Wychodzi na przykład na sejmową mównicę taki minister finansów Jan Rostowski i czyta dziesiątki liczb. Nie mówi, jak powstała dziura w budżecie, jak zamierza ją zasypać, co nam grozi w najbliższych miesiącach, lecz zachowuje się niczym facet obsługujący losowanie totolotka. A potem jeszcze marszałek Sejmu traktuje te liczby niczym jakiś kod da Vinci, od którego posłom wara, bo mogli sobie notować, a nie domagać się go na piśmie. Chcieli, żeby wystąpił, to wystąpił. Ale to przecież nie oznacza, że powinien coś istotnego czy sensownego powiedzieć. Właściwie to Rostowski jako minister nie jest nam specjalnie potrzebny. Zamiast niego wystarczy kilkustronicowy bryk z pism noblisty z ekonomii Edwarda Prescotta. Skądinąd byłoby czymś niezwykle nowatorskim zastąpienie ministra notatkami z oryginału. O ileż to tańsze i mniej irytujące i można by ten wynalazek wprowadzić w wielu resortach. To Prescott zbadał cykle koniunkturalne i to, co je zaburza z zewnątrz, i stwierdził, że nie warto podejmować większych interwencji na rynku, bo nicnierobienie jest efektywniejsze niż miotanie się od ściany do ściany. I Rostowski mówi Prescottem, odkąd nastał kryzys. To dobrze o nim świadczy, bo oznacza, że coś czyta. A z tym rządzący mają kłopot i wyraźnie się tego wstydzą. Prezes Kaczyński dał nawet przeciek do mediów, że tuż po założeniu konta i odebraniu karty kredytowej zamówił przez Internet jakieś książki. To znaczy, że jest nowoczesny (nawet jeśli te książki zamówił w jakimś Amazonie Adam Bielan) i kulturalny, bo czyta coś mniej ulotnego niż gazety i partyjne druki.
W ramach uprawiania polityki przez mieszanie ludziom w głowach kandydatką PO do europarlamentu ma być Danuta Hübner, a kandydatem rządu na szefa Rady Europy Włodzimierz Cimoszewicz. Wydawało się, że to lewicowcy, choć Jerzy Szmajdziński odkrył, że z Hübner taka lewica jak z niego John F. Kennedy. Wyborca jest wygłupiony, bo od swojej partii oczekiwałby jakiejś konsekwencji w poglądach. Nic z tego. Poglądy to sekciarstwo i nie warto się do nich przywiązywać. To bardzo inteligentne podejście, bo już nikt nie będzie zawracał rządzącym (czy politykom w ogóle) głowy, że zmienili poglądy, chociaż wybory wygrywali, mówiąc całkiem co innego. Im bardziej skołowany jest wyborca, tym lepiej, bo w końcu nie będzie mu się chciało brać czegokolwiek serio, czyli władza będzie robić to, co chce.
Co z tym wszystkim zrobić? Chyba najlepszym wyjściem jest przyjęcie za własną koncepcji Prescotta i przeczekanie – bez ekscytacji, irytacji i innego śledziennictwa. W ten sposób wyrabia się cnotę cierpliwości i nie psuje zdrowia wydzielaniem adrenaliny czy kortyzolu. Innymi słowy, najlepsza jest strategia dobrego wojaka Szwejka. Że oportunistyczna? A czy inne nastawienie cokolwiek zmienia?