jako dowódca jednej z grup szturmowych Szarych Szeregów. Czyli paru 16-, 18-letnich dzieciaków, co jeden pistolet dzielili na czterech. Przez kilka pierwszych dni prowadził obserwację z wieży zegarowej ratusza. Stamtąd - już jako doświadczonego żołnierza - przesunięto go do obrony pobliskiego pałacu Blanka. Strzelał z narożnego okna z karabinu. W to okno Niemcy walili z działa. Dostał, chlusnął krwią, wyszeptał coś o żonie i matce, umarł.
Kiedy profesor Kazimierz Wyka dowiedział się, że Baczyński idzie z karabinem na pierwszą linię, powiedział słynne zdanie, o tym, że nasz naród "strzela do wroga z brylantów". Problemem jest to, że niemieccy feldfeble mieli gdzieś to, czy "polscy bandyci" strzelają do nich ołowiem, czy brylantami. Chcieli jak najszybciej zdusić tę ruchawkę i przerobić Warszawę na stację przeładunkową dla wojskowych transportów ciągnących na wschód. I metodycznie równali z ziemią dzielnicę za dzielnicą.
A my tymczasem wystrzelaliśmy się z całej amunicji.
Więcej możesz przeczytać w 2/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.