Coraz mniej szczęścia w polityce mają ludzie zwani politykami, a coraz więcej osobnicy zawodowo zajmujący się rozbawianiem widowni. Dzieje się tak dlatego, że świat zaczyna chodzić do góry nogami, a to oznacza, że politycy ze swoimi wiecznymi krętactwami stali się śmieszni, a komicy nagle spoważnieli.
We Włoszech sensacją stał się komik Beppe Grillo, którego ugrupowanie zdobyło w ostatnich wyborach 25 proc. głosów. Grillo bezpardonowo atakował całą klasę polityczną, a na jego wiece przychodziły tłumy. Kilka lat temu podczas wyborów komunalnych w Islandii do władzy doszła Najlepsza Partia założona przez telewizyjnego komika Jóna Gnarra. Społeczeństwo rozczarowane nieudolnym rządzeniem zagłosowało na prześmiewców.
Dawno temu w Polsce też mieliśmy partię, na której czele stał satyryk Janusz Rewiński. Polska Partia Przyjaciół Piwa wprowadziła w 1991 r. do parlamentu 16 posłów. Na prezydenta bez powodzenia startował kabaretowy weteran Jan Pietrzak. Także we Francji i w Ameryce przed laty różni komicy próbowali swych sił na scenie politycznej. Zwykle kończyło się to klęską w wyborach, ale sukcesem na estradzie. Dwie kariery artystów filmu w polityce są szczególne. Ronald Reagan, aktor grający w westernach, został prezydentem USA, a kulturysta Arnold Schwarzenegger grający roboty z kosmosu – gubernatorem Kalifornii.
Dziś Europa jest w takim zawirowaniu, że społeczeństwa głosujące na komików najwyraźniej uznały, że tylko jajcarze mówią coś na serio. To dobry znak dla naszej braci kabaretowej, która powinna powoli opuścić wygodne kluby i sale koncertowe, skrzyknąć się w Partię Komiczną i przygotować do wyborów w 2015 r. Dwa lata dla zawodowców wystarczą, by śmiechem podbić serca wyborców.
Krytyków obecnej sytuacji nie brakuje, ale Palikot już się wypalił wojenkami medialnymi, a Kaczyński, jeśli bywa komikiem, to raczej nieświadomie. Hasłem nowej partii powinna być szczera deklaracja „My ukradniemy mniej niż inni!” lub „Będzie tak samo, tyle że śmieszniej”. Takie zmiany są możliwe i politycy wreszcie trafią tam, gdzie ich miejsce, czyli do kabaretu, a kabareciarze do parlamentu. Sęk w tym, że komicy zarabiają u nas lepiej niż politycy i dlatego żaden błazen nie da się namówić na taką rewolucję.
Dawno temu w Polsce też mieliśmy partię, na której czele stał satyryk Janusz Rewiński. Polska Partia Przyjaciół Piwa wprowadziła w 1991 r. do parlamentu 16 posłów. Na prezydenta bez powodzenia startował kabaretowy weteran Jan Pietrzak. Także we Francji i w Ameryce przed laty różni komicy próbowali swych sił na scenie politycznej. Zwykle kończyło się to klęską w wyborach, ale sukcesem na estradzie. Dwie kariery artystów filmu w polityce są szczególne. Ronald Reagan, aktor grający w westernach, został prezydentem USA, a kulturysta Arnold Schwarzenegger grający roboty z kosmosu – gubernatorem Kalifornii.
Dziś Europa jest w takim zawirowaniu, że społeczeństwa głosujące na komików najwyraźniej uznały, że tylko jajcarze mówią coś na serio. To dobry znak dla naszej braci kabaretowej, która powinna powoli opuścić wygodne kluby i sale koncertowe, skrzyknąć się w Partię Komiczną i przygotować do wyborów w 2015 r. Dwa lata dla zawodowców wystarczą, by śmiechem podbić serca wyborców.
Krytyków obecnej sytuacji nie brakuje, ale Palikot już się wypalił wojenkami medialnymi, a Kaczyński, jeśli bywa komikiem, to raczej nieświadomie. Hasłem nowej partii powinna być szczera deklaracja „My ukradniemy mniej niż inni!” lub „Będzie tak samo, tyle że śmieszniej”. Takie zmiany są możliwe i politycy wreszcie trafią tam, gdzie ich miejsce, czyli do kabaretu, a kabareciarze do parlamentu. Sęk w tym, że komicy zarabiają u nas lepiej niż politycy i dlatego żaden błazen nie da się namówić na taką rewolucję.
Więcej możesz przeczytać w 10/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.