Leszek Miller i Günter Verheugen: Ludzie Człowieka Roku 2002
Mogli się spotkać w Łodzi kilkadziesiąt lat temu. Spotkali się w połowie lat 90. Pod koniec wojny ojciec Güntera Verheugena miał pojechać do Łodzi, by pracować w fabryce wanien. W tym czasie prowadził podobne przedsiębiorstwo w Brühl w Niemczech. Nie chciał się przeprowadzać na Wschód, choć miał nakaz pracy - jako Holender nie musiał służyć w Wehrmachcie, ale musiał pracować tam, gdzie go wysłano. Ostatecznie do Łodzi nie pojechał, bo w 1944 r. pod Warszawą stała już Armia Czerwona. 28 kwietnia 1944 r. Günter Verheugen urodził się więc nie w Łodzi, lecz w Bad Kreuznach niedaleko Moguncji, gdzie została ewakuowana jego matka. Dwa lata później w Żyrardowie urodził się Leszek Miller.
Polak z niemieckim nazwiskiem i Niemiec pochodzenia holenderskiego - to typowi przedstawiciele współczesnej Europy. Tylko nazwiska świadczą o ich korzeniach. Przed II wojną światową w Łodzi i Żyrardowie było kilkaset rodzin o nazwisku Miller (część pisała je po niemiecku - Müller, część po polsku - Miller). Większość z nich przyjechała do Polski pod koniec XIX wieku zafascynowana mitem Łodzi - miasta, w którym można było zbić fortunę. Udało się to nielicznym. Jednym z bohaterów "Ziemi obiecanej" Reymonta jest fabrykant Müller - jemu się powiodło. Tysiące innych zostało pracownikami najemnymi. Z takiej rodziny najprawdopodobniej pochodzi Leszek Miller. W czasie gdy Niemcy osiedlali się w Łodzi, Polacy wyjeżdżali za chlebem do Niemiec - najczęściej do Nadrenii Północnej-Westfalii. Tam także przesiedlali się Holendrzy, między innymi dziadek Güntera Verheugena.
Beton i pragmatyk
Kiedy Verheugen poznał Millera, w niemieckich mediach o Leszku Millerze, Aleksandrze Kwaśniewskim i Józefie Oleksym pisano i mówiono per starzy komuniści. Nie mówiono tak natomiast o Borysie Jelcynie, z którym - według Verheugena - "nijak nie da się zestawić ani Kwaśniewskiego, ani Millera". - Nie mogłem pojąć, dlaczego akurat w Niemczech wobec polskich socjaldemokratów aż do ostatnich lat stosowano tę formułę: były komunista albo stary komunista. To nie było fair - opowiada dziennikarzowi "Wprost" w swoim domu w Brühl Günter Verheugen. Miller został mu opisany jako "hamulcowy". - Sugerowano, że jego silniejszy wpływ może oznaczać dla polskiej socjaldemokracji krok wstecz. Nie miałem uprzedzeń, ale te opinie sprawiły, że byłem ostrożny - dodaje Günter Verheugen. Kiedy Verheugen został wiceszefem frakcji SPD w Bundestagu, odpowiedzialnym za politykę zagraniczną partii, doszło do utworzenia grupy roboczej SPD i SdRP, kierowanej przez Józefa Oleksego i Verheugena. Wówczas spotkania polityków obu partii stały się regularne. Leszek Miller lepiej pamięta spotkanie z Verheugenem pod koniec lat 90., gdy był on już komisarzem Unii Europejskiej. - Zrobił na mnie wrażenie bardzo wyważonego, obiektywnego i jednocześnie zatroskanego groźbą opóźnienia, która rysowała się w negocjacjach z Polską - wspomina Leszek Miller.
Murarz i elektromonter
Günter Verheugen był najstarszym dzieckiem z pięciorga rodzeństwa (miał trzech braci, z których jeden już nie żyje, oraz siostrę). - Dzieciństwo wspominam jako bezpieczne, szczęśliwe i spokojne. Chciałem zostać murarzem, bo jedzenie, które nosiłem dziadkowi pracującemu przy odbudowie zamku w Brühl, tak pachniało... My jadaliśmy gorzej. Myślałem sobie: jeśli murarze jedzą tak dobrze, to ja chcę być murarzem - opowiada Verheugen. Leszek Miller również dobrze wspomina swoje dzieciństwo, mimo że jego ojciec, z zawodu krawiec, opuścił rodzinę, gdy syn miał zaledwie pół roku. Matka, szwaczka w spółdzielni pracy, miała liczne rodzeństwo, Leszek był więc otoczony ciotkami, wujkami i ich dziećmi. Różnice w jakości życia Verheugena i Millera stały się widoczne, gdy dorastali. Około 1960 r. Verheugen zaczął zarabiać - z tym że tylko na swoje kieszonkowe - pisując do "Neue Ruhr Zeitung". Siedemnastoletni Miller musiał pracować na własne utrzymanie - jako elektromonter w Zakładach Przemysłu Lniarskiego w Żyrardowie. Jednocześnie uczył się w wieczorowym technikum.
Doktorant i robotnik
- Zainteresowanie polityką wyniosłem z domu. Do Partii Wolnych Demokratów (FDP) wstąpiłem jako kilkunastoletni chłopak. Pewnie gdybym wychowywał się w innej rodzinie, byłaby to inna partia - wspomina Verheugen. Zanim został etatowym politykiem, studiował historię, nauki polityczne i socjologię - w Kolonii i Bonn. Pracował w tym czasie w dziale politycznym "Neue Ruhr Zeitung".
- W tym samym czasie, gdy ja byłem gościem redaktora naczelnego tego otwartego na sprawy polskie pisma, Verheugen był tam praktykantem - opowiada Władysław Bartoszewski, w latach 90. dwukrotnie minister spraw zagranicznych RP.
W 1969 r., kiedy Verheugen miał 25 lat i kończył studia doktoranckie, Hans-Dietrich Genscher, jeden z liderów FDP i minister spraw wewnętrznych w rządzie Willy'ego Brandta, zaproponował mu pracę szefa działu kontaktów z mediami. Zdaniem Bartoszewskiego, już wówczas Verheugenowi bliska była idea otwarcia Niemiec na Wschód.
- Moja pierwsza wielka kampania dotycząca Polski, jeszcze w latach 60., była walką o uznanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie. W Niemczech musiałem się z tego powodu liczyć z nieprzyjemnościami. Ludzie, którzy później zostali w Polsce obwieszeni orderami, ubliżali mi, nazywając zdrajcą ojczyzny - opowiada Verheugen. W 1970 r. kanclerz Brandt i premier Cyrankiewicz podpisali układ między PRL a RFN o normalizacji wzajemnych stosunków.
Gdy Günter studiował, Leszek pracował i przygotowywał się do matury w wieczorowym technikum. Miał 19 lat, kiedy poznał szesnastoletnią Aleksandrę, swoją przyszłą żonę. "Prowadziłem w Żyrardowie - wraz z nieżyjącym już bratem ciotecznym - młodzieżowy klub Pietrek. To były barwne lata 60.: eksplozja młodzieżowej muzyki, długie włosy, minispódniczki" - wspomina Miller w wywiadzie rzece "Dogońmy Europę". W 1967 r. rozpoczął służbę w marynarce wojennej - na ORP "Bielik". Rok później jego okręt zawinął do Rotterdamu. "Po raz pierwszy zobaczyłem różnicę między poziomem życia na wschodzie i zachodzie Europy" - wspomina Miller. W latach 60. zapisał się do ZMS. W 1969 r. wstąpił do PZPR i wkrótce został sekretarzem komitetu zakładowego. Wtedy także się ożenił, a w lutym 1970 r. urodził się jego jedyny syn.
Aparatczycy
Po studiach Günter Verheugen przez pięć lat pracował w MSW, a potem został szefem działu analiz i informacji w MSZ. Kiedy miał 34 lata, został sekretarzem generalnym FDP. Jego sukcesem był wynik wyborów do Bundestagu w 1980 r. - FDP startowała w nich zgodnie z moją strategią - mówi Verheugen. Wówczas do FDP przyjechała z Polski delegacja, ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. - Potem, latem 1982 r., wysłano mnie do Polski z rewizytą do ZSL, abym się zorientował, jaka jest sytuacja. Stwierdziłem, że jest beznadziejnie i kontynuowanie kontaktów z tymi ludźmi się nie opłaca. Z PZPR nie miałem wtedy żadnej styczności - dodaje.
W 1974 r. Leszek Miller rozpoczął studia w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Trzy lata później, jeszcze przed ukończeniem studiów, dostał pracę instruktora w Komitecie Centralnym. "Skończył studia ze średnią ocen 4,96. Był koleżeński, dowcipny. Dobrze grał w brydża. Lubił chodzić do teatru. Kinoman: nie opuścił żadnych konfrontacji filmowych" - opowiadał po latach Mieczysław Chabowski, który studiował z Millerem w WSNS. Miller czytał też wtedy wydawnictwa emigracyjne, między innymi paryską "Kulturę" i "Zeszyty Historyczne".
Ludzie partii
W 1982 r. Verheugen zrobił rzecz w niemieckiej polityce rzadko spotykaną - na znak protestu przeciwko zmianie koalicjanta oddał legitymację partyjną FDP (po trzynastu latach wspólnych rządów liberałowie porzucili SPD). Nie planował przejścia do SPD. Zrobił to dopiero po namowach Willy'ego Brandta, który chciał, aby Verheugen pomógł "zmodernizować partię i otworzyć jej okna na postępowy liberalizm". Verheugen przeszedł do partii, która przez następnych szesnaście lat pozostawała w opozycji. Przez te lata był deputowanym do Bundestagu. - Nie żałuję swojej decyzji, choć odrzuciłem wówczas propozycję objęcia znaczącego, dobrze płatnego stanowiska wydawcy - opowiada Verheugen. Podobno chodziło o wydawanie "Sterna". Już w połowie 1983 r. znalazł się w ścisłym kierownictwie socjaldemokratów. Cztery lata później został rzecznikiem prasowym SPD, a rok później - redaktorem naczelnym "Vorwärts", partyjnej gazety.
Pierwsza żona Verheugena, Helga, zmarła w 1983 r. Drugą żonę, Gabriele Schäfer, poznał w Bundestagu - była asystentką kolegi z frakcji SPD. - Ona należy do socis dłużej ode mnie i jest moim najostrzejszym krytykiem - opowiada Verheugen. Gabriele zrezygnowała z pracy po przeniesieniu rządu do Berlina. - Ja w Brukseli, ona w Berlinie, miejsce zamieszkania w Brühl - tego nie dało się pogodzić. Żona pozostała w domu, ale polityka jest tematem większości naszych rozmów - dodaje.
Na początku lat 80. Leszek Miller był drugorzędnym urzędnikiem w KC. Dopiero nominacja na I sekretarza KW PZPR w Skierniewicach była awansem. "Mieszkał w jakimś zupełnie pustym mieszkaniu, najważniejszym meblem była wielka drewniana skrzynia pośrodku pokoju, przystrojona przedziwnymi kwiatami z instytutu sadownictwa. Usiedliśmy na krzesłach i - pamiętam - jedliśmy jakąś strasznie starą, odsmażaną kaszankę i piliśmy wódkę" - opowiadał o tamtych czasach Aleksander Kwaśniewski w książce "Nie lubię tracić czasu".
Miller przesunął się do pierwszego szeregu działaczy, gdy w styczniu 1989 r. zorganizował spotkanie z młodzieżą w stołówce KC. Pół roku wcześniej w nagrodę za aktywność i pomysłowość wrócił do centrali, aby wkrótce objąć stanowisko sekretarza KC PZPR. W przełomowych wyborach w czerwcu 1989 r. ubiegał się o fotel senatora (bez powodzenia). Niespełna pół roku przed rozwiązaniem PZPR wszedł w skład ścisłego kierownictwa partii - Biura Politycznego KC PZPR.
Kanclerz i doradca
W połowie lat 90. Günter Verheugen był głównym doradcą przyszłego kanclerza Gerharda Schrödera. W 1998 r. Schröder został kanclerzem, a Verheugen sekretarzem stanu w MSZ. To on uczestniczył w negocjacjach dotyczących Agendy 2000, między innymi na temat budżetu Unii Europejskiej na lata 2000-2006. Nie mógł być szefem dyplomacji, bo to stanowisko przysługiwało liderowi koalicyjnych Zielonych - Joschce Fischerowi. We wrześniu 1999 r. został komisarzem ds. rozszerzenia unii.
Na początku lat 90., po rozwiązaniu PZPR, Leszek Miller wraz z Aleksandrem Kwaśniewskim i Józefem Oleksym współtworzyli SdRP. Miller nie miał szans na przewodzenie partyjnym liberałom, bo ta rola była przypisana Kwaśniewskiemu. Stanął więc na czele partyjnego betonu. Jesienią 1993 r. SLD, czyli koalicja wyborcza stworzona przez SdRP, wygrał wybory. Miller został ministrem pracy, a w 1997 r. - ministrem spraw wewnętrznych i administracji. Tygodnik "Wprost" nazwał go wtedy kanclerzem, gdyż był już głównym rozgrywającym po lewej stronie politycznej sceny. Gdy po wyborach w 1997 r. SdRP znalazła się w opozycji, Miller wykorzystał ten czas na wzmocnienie swojej pozycji w partii, został jej przewodniczącym, a potem przekształcił SLD w jednolitą formację polityczną. Współpracownicy mówią, że Leszek Miller potrafi wysłuchiwać krytyków, ale w partii rządzi twardą ręką. Sympatię politycznych przeciwników zjednał sobie, opowiadając się za ratyfikacją konkordatu i rehabilitacją płk. Ryszarda Kuklińskiego. Stał się nawet rzecznikiem ścisłej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi.
Polonofil Verheugen
- W porównaniu z innymi komisarzami Verheugen jest odważny w wygłaszaniu opinii - mówi Tadeusz Iwiński, doradca premiera Millera ds. międzynarodowych. - Wszystko, co Verheugen robi, robi z pasją. Jeśli do czegoś dąży, a za swoją misję uznał rozszerzenie unii, to z determinacją. - Kiedy coś źle się działo, nie przebierał w słowach - mówi Jacek Saryusz-Wolski, prowadzący negocjacje unijne w rządzie Jerzego Buzka. Na początku 2002 r. Verheugen powiedział, że politycy, którzy rozbudzali nadzieje na wysokie dopłaty dla polskich rolników, popełnili czyn "niemal kryminalny". - Rzeczywiście, czasem jestem za mało ostrożny, za szybko coś mówię - zauważa Verheugen. Leszek Miller - zanim został premierem - w swoich wypowiedziach bywał nie tylko nieostrożny, ale wręcz agresywny. Obecnie jego oceny są bardziej wyważone - przestał nawet krytykować poprzedni rząd.
Verheugen bywa w Brukseli nazywany adwokatem Polski. Był nawet oskarżany o wybielanie raportów na temat naszego kraju, a jego zapał do mówienia wyłącznie dobrze o Polsce wydawał się mocno podejrzany przeciwnikom szybkiego przyjęcia nas do unii. - Kiedy mówiliśmy o potrzebie dokonania historycznego rozszerzenia, byliśmy natychmiast atakowani: Polska, ten wielki kraj, w którym nic nie działa - mówi Petra Erler, w gabinecie Verheugena odpowiedzialna za negocjacje z Polską. W naszym kraju z kolei zarzucano komisarzowi, że jest rzecznikiem interesów unii i Niemiec. - Na pewno nie był zwykłym urzędnikiem, rutynowo wykonującym powierzoną mu pracę. Widać było, że ma poczucie misji - podsumowuje Leszek Miller.
Wnuczka i astrofizyka
W Brukseli Verheugen zajmuje mieszkanie na parterze jednej ze starych kamieniczek przy ulicy Michel Ange, dziesięć minut drogi od Komisji Europejskiej. Meble sprowadził z rodzinnego domu w Niemczech. Pięć dni w tygodniu przemierza brukselskie uliczki, udając się do budynku Charlmagne, gdzie urzęduje z dwoma innymi komisarzami. Gabinet wyposażony w stare angielskie meble to drugi dom Verheugena - wychodzi z niego między 20.00 a 21.00. Ściany gabinetu zdobią obrazy artystów z państw Europy Środkowej i Wschodniej. Na weekendy Günter Verheugen wyjeżdża do domu w Brühl.
Wolny czas spędza na spacerach z żoną i psem po lesie. Uwielbia też czytać - pod choinkę dostał od żony trzydzieści książek. Poza literaturą lubi muzykę klasyczną i współczesne malarstwo. Ostatnio jego pasją jest astrofizyka. Swobodnie opowiada o teoriach kosmologicznych, czarnych dziurach, potrafi scharakteryzować największe galaktyki.
- Uwielbia śpiewać w łazience i rozmawiać z samym sobą, coś sobie opowiadać - ujawnia żona Gabriele. Lubi jeść, ale nie potrafi gotować. W Polsce smakowały mu zwłaszcza ryby słodkowodne, które jadł na Mazowszu. - Obaj lubimy czerwone wino i niejedną godzinę przy nim spędziliśmy. Günterowi bardzo spodobała się restauracja Cavallo w Warszawie. Można tam posiedzieć w salonie przy kominku. A obok jest stajnia - opowiada Leszek Miller. Verheugen zwierzył się niedawno Millerowi, że chciałby odwiedzić Puszczę Białowieską i popatrzeć na żubry.
Największą miłością Leszka Millera jest siedmioletnia wnuczka Monika. Jak sam mówi, chce się zrehabilitować, starając się być dobrym dziadkiem. "Nie miałem dla syna zbyt wiele czasu, stąd chęć, by przynajmniej wnuczka miała inaczej" - wyznaje premier w książce "Dogońmy Europę". Miller w przeciwieństwie do Verheugena nie jest melomanem. Chętnie sięga tylko po nagrania z lat młodości - Rolling Stonesów, Beatlesów. Ciągle jest pod urokiem filmów z lat 60. i 70. oraz science fiction - jest fanem "Gwiezdnych wojen" George'a Lucasa.
Jeśli wierzyć w historyczny determinizm, spotkanie Millera i Verheugena oraz jego ostateczny rezultat, czyli członkostwo Polski w Unii Europejskiej od 1 maja 2004 r., jest wyrównaniem rachunków z przeszłości. Verheugen przyszedł na świat w kraju rządzonym przez Hitlera, Miller - w Polsce stalinowskiej. Gdy się rodzili, Europa mogła być zjednoczona tylko pod butem któregoś z tyranów, obecnie jednoczy się z woli rządów i narodów. Miller i Verheugen przetarli ważny szlak.
Polak z niemieckim nazwiskiem i Niemiec pochodzenia holenderskiego - to typowi przedstawiciele współczesnej Europy. Tylko nazwiska świadczą o ich korzeniach. Przed II wojną światową w Łodzi i Żyrardowie było kilkaset rodzin o nazwisku Miller (część pisała je po niemiecku - Müller, część po polsku - Miller). Większość z nich przyjechała do Polski pod koniec XIX wieku zafascynowana mitem Łodzi - miasta, w którym można było zbić fortunę. Udało się to nielicznym. Jednym z bohaterów "Ziemi obiecanej" Reymonta jest fabrykant Müller - jemu się powiodło. Tysiące innych zostało pracownikami najemnymi. Z takiej rodziny najprawdopodobniej pochodzi Leszek Miller. W czasie gdy Niemcy osiedlali się w Łodzi, Polacy wyjeżdżali za chlebem do Niemiec - najczęściej do Nadrenii Północnej-Westfalii. Tam także przesiedlali się Holendrzy, między innymi dziadek Güntera Verheugena.
Beton i pragmatyk
Kiedy Verheugen poznał Millera, w niemieckich mediach o Leszku Millerze, Aleksandrze Kwaśniewskim i Józefie Oleksym pisano i mówiono per starzy komuniści. Nie mówiono tak natomiast o Borysie Jelcynie, z którym - według Verheugena - "nijak nie da się zestawić ani Kwaśniewskiego, ani Millera". - Nie mogłem pojąć, dlaczego akurat w Niemczech wobec polskich socjaldemokratów aż do ostatnich lat stosowano tę formułę: były komunista albo stary komunista. To nie było fair - opowiada dziennikarzowi "Wprost" w swoim domu w Brühl Günter Verheugen. Miller został mu opisany jako "hamulcowy". - Sugerowano, że jego silniejszy wpływ może oznaczać dla polskiej socjaldemokracji krok wstecz. Nie miałem uprzedzeń, ale te opinie sprawiły, że byłem ostrożny - dodaje Günter Verheugen. Kiedy Verheugen został wiceszefem frakcji SPD w Bundestagu, odpowiedzialnym za politykę zagraniczną partii, doszło do utworzenia grupy roboczej SPD i SdRP, kierowanej przez Józefa Oleksego i Verheugena. Wówczas spotkania polityków obu partii stały się regularne. Leszek Miller lepiej pamięta spotkanie z Verheugenem pod koniec lat 90., gdy był on już komisarzem Unii Europejskiej. - Zrobił na mnie wrażenie bardzo wyważonego, obiektywnego i jednocześnie zatroskanego groźbą opóźnienia, która rysowała się w negocjacjach z Polską - wspomina Leszek Miller.
Murarz i elektromonter
Günter Verheugen był najstarszym dzieckiem z pięciorga rodzeństwa (miał trzech braci, z których jeden już nie żyje, oraz siostrę). - Dzieciństwo wspominam jako bezpieczne, szczęśliwe i spokojne. Chciałem zostać murarzem, bo jedzenie, które nosiłem dziadkowi pracującemu przy odbudowie zamku w Brühl, tak pachniało... My jadaliśmy gorzej. Myślałem sobie: jeśli murarze jedzą tak dobrze, to ja chcę być murarzem - opowiada Verheugen. Leszek Miller również dobrze wspomina swoje dzieciństwo, mimo że jego ojciec, z zawodu krawiec, opuścił rodzinę, gdy syn miał zaledwie pół roku. Matka, szwaczka w spółdzielni pracy, miała liczne rodzeństwo, Leszek był więc otoczony ciotkami, wujkami i ich dziećmi. Różnice w jakości życia Verheugena i Millera stały się widoczne, gdy dorastali. Około 1960 r. Verheugen zaczął zarabiać - z tym że tylko na swoje kieszonkowe - pisując do "Neue Ruhr Zeitung". Siedemnastoletni Miller musiał pracować na własne utrzymanie - jako elektromonter w Zakładach Przemysłu Lniarskiego w Żyrardowie. Jednocześnie uczył się w wieczorowym technikum.
Doktorant i robotnik
- Zainteresowanie polityką wyniosłem z domu. Do Partii Wolnych Demokratów (FDP) wstąpiłem jako kilkunastoletni chłopak. Pewnie gdybym wychowywał się w innej rodzinie, byłaby to inna partia - wspomina Verheugen. Zanim został etatowym politykiem, studiował historię, nauki polityczne i socjologię - w Kolonii i Bonn. Pracował w tym czasie w dziale politycznym "Neue Ruhr Zeitung".
- W tym samym czasie, gdy ja byłem gościem redaktora naczelnego tego otwartego na sprawy polskie pisma, Verheugen był tam praktykantem - opowiada Władysław Bartoszewski, w latach 90. dwukrotnie minister spraw zagranicznych RP.
W 1969 r., kiedy Verheugen miał 25 lat i kończył studia doktoranckie, Hans-Dietrich Genscher, jeden z liderów FDP i minister spraw wewnętrznych w rządzie Willy'ego Brandta, zaproponował mu pracę szefa działu kontaktów z mediami. Zdaniem Bartoszewskiego, już wówczas Verheugenowi bliska była idea otwarcia Niemiec na Wschód.
- Moja pierwsza wielka kampania dotycząca Polski, jeszcze w latach 60., była walką o uznanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie. W Niemczech musiałem się z tego powodu liczyć z nieprzyjemnościami. Ludzie, którzy później zostali w Polsce obwieszeni orderami, ubliżali mi, nazywając zdrajcą ojczyzny - opowiada Verheugen. W 1970 r. kanclerz Brandt i premier Cyrankiewicz podpisali układ między PRL a RFN o normalizacji wzajemnych stosunków.
Gdy Günter studiował, Leszek pracował i przygotowywał się do matury w wieczorowym technikum. Miał 19 lat, kiedy poznał szesnastoletnią Aleksandrę, swoją przyszłą żonę. "Prowadziłem w Żyrardowie - wraz z nieżyjącym już bratem ciotecznym - młodzieżowy klub Pietrek. To były barwne lata 60.: eksplozja młodzieżowej muzyki, długie włosy, minispódniczki" - wspomina Miller w wywiadzie rzece "Dogońmy Europę". W 1967 r. rozpoczął służbę w marynarce wojennej - na ORP "Bielik". Rok później jego okręt zawinął do Rotterdamu. "Po raz pierwszy zobaczyłem różnicę między poziomem życia na wschodzie i zachodzie Europy" - wspomina Miller. W latach 60. zapisał się do ZMS. W 1969 r. wstąpił do PZPR i wkrótce został sekretarzem komitetu zakładowego. Wtedy także się ożenił, a w lutym 1970 r. urodził się jego jedyny syn.
Aparatczycy
Po studiach Günter Verheugen przez pięć lat pracował w MSW, a potem został szefem działu analiz i informacji w MSZ. Kiedy miał 34 lata, został sekretarzem generalnym FDP. Jego sukcesem był wynik wyborów do Bundestagu w 1980 r. - FDP startowała w nich zgodnie z moją strategią - mówi Verheugen. Wówczas do FDP przyjechała z Polski delegacja, ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. - Potem, latem 1982 r., wysłano mnie do Polski z rewizytą do ZSL, abym się zorientował, jaka jest sytuacja. Stwierdziłem, że jest beznadziejnie i kontynuowanie kontaktów z tymi ludźmi się nie opłaca. Z PZPR nie miałem wtedy żadnej styczności - dodaje.
W 1974 r. Leszek Miller rozpoczął studia w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Trzy lata później, jeszcze przed ukończeniem studiów, dostał pracę instruktora w Komitecie Centralnym. "Skończył studia ze średnią ocen 4,96. Był koleżeński, dowcipny. Dobrze grał w brydża. Lubił chodzić do teatru. Kinoman: nie opuścił żadnych konfrontacji filmowych" - opowiadał po latach Mieczysław Chabowski, który studiował z Millerem w WSNS. Miller czytał też wtedy wydawnictwa emigracyjne, między innymi paryską "Kulturę" i "Zeszyty Historyczne".
Ludzie partii
W 1982 r. Verheugen zrobił rzecz w niemieckiej polityce rzadko spotykaną - na znak protestu przeciwko zmianie koalicjanta oddał legitymację partyjną FDP (po trzynastu latach wspólnych rządów liberałowie porzucili SPD). Nie planował przejścia do SPD. Zrobił to dopiero po namowach Willy'ego Brandta, który chciał, aby Verheugen pomógł "zmodernizować partię i otworzyć jej okna na postępowy liberalizm". Verheugen przeszedł do partii, która przez następnych szesnaście lat pozostawała w opozycji. Przez te lata był deputowanym do Bundestagu. - Nie żałuję swojej decyzji, choć odrzuciłem wówczas propozycję objęcia znaczącego, dobrze płatnego stanowiska wydawcy - opowiada Verheugen. Podobno chodziło o wydawanie "Sterna". Już w połowie 1983 r. znalazł się w ścisłym kierownictwie socjaldemokratów. Cztery lata później został rzecznikiem prasowym SPD, a rok później - redaktorem naczelnym "Vorwärts", partyjnej gazety.
Pierwsza żona Verheugena, Helga, zmarła w 1983 r. Drugą żonę, Gabriele Schäfer, poznał w Bundestagu - była asystentką kolegi z frakcji SPD. - Ona należy do socis dłużej ode mnie i jest moim najostrzejszym krytykiem - opowiada Verheugen. Gabriele zrezygnowała z pracy po przeniesieniu rządu do Berlina. - Ja w Brukseli, ona w Berlinie, miejsce zamieszkania w Brühl - tego nie dało się pogodzić. Żona pozostała w domu, ale polityka jest tematem większości naszych rozmów - dodaje.
Na początku lat 80. Leszek Miller był drugorzędnym urzędnikiem w KC. Dopiero nominacja na I sekretarza KW PZPR w Skierniewicach była awansem. "Mieszkał w jakimś zupełnie pustym mieszkaniu, najważniejszym meblem była wielka drewniana skrzynia pośrodku pokoju, przystrojona przedziwnymi kwiatami z instytutu sadownictwa. Usiedliśmy na krzesłach i - pamiętam - jedliśmy jakąś strasznie starą, odsmażaną kaszankę i piliśmy wódkę" - opowiadał o tamtych czasach Aleksander Kwaśniewski w książce "Nie lubię tracić czasu".
Miller przesunął się do pierwszego szeregu działaczy, gdy w styczniu 1989 r. zorganizował spotkanie z młodzieżą w stołówce KC. Pół roku wcześniej w nagrodę za aktywność i pomysłowość wrócił do centrali, aby wkrótce objąć stanowisko sekretarza KC PZPR. W przełomowych wyborach w czerwcu 1989 r. ubiegał się o fotel senatora (bez powodzenia). Niespełna pół roku przed rozwiązaniem PZPR wszedł w skład ścisłego kierownictwa partii - Biura Politycznego KC PZPR.
Kanclerz i doradca
W połowie lat 90. Günter Verheugen był głównym doradcą przyszłego kanclerza Gerharda Schrödera. W 1998 r. Schröder został kanclerzem, a Verheugen sekretarzem stanu w MSZ. To on uczestniczył w negocjacjach dotyczących Agendy 2000, między innymi na temat budżetu Unii Europejskiej na lata 2000-2006. Nie mógł być szefem dyplomacji, bo to stanowisko przysługiwało liderowi koalicyjnych Zielonych - Joschce Fischerowi. We wrześniu 1999 r. został komisarzem ds. rozszerzenia unii.
Na początku lat 90., po rozwiązaniu PZPR, Leszek Miller wraz z Aleksandrem Kwaśniewskim i Józefem Oleksym współtworzyli SdRP. Miller nie miał szans na przewodzenie partyjnym liberałom, bo ta rola była przypisana Kwaśniewskiemu. Stanął więc na czele partyjnego betonu. Jesienią 1993 r. SLD, czyli koalicja wyborcza stworzona przez SdRP, wygrał wybory. Miller został ministrem pracy, a w 1997 r. - ministrem spraw wewnętrznych i administracji. Tygodnik "Wprost" nazwał go wtedy kanclerzem, gdyż był już głównym rozgrywającym po lewej stronie politycznej sceny. Gdy po wyborach w 1997 r. SdRP znalazła się w opozycji, Miller wykorzystał ten czas na wzmocnienie swojej pozycji w partii, został jej przewodniczącym, a potem przekształcił SLD w jednolitą formację polityczną. Współpracownicy mówią, że Leszek Miller potrafi wysłuchiwać krytyków, ale w partii rządzi twardą ręką. Sympatię politycznych przeciwników zjednał sobie, opowiadając się za ratyfikacją konkordatu i rehabilitacją płk. Ryszarda Kuklińskiego. Stał się nawet rzecznikiem ścisłej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi.
Polonofil Verheugen
- W porównaniu z innymi komisarzami Verheugen jest odważny w wygłaszaniu opinii - mówi Tadeusz Iwiński, doradca premiera Millera ds. międzynarodowych. - Wszystko, co Verheugen robi, robi z pasją. Jeśli do czegoś dąży, a za swoją misję uznał rozszerzenie unii, to z determinacją. - Kiedy coś źle się działo, nie przebierał w słowach - mówi Jacek Saryusz-Wolski, prowadzący negocjacje unijne w rządzie Jerzego Buzka. Na początku 2002 r. Verheugen powiedział, że politycy, którzy rozbudzali nadzieje na wysokie dopłaty dla polskich rolników, popełnili czyn "niemal kryminalny". - Rzeczywiście, czasem jestem za mało ostrożny, za szybko coś mówię - zauważa Verheugen. Leszek Miller - zanim został premierem - w swoich wypowiedziach bywał nie tylko nieostrożny, ale wręcz agresywny. Obecnie jego oceny są bardziej wyważone - przestał nawet krytykować poprzedni rząd.
Verheugen bywa w Brukseli nazywany adwokatem Polski. Był nawet oskarżany o wybielanie raportów na temat naszego kraju, a jego zapał do mówienia wyłącznie dobrze o Polsce wydawał się mocno podejrzany przeciwnikom szybkiego przyjęcia nas do unii. - Kiedy mówiliśmy o potrzebie dokonania historycznego rozszerzenia, byliśmy natychmiast atakowani: Polska, ten wielki kraj, w którym nic nie działa - mówi Petra Erler, w gabinecie Verheugena odpowiedzialna za negocjacje z Polską. W naszym kraju z kolei zarzucano komisarzowi, że jest rzecznikiem interesów unii i Niemiec. - Na pewno nie był zwykłym urzędnikiem, rutynowo wykonującym powierzoną mu pracę. Widać było, że ma poczucie misji - podsumowuje Leszek Miller.
Wnuczka i astrofizyka
W Brukseli Verheugen zajmuje mieszkanie na parterze jednej ze starych kamieniczek przy ulicy Michel Ange, dziesięć minut drogi od Komisji Europejskiej. Meble sprowadził z rodzinnego domu w Niemczech. Pięć dni w tygodniu przemierza brukselskie uliczki, udając się do budynku Charlmagne, gdzie urzęduje z dwoma innymi komisarzami. Gabinet wyposażony w stare angielskie meble to drugi dom Verheugena - wychodzi z niego między 20.00 a 21.00. Ściany gabinetu zdobią obrazy artystów z państw Europy Środkowej i Wschodniej. Na weekendy Günter Verheugen wyjeżdża do domu w Brühl.
Wolny czas spędza na spacerach z żoną i psem po lesie. Uwielbia też czytać - pod choinkę dostał od żony trzydzieści książek. Poza literaturą lubi muzykę klasyczną i współczesne malarstwo. Ostatnio jego pasją jest astrofizyka. Swobodnie opowiada o teoriach kosmologicznych, czarnych dziurach, potrafi scharakteryzować największe galaktyki.
- Uwielbia śpiewać w łazience i rozmawiać z samym sobą, coś sobie opowiadać - ujawnia żona Gabriele. Lubi jeść, ale nie potrafi gotować. W Polsce smakowały mu zwłaszcza ryby słodkowodne, które jadł na Mazowszu. - Obaj lubimy czerwone wino i niejedną godzinę przy nim spędziliśmy. Günterowi bardzo spodobała się restauracja Cavallo w Warszawie. Można tam posiedzieć w salonie przy kominku. A obok jest stajnia - opowiada Leszek Miller. Verheugen zwierzył się niedawno Millerowi, że chciałby odwiedzić Puszczę Białowieską i popatrzeć na żubry.
Największą miłością Leszka Millera jest siedmioletnia wnuczka Monika. Jak sam mówi, chce się zrehabilitować, starając się być dobrym dziadkiem. "Nie miałem dla syna zbyt wiele czasu, stąd chęć, by przynajmniej wnuczka miała inaczej" - wyznaje premier w książce "Dogońmy Europę". Miller w przeciwieństwie do Verheugena nie jest melomanem. Chętnie sięga tylko po nagrania z lat młodości - Rolling Stonesów, Beatlesów. Ciągle jest pod urokiem filmów z lat 60. i 70. oraz science fiction - jest fanem "Gwiezdnych wojen" George'a Lucasa.
Jeśli wierzyć w historyczny determinizm, spotkanie Millera i Verheugena oraz jego ostateczny rezultat, czyli członkostwo Polski w Unii Europejskiej od 1 maja 2004 r., jest wyrównaniem rachunków z przeszłości. Verheugen przyszedł na świat w kraju rządzonym przez Hitlera, Miller - w Polsce stalinowskiej. Gdy się rodzili, Europa mogła być zjednoczona tylko pod butem któregoś z tyranów, obecnie jednoczy się z woli rządów i narodów. Miller i Verheugen przetarli ważny szlak.
Miller o Verheugenie | Verheugen o Millerze |
---|---|
Idea dużego rozszerzenia Unii Europejskiej została uznana przez Güntera Verheugena wręcz za osobistą misję. Zawsze mówił o tym z wielką pasją, przejęciem, zaangażowaniem. Niewątpliwie to on zrobił najwięcej dla rozszerzenia. Bez jego uporu i wyobraźni ten proces wyglądałby inaczej, mógłby trwać dłużej albo nie skończyć się pomyślnie. Pamiętam naszą pierwszą rozmowę na temat dopłat bezpośrednich, wtedy jeszcze i Komisja Europejska, i Verheugen twierdzili, że żadnych dopłat nie będzie. Przekonywałem, że trudno będzie wytłumaczyć, dlaczego polskim rolnikom przygotowano tak nierówne warunki startu. Po jakimś czasie Verheugen przyjechał do Warszawy i poinformował mnie w poufnym tonie, że jest szansa na dopłaty bezpośrednie, na razie dwudziestopięcioprocentowe. Uznałem to za krok naprzód, ale za mały. Druga poufna informacja dotyczyła daty rozszerzenia. Günter akurat przyjechał do Warszawy i powiedział mi, że nie będzie rozszerzenia 1 stycznia 2004 r., lecz 1 maja 2004 r. Traktuję Güntera jak wielkiego przyjaciela Polaków. Uważa on, że w skomplikowanych procesach jednoczenia Europy Niemcy mają wiele do zrobienia, aby może nie zadośćuczynić, ale wyciągnąć rękę, spłacić historyczny dług. | Miller nie jest intelektualistą ani tak uczuciowym człowiekiem jak Józef Oleksy (choć w jego wypadku nie wiem, ile w tym aktorstwa, a ile spontanicznych odruchów), ale jest pragmatycznym reformatorem, ma przemyślane poglądy. To polityk bardzo poważny, nie nastawiony na jednorazowy show, ale twardo dążący do wytyczonego przez siebie celu. Miller z pewnością nauczył się wiele z polskiej przeszłości. Negocjacje ułatwiło to, że w rozmowach ze mną był otwarty i szczery. Nigdy nie pozostawił mi wątpliwości, w jakich ramach się obraca, pod jaką presją się znajduje, co jest dla niego możliwe, a co nie. W polityce międzynarodowej osobiste zaufanie odgrywa ważną rolę, a może być zbudowane tylko wtedy, gdy dotrzymuje się danego słowa. A Miller słowa dotrzymywał. Należy jednak pamiętać, że prowadził negocjacje w tak samo ograniczonym stopniu jak ja. Ostatnio uczestniczyłem w dwóch nieoficjalnych spotkaniach kanclerza Gerharda Schrödera i premiera Millera - najpierw w Hanowerze, a niedawno w Warszawie. Zauważyłem, że między Millerem i Schrödrem po prostu gra chemia. |
Więcej możesz przeczytać w 2/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.