W partii czy rządzie funkcjonuje się jak owca, którą można zarżnąć
Weźcie mi tam, chłopaki, wyaresztujcie tych szubrawców z PZPN, by było wiadomo, kto tu rządzi. Tak pewnie wygląda praktyka działania wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Zamawiającego taką usługę łatwo sobie wyobrazić – wystarczy sprawdzić, kto ostatnio mówił, że rząd będzie w tej sprawie stanowczy. Trzeba to czytać tak: wprawdzie w wojnie z PZPN dostaliśmy straszny wymłot, ale teraz się odkujemy. Metody nie są ważne. To pokazuje, że ręczne sterowanie prokuraturą i wykonywanie zachcianek władzy są na porządku dziennym. I nic tu nie zmienia wymiana ekipy rządzącej: było źle, jest gorzej, a będzie jeszcze gorzej. Bo postępuje w Polsce feudalizacja władzy i generalnie feudalizacja polityki – zarówno w koalicji, jak i w opozycji.
Wstępując do partii i chcąc w niej wytrwać, właściwie pozbywamy się wszelkich praw, a także honoru, godności, inteligencji (jeśli się komuś przypałęta, bo wskazany jest brak inteligencji), sumienia czy prywatności. Członek partii staje się pańszczyźnianym chłopem i niewolnikiem w jednym. Bo partia może wszystko, a bez jej wskazania jest się politycznym niebytem, amebą i rozwielitką. Tym bardziej w rządzie. I nie zmienia tego fakt, że ministrowie niewolnicy są jednocześnie poganiaczami innych niewolników. Skoro politycy i urzędnicy są, kim są, muszą się głównie wygłupiać, żeby jakoś wytłumaczyć to, w co i tak mało kto wierzy, a co nazywa się linią partii lub rządu. A że z reguły mają zerowe poczucie humoru, wygłupiają się na smutno. I chyba tylko Janusz Palikot czerpie ze swych wygłupów przyjemność. A to dlatego, że biedak uważa, iż sam sobie te wygłupy reżyseruje, a nie że jest zwyczajnie wypuszczany.
Pod rządami obecnej ordynacji szef partii wstawia kogoś na dobre miejsce na liście albo na złe, albo nie wstawia, w ogóle. I o ile jeszcze siedem lat temu wygrywali ci z dalszych miejsc, o tyle teraz sukces gwarantuje prawie wyłącznie jedynka na liście. To sprawia, że szef partii jest panem życia i śmierci (politycznej) kandydata. I niestety nie poprawi tego (przynajmniej nie od razu) zmiana ordynacji na większościową. Szef partii dobrze wie, w których okręgach jego partia wygrywa, a w których jej kandydat nie ma najmniejszych szans. Skądinąd Margaret Thatcher trzy razy nie mogła wygrać w swoim okręgu, dopóki nie umarł jej rywal, który zwyciężał tam od zawsze. No to jak ma wygrać jakiś partyjny robaczek w Polsce? I jeśli szef partii zechce, to nawet bardzo ważnego i popularnego polityka ześle do okręgu, w którym jego ugrupowanie nie ma szans na wygraną. I demokracji stanie się zadość, tyle że ktoś nielubiany polegnie z kretesem. Dlatego trzeba całować prezesa (przewodniczącego) partii w stopy i wchodzić mu tam, gdzie światło nie dociera. I trzeba udawać durnia, żeby się nie narazić.
Przykłady Ludwika Dorna i Jana Rokity pokazują, że nikt, kto kwestionuje feudalny system polityki, nie ma szans. Chyba że ma haki na pryncypała. Wtedy może go szantażować, ale w razie niepowodzenia delikwent skazuje się na emigrację z polityki. Co jednocześnie pokazuje, że jego haki tak naprawdę hakami nie były, bo szantażowany na nich nie zawisł.
Postępująca feudalizacja sprawia, że po pierwsze, w partii czy rządzie można funkcjonować jako konformistyczna owca (swego rodzaju więzień), którą w dowolnym momencie można zarżnąć, ale do tego czasu może się ona najeść i sobie pobeczeć. Po drugie, można być swego rodzaju politycznym kapo, który będzie nagradzany za brudną robotę, ale też nie zna dnia ani godziny. Tyle że dostanie trochę fantów odebranych owcom. Po trzecie wreszcie, można być partyjnym esesmanem. To przez jakiś czas pozwala być panem życia i śmierci oraz mieć prawie nieograniczoną władzę. Ale może się to skończyć jakąś Norymbergą i jakimś rodzajem stryczka. W tym trzecim wypadku zawsze jest się bowiem wspólnikiem zbrodni. I tym można tłumaczyć zapamiętanie czy gorliwość niektórych politycznych esesmanów.
Wstępując do partii i chcąc w niej wytrwać, właściwie pozbywamy się wszelkich praw, a także honoru, godności, inteligencji (jeśli się komuś przypałęta, bo wskazany jest brak inteligencji), sumienia czy prywatności. Członek partii staje się pańszczyźnianym chłopem i niewolnikiem w jednym. Bo partia może wszystko, a bez jej wskazania jest się politycznym niebytem, amebą i rozwielitką. Tym bardziej w rządzie. I nie zmienia tego fakt, że ministrowie niewolnicy są jednocześnie poganiaczami innych niewolników. Skoro politycy i urzędnicy są, kim są, muszą się głównie wygłupiać, żeby jakoś wytłumaczyć to, w co i tak mało kto wierzy, a co nazywa się linią partii lub rządu. A że z reguły mają zerowe poczucie humoru, wygłupiają się na smutno. I chyba tylko Janusz Palikot czerpie ze swych wygłupów przyjemność. A to dlatego, że biedak uważa, iż sam sobie te wygłupy reżyseruje, a nie że jest zwyczajnie wypuszczany.
Pod rządami obecnej ordynacji szef partii wstawia kogoś na dobre miejsce na liście albo na złe, albo nie wstawia, w ogóle. I o ile jeszcze siedem lat temu wygrywali ci z dalszych miejsc, o tyle teraz sukces gwarantuje prawie wyłącznie jedynka na liście. To sprawia, że szef partii jest panem życia i śmierci (politycznej) kandydata. I niestety nie poprawi tego (przynajmniej nie od razu) zmiana ordynacji na większościową. Szef partii dobrze wie, w których okręgach jego partia wygrywa, a w których jej kandydat nie ma najmniejszych szans. Skądinąd Margaret Thatcher trzy razy nie mogła wygrać w swoim okręgu, dopóki nie umarł jej rywal, który zwyciężał tam od zawsze. No to jak ma wygrać jakiś partyjny robaczek w Polsce? I jeśli szef partii zechce, to nawet bardzo ważnego i popularnego polityka ześle do okręgu, w którym jego ugrupowanie nie ma szans na wygraną. I demokracji stanie się zadość, tyle że ktoś nielubiany polegnie z kretesem. Dlatego trzeba całować prezesa (przewodniczącego) partii w stopy i wchodzić mu tam, gdzie światło nie dociera. I trzeba udawać durnia, żeby się nie narazić.
Przykłady Ludwika Dorna i Jana Rokity pokazują, że nikt, kto kwestionuje feudalny system polityki, nie ma szans. Chyba że ma haki na pryncypała. Wtedy może go szantażować, ale w razie niepowodzenia delikwent skazuje się na emigrację z polityki. Co jednocześnie pokazuje, że jego haki tak naprawdę hakami nie były, bo szantażowany na nich nie zawisł.
Postępująca feudalizacja sprawia, że po pierwsze, w partii czy rządzie można funkcjonować jako konformistyczna owca (swego rodzaju więzień), którą w dowolnym momencie można zarżnąć, ale do tego czasu może się ona najeść i sobie pobeczeć. Po drugie, można być swego rodzaju politycznym kapo, który będzie nagradzany za brudną robotę, ale też nie zna dnia ani godziny. Tyle że dostanie trochę fantów odebranych owcom. Po trzecie wreszcie, można być partyjnym esesmanem. To przez jakiś czas pozwala być panem życia i śmierci oraz mieć prawie nieograniczoną władzę. Ale może się to skończyć jakąś Norymbergą i jakimś rodzajem stryczka. W tym trzecim wypadku zawsze jest się bowiem wspólnikiem zbrodni. I tym można tłumaczyć zapamiętanie czy gorliwość niektórych politycznych esesmanów.
Więcej możesz przeczytać w 44/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.