Ponton interweniował, żeby wstrzymać emisję materiału niekorzystnego dla prezydenta. I udało mu się. Trzeba jednak przyznać, że Andrzej Urbański się nie przepracowuje. Przecież gdyby chciał poważnie traktować swoją publiczną misję, musiałby blokować wszystkie materiały, w których pojawia się Lech Kaczyński. Plus wywiady z prezydentem, plus prezydenckie orędzia. Wszak Mały Kaczor wszędzie wypada koszmarnie.
Ów strącony w niebyt materiał promowany był przez wąsate sumienie dziennikarstwa polskiego Hannę Lis. Ups, przepraszamy, pomyliło nam się, nie te czasy. Wąsate sumienie to Jacek Żakowski, Hanna jest sumieniem bezwąsym i powabnym. Ciekawe, co teraz nastąpi, skoro materiał został zablokowany przez Pontona (skądinąd to oczywiście żenka). W takiej sytuacji sumienie powinno wziąć i odejść. Problem jednak w tym, że nawet sumienia uzależniają się od występowania w telewizji, a pani Hania nie bardzo ma dokąd pójść. Bo przecież nie zastuka
do Superwiochy. W każdym razie to ciekawy dylemat moralny, który będziemy obserwować z zadumą.
Zostańmy przy Lisach. U Tomasza w programie występował Aleksander Kwaśniewski. Są tacy, którzy twierdzą, że znów dopadł go wirus filipiński, a atak był tak silny, że Lis musiał wyprowadzać byłego prezydenta ze studia. Tego, że Olek był nastukany, pewni być nie możemy, w alkomat dmuchać mu nie kazaliśmy. Natomiast bez dwóch zdań Kwaśniewski przysnął na solarium w okularkach pływackich na oczach. W efekcie wyglądał jeszcze głupiej niż zwykle.
Po jednym byłym prezydencie wystąpił u Lisa drugi – Lech Wałęsa. I właściwie przykro to powiedzieć, ale bełkotał w sposób tak straszliwy, tak asemantyczny, tak żałosny, że aż chciałoby się, żeby był pod wpływem wirusa. Niestety, nie był.
Aha, zapomnielibyśmy, prócz dwóch byłych prezydentów u Lisa występował także jeden przyszły. Czyli Lis. Przed poprzednimi wyborami jeszcze się zawahał i odpuścił. Ale teraz my czujemy, że on czuje, że nadchodzi dlań dobry moment. Zwłaszcza że dziadowskość gości pielgrzymujących do jego studia musi nań działać stymulująco. I tym razem Lis może mieć spore szanse. No, chyba że wystartuje Kinga Rusin, której też podobno nieźle odwaliło.
Adam Bielan ogłosił, że w roku 2011 cała władza znowu trafi w dzioby Kaczorów: Mały będzie ciągle prezydentem, a Duży znowu premierem. Rozumiemy, że Bielan musi się mocno podlizywać bliźniakom, jest bowiem podejrzewany o posiadanie mózgu, co w partii półgłówków stanowi zbrodnię. Nam Kaczory mogą naskoczyć, ale po namyśle przyznajemy, że wizja Bielana nie jest do końca absurdalna. Istnieje wszak cień szansy, że prezydentem zostanie Kazimierz Kaczor, a premierem Bogusław Kaczyński.
No i w końcu Przemysław Edgar Gosiewski nie został pozbawiony stanowiska szefa klubu PiS. Jest w tym pewna logika, bo miał go przecież zastąpić osobiście Duży Kaczor. A to byłoby wbrew trendowi, że w PiS kariery robią wyłącznie miernoty.
Natomiast wielomiesięczny serial pt. „Wydalanie Ludwika Dorna" zakończył się zgodnie z przewidywaniami. To znaczy wydaleniem. Za usunięciem Dorna głosował ktoś tam, ktoś tam i ktoś tam – w sumie kilkudziesięciu ktośtamów, bo z takich właśnie bez imiennych typków składa się obecnie zarząd PiS. Dorn ogłosił, że w duchu pozostanie PiS-owcem i „jeszcze tu wróci”. Może w przyszłości wygłosi tajny referat o kulcie jednostki, który wstrząśnie światową prawicą? Chociaż nie – Dorn bardziej pasuje na PiS-owskiego Trockiego niż Chruszczowa. Życzymy mu zatem, żeby nie skończył z czekanem w czaszce.
Napieralski pogonił Olejniczka. Jak się ta lewica zmienia! Kiedyś buldogi walczyły pod dywanem, teraz ratlerki kąsają się na klepisku.
Prezydencki bal zamienił się w galę, bowiem nie dopisali światowi przywódcy. Ciekawe, jak odmawiali Lechowi Kaczyńskiemu? Pisali „Spieprzaj, dziadu!" czy wysyłali bukiety stokrotek z przeprosinami?
Ów strącony w niebyt materiał promowany był przez wąsate sumienie dziennikarstwa polskiego Hannę Lis. Ups, przepraszamy, pomyliło nam się, nie te czasy. Wąsate sumienie to Jacek Żakowski, Hanna jest sumieniem bezwąsym i powabnym. Ciekawe, co teraz nastąpi, skoro materiał został zablokowany przez Pontona (skądinąd to oczywiście żenka). W takiej sytuacji sumienie powinno wziąć i odejść. Problem jednak w tym, że nawet sumienia uzależniają się od występowania w telewizji, a pani Hania nie bardzo ma dokąd pójść. Bo przecież nie zastuka
do Superwiochy. W każdym razie to ciekawy dylemat moralny, który będziemy obserwować z zadumą.
Zostańmy przy Lisach. U Tomasza w programie występował Aleksander Kwaśniewski. Są tacy, którzy twierdzą, że znów dopadł go wirus filipiński, a atak był tak silny, że Lis musiał wyprowadzać byłego prezydenta ze studia. Tego, że Olek był nastukany, pewni być nie możemy, w alkomat dmuchać mu nie kazaliśmy. Natomiast bez dwóch zdań Kwaśniewski przysnął na solarium w okularkach pływackich na oczach. W efekcie wyglądał jeszcze głupiej niż zwykle.
Po jednym byłym prezydencie wystąpił u Lisa drugi – Lech Wałęsa. I właściwie przykro to powiedzieć, ale bełkotał w sposób tak straszliwy, tak asemantyczny, tak żałosny, że aż chciałoby się, żeby był pod wpływem wirusa. Niestety, nie był.
Aha, zapomnielibyśmy, prócz dwóch byłych prezydentów u Lisa występował także jeden przyszły. Czyli Lis. Przed poprzednimi wyborami jeszcze się zawahał i odpuścił. Ale teraz my czujemy, że on czuje, że nadchodzi dlań dobry moment. Zwłaszcza że dziadowskość gości pielgrzymujących do jego studia musi nań działać stymulująco. I tym razem Lis może mieć spore szanse. No, chyba że wystartuje Kinga Rusin, której też podobno nieźle odwaliło.
Adam Bielan ogłosił, że w roku 2011 cała władza znowu trafi w dzioby Kaczorów: Mały będzie ciągle prezydentem, a Duży znowu premierem. Rozumiemy, że Bielan musi się mocno podlizywać bliźniakom, jest bowiem podejrzewany o posiadanie mózgu, co w partii półgłówków stanowi zbrodnię. Nam Kaczory mogą naskoczyć, ale po namyśle przyznajemy, że wizja Bielana nie jest do końca absurdalna. Istnieje wszak cień szansy, że prezydentem zostanie Kazimierz Kaczor, a premierem Bogusław Kaczyński.
No i w końcu Przemysław Edgar Gosiewski nie został pozbawiony stanowiska szefa klubu PiS. Jest w tym pewna logika, bo miał go przecież zastąpić osobiście Duży Kaczor. A to byłoby wbrew trendowi, że w PiS kariery robią wyłącznie miernoty.
Natomiast wielomiesięczny serial pt. „Wydalanie Ludwika Dorna" zakończył się zgodnie z przewidywaniami. To znaczy wydaleniem. Za usunięciem Dorna głosował ktoś tam, ktoś tam i ktoś tam – w sumie kilkudziesięciu ktośtamów, bo z takich właśnie bez imiennych typków składa się obecnie zarząd PiS. Dorn ogłosił, że w duchu pozostanie PiS-owcem i „jeszcze tu wróci”. Może w przyszłości wygłosi tajny referat o kulcie jednostki, który wstrząśnie światową prawicą? Chociaż nie – Dorn bardziej pasuje na PiS-owskiego Trockiego niż Chruszczowa. Życzymy mu zatem, żeby nie skończył z czekanem w czaszce.
Napieralski pogonił Olejniczka. Jak się ta lewica zmienia! Kiedyś buldogi walczyły pod dywanem, teraz ratlerki kąsają się na klepisku.
Prezydencki bal zamienił się w galę, bowiem nie dopisali światowi przywódcy. Ciekawe, jak odmawiali Lechowi Kaczyńskiemu? Pisali „Spieprzaj, dziadu!" czy wysyłali bukiety stokrotek z przeprosinami?
Więcej możesz przeczytać w 44/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.