W poszerzonej UE będziemy często mówić "nie!"
Nasze znaczenie polityczne w Unii Europejskiej będzie nieproporcjonalnie większe od naszej siły gospodarczej. O Niemczech lat 50. mówiło się, że są gospodarczym gigantem, ale politycznym karłem, w wypadku Polski będzie odwrotnie - mówi prof. Witold Orłowski, doradca ekonomiczny prezydenta. "Polacy mogą sporo namieszać w poszerzonej unii, wnieść do wspólnoty swoje proamerykańskie rozumienie konserwatyzmu. A to mimo niechęci Niemców czy Francuzów może tylko wyjść Staremu Kontynentowi na zdrowie" - napisał w redakcyjnym komentarzu dziennik "Chicago Tribune".
Siłę polityczną Polski będzie wyznaczać 27 głosów w radzie unii, co czyni z nas członka tzw. wielkiej szóstki. Podobnie jak Polska najczęściej będą zapewne głosować nasi sąsiedzi - Litwa i Słowacja. To zaś daje 41 głosów. Na więcej mogą liczyć jedynie Niemcy ze wspierającą ich Austrią.
Na ręcznym hamulcu
Kraje północne naciskają na odchudzenie wspólnej polityki rolnej. Francuzi i Niemcy próbują wypracować wspólną europejską politykę obronną i zagraniczną, zwiększając dystans do USA. Ten sam duet chce ujednolicenia (czytaj: podwyższenia) podatków w całej unii. W bólach rodzi się wspólna polityka wobec imigrantów. Po naszym wejściu do unii może się jednak okazać, że polskie 27 głosów (plus ewentualne 14 litewskich i słowackich) zmusi niektórych Europejczyków do modyfikacji planów. Dość często będziemy bowiem mówili "nie", sięgając po swego rodzaju ręczny hamulec.
Wspólnie z Brytyjczykami, Włochami, Hiszpanami i większością nowych członków będziemy - wszystko na to wskazuje - sceptyczni wobec wspólnej polityki obronnej. Skandynawowie i Anglicy poprą nasz sprzeciw wobec podwyższenia podatków, a Francja i Hiszpania mogą z nami blokować redukcję dopłat rolniczych.
- W Polsce żywe są obawy przed utratą niezależności - mówi "Wprost" senator Edmund Wittbrodt, członek polskiej delegacji w Konwencie Europejskim, który przygotowuje przyszłą konstytucję unii. - Gdy dołączymy do rozgrywki, nie zyskają federaliści, tacy jak Niemcy czy kraje Beneluksu, dążący do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, lecz raczej ci, którzy opowiadają się za Europą ojczyzn.
Nie rzucim dopłat
Wspólna polityka rolna (CAP), która jest niemal w całości sterowana z Brukseli, kosztuje 45 mld euro rocznie. Północ - na czele z Niemcami - ma coraz mniej chęci, by dopłacać do francuskiej kukurydzy, hiszpańskich pomidorów czy - w przyszłości - do polskiej wołowiny. Na październikowym szczycie w Brukseli kanclerz Gerhard Schröder po raz kolejny próbował wymusić na prezydencie Chiracu redukcję wydatków na rolnictwo, ale Francji udało się odwlec reformę do 2006 r., kiedy będzie negocjowany nowy siedmioletni budżet unii. Tyle że wtedy przy stole będzie siedzieć nie piętnaście, lecz dwadzieścia pięć państw, w tym delegacja polska. - Podczas negocjowania nowego budżetu unii polski rząd będzie odczuwać silną presję, by uzyskać maksymalne korzyści ze wspólnej polityki rolnej - mówi "Wprost" prof. Orłowski. Prof. Dariusz Rosati, członek Rady Polityki Pieniężnej i były minister spraw zagranicznych, nie ma złudzeń: - Nie wierzę, by Polska stanęła po stronie zwolenników zmniejszenia wydatków rolnych.
Francuzi, Hiszpanie i Włosi będą potrzebować 88 głosów, by zablokować zmiany, a sami będą mieli tylko 85. Polskie 27 głosów może się więc okazać na wagę złota. Zwłaszcza jeśli za Polską, która ma szanse stać się regionalnym liderem, pójdą pozostali nowi członkowie.
Bliżej Ameryki
Walka o reformę CAP rozgorzeje na dobre dopiero w 2006 r., a już teraz unia próbuje budować wspólną politykę zagraniczną i obronną. Inicjatorami tych działań są Francuzi marzący od lat o tym, że zjednoczona Europa (pod ich przywództwem) stanie się mocarstwem równym Ameryce. Każdy kolejny kryzys na arenie światowej obnaża jednak konflikty interesów wewnątrz UE i niezdolność do wspólnego działania. Brytyjczycy, a także Włosi i Hiszpanie, są bliskimi sojusznikami USA i nie palą się do europejskiej integracji militarnej, która mogłaby doprowadzić do osłabienia roli politycznej NATO i podważenia sensu amerykańskiej obecności w Europie. Większość krajów unijnych oszczędza na wojsku, dlatego powiększa się dystans dzielący potencjały militarne Europy i USA.
W interesie Polski jako kraju frontowego UE jest utrzymanie amerykańskiego parasola ochronnego nad Europą. - Rozszerzenie wspólnoty o proamerykańskie kraje, takie jak Polska czy Węgry, sprawi, że opowiadający się za utrzymaniem ścisłych więzi z USA zyskają. Brytyjczycy będą w bardziej komfortowej sytuacji - mówi "Wprost" Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony narodowej.
Ręce precz od naszych podatków
Brytyjczycy, dotychczas największy przeciwnik przenoszenia władzy do Brukseli, mogą na nas liczyć także w sprawie ujednolicenia polityki podatkowej. - Jeśli dojdzie do harmonizacji podatków w Europie, to pójdą one w górę - mówi "Wprost" Heather Grabbe, dyrektor analiz w londyńskim Centre for European Reform. Francuzi i Niemcy, którzy płacą jedne z najwyższych podatków w Europie, patrzą krzywym okiem na bardziej liberalne kraje, ponieważ ucieka do nich coraz więcej inwestorów. Ten duet od kilku lat naciska na ujednolicenie polityki podatkowej.
Zdaniem Grabbe, w interesie Polski leży blokowanie francusko-niemieckiego dyktatu podatkowego. Kraje takie jak Luksemburg, Wielka Brytania, Holandia, a zwłaszcza Irlandia, utrzymujące względnie niskie podatki, bronią się przed francusko-niemieckim pomysłem, bo widzą w nim zamach na swoje gospodarki.
- Moglibyście zawrzeć sojusz z tymi państwami przeciwko ujednoliceniu polityki podatkowej. W Polsce - przynajmniej na tle europejskim - koszty pracy są względnie niskie i powinniście zachować ten atut - mówi Heather Grabbe. Rozszerzenie unii będzie - według Grabbe - gwoździem do trumny wspólnej polityki podatkowej, bo większość nowych członków się na nią nie zgodzi.
Imigranci?
Bardzo drodzy goście
Polska będzie również przeciwna ujednoliceniu polityki wobec imigrantów. Już z udziałem Polaków podjęte zostaną decyzje dotyczące proporcjonalnego rozdzielenia w Europie azylantów czekających na rozpatrzenie wniosków. Planowana wspólna polityka imigracyjna ma raczej zachęcać do osiedlania się w Europie, choćby dlatego, że Stary Kontynent jest jedynym kontynentem, na którym liczba ludności spada (w najbliższych kilkunastu latach przewiduje się zmniejszenie populacji z 680 mln do 600 mln osób).
Dziś do Polski przyjeżdża znacznie mniej imigrantów niż do Europy Zachodniej, ale wejście do unii podniesie naszą atrakcyjność. Łatwiej też będzie się przedostać z Polski do tradycyjnych rajów imigracyjnych - Niemiec, Szwecji czy Danii.
Dla polityków azylanci to tylko problem. Drenują budżet państwa, drażnią nacjonalistów, napędzają wyborców radykałom. Dziś większość azylantów jedzie do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Beneluksu i krajów skandynawskich. Pod naciskiem tych państw powstaje wspólna polityka imigracyjna, dzięki której azylanci mają być bardziej proporcjonalnie "rozdzielani" między kraje członkowskie. Dla Polski wiąże się to z koniecznością poniesienia większego niż dotychczas ciężaru. - Polski rząd będzie musiał zaproponować jakąś politykę wobec azylantów. Ta kwestia nie jest jeszcze w Polsce upolityczniona, ale niedługo będzie. Na pewno znajdą się politycy, którzy podchwycą ten temat - mówi Heather Grabbe.
Kurs dla początkujących
"Miej oczy otwarte przed ślubem i przymykaj je potem" - mawiał Benjamin Franklin, jeden z twórców Stanów Zjednoczonych. Zwolennicy Stanów Zjednoczonych Europy przyjęli dziesięciu nowych członków, w tym Polskę, przymykając oczy na to, że będziemy wzmacniali wewnątrz unii zwolenników utrzymania obecnych regulacji prawnych. W przyszłym roku nasz premier, nasz komisarz, nasi ministrowie i posłowie Parlamentu Europejskiego każą im spojrzeć prawdzie w oczy.
Siła polityczna naszych 27 głosów w radzie i 50 posłów w parlamencie będzie duża. Arytmetyka to jednak zaledwie połowa sukcesu. Żeby wygrywać kolejne rozdania, trzeba dobrze poznać zawiłe reguły gry i preferencje innych graczy, tak by wiedzieć, z kim, kiedy i jak zawierać sojusze. Polskich polityków czeka intensywny kurs brukselskiego brydża.
- Przez kilka lat nie będziemy umieli wykorzystać naszej siły - mówi z przekonaniem prof. Orłowski. Grecy i Włosi do dziś nie są traktowani do końca poważnie przy unijnych rozgrywkach, mimo że z praw arytmetyki wynika, iż mają mocne karty. Słabo wyszkoleni, niewydolni urzędnicy i politycy nie potrafili posiąść tajników tej gry tak dobrze, jak udało się to Francuzom, Niemcom czy Brytyjczykom. Za rok Polska zasiądzie za stołem. Karty już są tasowane.
Siłę polityczną Polski będzie wyznaczać 27 głosów w radzie unii, co czyni z nas członka tzw. wielkiej szóstki. Podobnie jak Polska najczęściej będą zapewne głosować nasi sąsiedzi - Litwa i Słowacja. To zaś daje 41 głosów. Na więcej mogą liczyć jedynie Niemcy ze wspierającą ich Austrią.
Na ręcznym hamulcu
Kraje północne naciskają na odchudzenie wspólnej polityki rolnej. Francuzi i Niemcy próbują wypracować wspólną europejską politykę obronną i zagraniczną, zwiększając dystans do USA. Ten sam duet chce ujednolicenia (czytaj: podwyższenia) podatków w całej unii. W bólach rodzi się wspólna polityka wobec imigrantów. Po naszym wejściu do unii może się jednak okazać, że polskie 27 głosów (plus ewentualne 14 litewskich i słowackich) zmusi niektórych Europejczyków do modyfikacji planów. Dość często będziemy bowiem mówili "nie", sięgając po swego rodzaju ręczny hamulec.
Wspólnie z Brytyjczykami, Włochami, Hiszpanami i większością nowych członków będziemy - wszystko na to wskazuje - sceptyczni wobec wspólnej polityki obronnej. Skandynawowie i Anglicy poprą nasz sprzeciw wobec podwyższenia podatków, a Francja i Hiszpania mogą z nami blokować redukcję dopłat rolniczych.
- W Polsce żywe są obawy przed utratą niezależności - mówi "Wprost" senator Edmund Wittbrodt, członek polskiej delegacji w Konwencie Europejskim, który przygotowuje przyszłą konstytucję unii. - Gdy dołączymy do rozgrywki, nie zyskają federaliści, tacy jak Niemcy czy kraje Beneluksu, dążący do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, lecz raczej ci, którzy opowiadają się za Europą ojczyzn.
Nie rzucim dopłat
Wspólna polityka rolna (CAP), która jest niemal w całości sterowana z Brukseli, kosztuje 45 mld euro rocznie. Północ - na czele z Niemcami - ma coraz mniej chęci, by dopłacać do francuskiej kukurydzy, hiszpańskich pomidorów czy - w przyszłości - do polskiej wołowiny. Na październikowym szczycie w Brukseli kanclerz Gerhard Schröder po raz kolejny próbował wymusić na prezydencie Chiracu redukcję wydatków na rolnictwo, ale Francji udało się odwlec reformę do 2006 r., kiedy będzie negocjowany nowy siedmioletni budżet unii. Tyle że wtedy przy stole będzie siedzieć nie piętnaście, lecz dwadzieścia pięć państw, w tym delegacja polska. - Podczas negocjowania nowego budżetu unii polski rząd będzie odczuwać silną presję, by uzyskać maksymalne korzyści ze wspólnej polityki rolnej - mówi "Wprost" prof. Orłowski. Prof. Dariusz Rosati, członek Rady Polityki Pieniężnej i były minister spraw zagranicznych, nie ma złudzeń: - Nie wierzę, by Polska stanęła po stronie zwolenników zmniejszenia wydatków rolnych.
Francuzi, Hiszpanie i Włosi będą potrzebować 88 głosów, by zablokować zmiany, a sami będą mieli tylko 85. Polskie 27 głosów może się więc okazać na wagę złota. Zwłaszcza jeśli za Polską, która ma szanse stać się regionalnym liderem, pójdą pozostali nowi członkowie.
Bliżej Ameryki
Walka o reformę CAP rozgorzeje na dobre dopiero w 2006 r., a już teraz unia próbuje budować wspólną politykę zagraniczną i obronną. Inicjatorami tych działań są Francuzi marzący od lat o tym, że zjednoczona Europa (pod ich przywództwem) stanie się mocarstwem równym Ameryce. Każdy kolejny kryzys na arenie światowej obnaża jednak konflikty interesów wewnątrz UE i niezdolność do wspólnego działania. Brytyjczycy, a także Włosi i Hiszpanie, są bliskimi sojusznikami USA i nie palą się do europejskiej integracji militarnej, która mogłaby doprowadzić do osłabienia roli politycznej NATO i podważenia sensu amerykańskiej obecności w Europie. Większość krajów unijnych oszczędza na wojsku, dlatego powiększa się dystans dzielący potencjały militarne Europy i USA.
W interesie Polski jako kraju frontowego UE jest utrzymanie amerykańskiego parasola ochronnego nad Europą. - Rozszerzenie wspólnoty o proamerykańskie kraje, takie jak Polska czy Węgry, sprawi, że opowiadający się za utrzymaniem ścisłych więzi z USA zyskają. Brytyjczycy będą w bardziej komfortowej sytuacji - mówi "Wprost" Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony narodowej.
Ręce precz od naszych podatków
Brytyjczycy, dotychczas największy przeciwnik przenoszenia władzy do Brukseli, mogą na nas liczyć także w sprawie ujednolicenia polityki podatkowej. - Jeśli dojdzie do harmonizacji podatków w Europie, to pójdą one w górę - mówi "Wprost" Heather Grabbe, dyrektor analiz w londyńskim Centre for European Reform. Francuzi i Niemcy, którzy płacą jedne z najwyższych podatków w Europie, patrzą krzywym okiem na bardziej liberalne kraje, ponieważ ucieka do nich coraz więcej inwestorów. Ten duet od kilku lat naciska na ujednolicenie polityki podatkowej.
Zdaniem Grabbe, w interesie Polski leży blokowanie francusko-niemieckiego dyktatu podatkowego. Kraje takie jak Luksemburg, Wielka Brytania, Holandia, a zwłaszcza Irlandia, utrzymujące względnie niskie podatki, bronią się przed francusko-niemieckim pomysłem, bo widzą w nim zamach na swoje gospodarki.
- Moglibyście zawrzeć sojusz z tymi państwami przeciwko ujednoliceniu polityki podatkowej. W Polsce - przynajmniej na tle europejskim - koszty pracy są względnie niskie i powinniście zachować ten atut - mówi Heather Grabbe. Rozszerzenie unii będzie - według Grabbe - gwoździem do trumny wspólnej polityki podatkowej, bo większość nowych członków się na nią nie zgodzi.
Imigranci?
Bardzo drodzy goście
Polska będzie również przeciwna ujednoliceniu polityki wobec imigrantów. Już z udziałem Polaków podjęte zostaną decyzje dotyczące proporcjonalnego rozdzielenia w Europie azylantów czekających na rozpatrzenie wniosków. Planowana wspólna polityka imigracyjna ma raczej zachęcać do osiedlania się w Europie, choćby dlatego, że Stary Kontynent jest jedynym kontynentem, na którym liczba ludności spada (w najbliższych kilkunastu latach przewiduje się zmniejszenie populacji z 680 mln do 600 mln osób).
Dziś do Polski przyjeżdża znacznie mniej imigrantów niż do Europy Zachodniej, ale wejście do unii podniesie naszą atrakcyjność. Łatwiej też będzie się przedostać z Polski do tradycyjnych rajów imigracyjnych - Niemiec, Szwecji czy Danii.
Dla polityków azylanci to tylko problem. Drenują budżet państwa, drażnią nacjonalistów, napędzają wyborców radykałom. Dziś większość azylantów jedzie do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Beneluksu i krajów skandynawskich. Pod naciskiem tych państw powstaje wspólna polityka imigracyjna, dzięki której azylanci mają być bardziej proporcjonalnie "rozdzielani" między kraje członkowskie. Dla Polski wiąże się to z koniecznością poniesienia większego niż dotychczas ciężaru. - Polski rząd będzie musiał zaproponować jakąś politykę wobec azylantów. Ta kwestia nie jest jeszcze w Polsce upolityczniona, ale niedługo będzie. Na pewno znajdą się politycy, którzy podchwycą ten temat - mówi Heather Grabbe.
Kurs dla początkujących
"Miej oczy otwarte przed ślubem i przymykaj je potem" - mawiał Benjamin Franklin, jeden z twórców Stanów Zjednoczonych. Zwolennicy Stanów Zjednoczonych Europy przyjęli dziesięciu nowych członków, w tym Polskę, przymykając oczy na to, że będziemy wzmacniali wewnątrz unii zwolenników utrzymania obecnych regulacji prawnych. W przyszłym roku nasz premier, nasz komisarz, nasi ministrowie i posłowie Parlamentu Europejskiego każą im spojrzeć prawdzie w oczy.
Siła polityczna naszych 27 głosów w radzie i 50 posłów w parlamencie będzie duża. Arytmetyka to jednak zaledwie połowa sukcesu. Żeby wygrywać kolejne rozdania, trzeba dobrze poznać zawiłe reguły gry i preferencje innych graczy, tak by wiedzieć, z kim, kiedy i jak zawierać sojusze. Polskich polityków czeka intensywny kurs brukselskiego brydża.
- Przez kilka lat nie będziemy umieli wykorzystać naszej siły - mówi z przekonaniem prof. Orłowski. Grecy i Włosi do dziś nie są traktowani do końca poważnie przy unijnych rozgrywkach, mimo że z praw arytmetyki wynika, iż mają mocne karty. Słabo wyszkoleni, niewydolni urzędnicy i politycy nie potrafili posiąść tajników tej gry tak dobrze, jak udało się to Francuzom, Niemcom czy Brytyjczykom. Za rok Polska zasiądzie za stołem. Karty już są tasowane.
Unijne koalicje Jakie stanowisko zajmą państwa UE wobec planów pogłębienia integracji |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 2/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.