Zzarzutem powielania czy utwierdzania stereotypu Bura rasisty trudno mi polemizować. To kwestie osobistej oceny książkowego opisu. Skoro jednak zarzut ten tak lekko pada, niepoparty argumentami, to równie lekko go odpieram – jest nieprawdziwy. Piszę o Burach ze współczuciem i z sympatią. Odsyłam do książki. Używając w książce spolszczonych przeze mnie nazw rzek Oranje (nie Orange) i Vaal, postąpiłem być może zbyt odważnie. Zależało mi jednak, by czytelnik poczuł się w książce swojsko, nie musiał się zmagać z nadmierną liczbą obcych nazw. Rzeka Vaal bierze nazwę od swojego koloru. Tłumaczono mi też, że i rzeka Oranje zawdzięcza nazwę barwie koryta. Jeśli literatura faktu ma się zgadzać z atlasem geograficznym, powinienem użyć nazw Oranje i Vaal. Miasto Ventersdorp istotnie leży w utworzonej w 1994 r. prowincji North West. Ziemie te stanowiły jednak i w świadomości ludzi nadal stanowią krainę geograficzną nazywaną Transwalem. Kiedyś była tu niepodległa republika. Nazwa ta, jako określenie historyczno-geograficzne, wciąż jest używana przez miejscowych Afrykanerów. Wie to każdy, kto był w Południowej Afryce i choć trochę interesuje się Afrykanerami.
Brak dat w książce jest świadomym zabiegiem pisarskim. Określenie „Bur” może być obraźliwe wyłącznie dla wielkomiejskich Afrykanerów, bo ci z małych miast, szczególnie z Transwalu, nazywają siebie Burami i są z tego dumni. Gdyby słowo „burski” miało być tak samo obraźliwe jak „czarnuch”, afrykanerscy nacjonaliści nie nazywaliby tak zapewne swoich partii politycznych. W Południowej Afryce roi się od partii noszących w nazwie przymiotnik „burski” (Orde Boerevolk, Boerestaat Party, Boere Vryheidsbeweging i wiele innych). Znam przytaczane przez p. Nowakowską tłumaczenie pochodzenia określenia „solony kutas”. Wydało mi się tak wydumane, że sięgnąłem po inne, z którym też się spotkałem. Na zarzut, że opisani w książce Burowie są wyłącznie fanatykami i brutalami, mogę odpowiedzieć odesłaniem czytelników do lektury książki. I pozazdrościć p. Nowakowskiej, że spotykała wyłącznie osoby miłe i gościnne. Gdybym pisząc o Ventersdorpie, próbował malować obraz całego kraju czy choćby Afrykanerów, byłoby to istotnie karygodne uproszczenie.
W „Wypalaniu traw” opisuję jednak wyłącznie takie małe miasteczko jak Ventersdorp. Nigdzie w książce nie piszę, że jedynym powodem Wielkiej Wędrówki było zniesienie niewolnictwa. Nie piszę też, że w czasach apartheidu z programu nauczania dla czarnych wycofano matematykę. Piszę, że „nie uczono matematyki”, przez co rozumiem nie naukę dodawania i odejmowania, ale tę wyższą matematykę, którą uznano za zbędną dla czarnych. Nigdzie w książce nie napisałem, że Eugéne Terre’- Blanche był ostatnim burskim przywódcą, lecz jedynie, że o tej roli marzył – odsyłam do książki. Używam określeń „wodzostwa”, „szczepy” czy „królestwa” nie w pracy badawczej, ale w książce popularnej. Terre’Blanche’a wielokrotnie przyjmowali zarówno prezydent P.W. Botha, jak i Frederik de Klerk. Na hodowli koni rzeczywiście się nie znam. W tekście przytaczam jednak słowa Dory, siostry, a nie żony Eugéne’a Terre’Blanche’a, amazonki i właścicielki kilku koni. Ale pewnie i ona o ich hodowli nie ma pojęcia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.