Małe polskie firmy konkurują z najlepszymi na świecie
Witalińscy szacują, że co roku zarobią co najmniej milion dolarów. Dzięki czemu? Dzięki pomysłowi - najbardziej deficytowemu towarowi na polskim rynku fotograficznym. Wywoływacze zdjęć cyfrowych - wynalazek braci Jacka i Macieja Witalińskich, właścicieli firmy Lab Net Plus z Tych - zamówił ostatnio amerykański Kreo-nite, jeden z największych na świecie dostawców profesjonalnego sprzętu fotograficznego (20 proc. rynku 1,5 mld USD obrotu). Zamierza je produkować pod własną marką. Witalińscy wykonali prototyp urządzenia, a potem zlecili produkcję niemieckiej firmie Sitte i chińskiej Sophia. Sami wytwarzają wywoływacze sprzedawane w kraju - jeden kosztuje około 300 tys. zł, trzykrotnie mniej niż naświetlacz laserowy używany przez zakłady fotograficzne. - Chcieliśmy wywoływać cyfrowe zdjęcia, ale nie mieliśmy pieniędzy na laserowy naświetlacz, więc postanowiliśmy zrobić własny, tańszy - mówi Jacek Witaliński, współwłaściciel Lab Net Plus. Małe i średnie przedsiębiorstwa to prawie 99 proc. firm w Polsce. Wytwarzają połowę produktu krajowego brutto. To głównie dzięki najlepszym z nich od 1999 r. nasz eksport rośnie, w ostatnim roku zwiększył się o 7 proc.
Nabić konkurencję w butelkę
Krzysztof Weka i Waldemar Łęczycki, właściciele firmy Dynaplast z Olsztyna, do tego stopnia potrafili udoskonalić technologię produkcji plastikowych opakowań, że zaczęli robić jedne z najlżejszych plastikowych butelek na świecie. Półtoralitrowa butelka waży zwykle 36 gramów, ich produkt tylko 26 gramów. Przy masowej produkcji tych 10 gramów oznacza setki tysięcy dolarów oszczędności w kieszeni producenta. - W Hongkongu podpatrywaliśmy garażowe firmy, w których powstawały nowoczesne maszyny do produkcji butelek - mówi Krzysztof Weka. Teraz podbijają najtrudniejsze rynki unijne. Budują na przykład linię produkcyjną w wytwórni wód mineralnych pod Brukselą, realizują zamówienia z Francji. Ich instalacje do rozlewania napojów wygrywają przetargi w różnych miejscach globu - są już w Gwatemali, Zambii, Ekwadorze, Wenezueli, Libanie, Iranie i Armenii. W ciągu ośmiu lat działalności sprzedaż ich firmy wzrosła o 200 proc. Weka i Łęczycki zaczynali od maszyn zdolnych do wytwarzania 500 butelek na godzinę, teraz robią linie pozwalające wyprodukować 7 tys. butelek na godzinę. Na całym świecie sprzedali już trzysta takich urządzeń; każde z nich kosztuje od kilkudziesięciu tysięcy euro do pół miliona euro.
Ogrzać Skandynawię
- Ja już dawno jestem w unii - zapewnia Lesław Piekło, właściciel firmy Elpe, producent grzejników elektrycznych i opraw oświetleniowych z Krakowa. Zaczynał je robić pięć lat temu wraz trzema pracownikami. Teraz zamówienia na jego ogrzewacze rosną w takim tempie, że musiał zwiększyć zatrudnienie do 140 osób. Dziś 85 proc. wyprodukowanych w Krakowie ogrzewaczy (o wartości około 10 mln zł) sprzedaje w Norwegii, Szwecji i Finlandii, a oprawy oświetleniowe wysyła między innymi do Arabii Saudyjskiej. - Wstrzeliłem się w rynek skandynawski wtedy, kiedy opuszczało go wielu unijnych dostawców zrażonych recesją - przyznaje. Zaryzykował i opłaciło się.
Dotrzeć do serca biznesu
Branżowe amerykańskie pismo "Healthcare Product Comparison System" wymienia firmę Emtel Waldemara Śliwy z Zabrza jako jedynego liczącego się producenta systemów monitorowania serca z Europy Środkowej i Wschodniej. Przez dziesięć lat firma pozyskała kilkuset klientów w Polsce i za granicą. Śliwa nie opuszcza żadnej ważniejszej imprezy medycznej. Co roku na targach w Düsseldorfie ustawia swoje kardiomonitory i defibrylatory obok aparatów Philipsa i Packarda, wzbudzając coraz większe zainteresowanie klientów. Na światowych rynkach za aparat trzeba zapłacić 3-4 tys. euro. Podobne urządzenie z Emtelu, nie ustępujące jakością najlepszym, kosztuje mniej niż 2,5 tys. euro. Waldemar Śliwa sprzedał ich już półtora tysiąca, odnosząc sukcesy m.in. w Turcji, Egipcie i Nigerii. - Nie należy czekać, że ktoś pokaże ci drogę do sukcesu - mówi Śliwa.
Zarobić na piorunach
Czy można zarobić na prostych - wydawałoby się - uziemiaczach i odgromnikach? Tak, pod warunkiem że są one bardzo nowoczesne, a przy tym tanie. - Opanowaliśmy taką technologię - mówi Robert Marciniak, właściciel firmy Galmar z Poznania. Zaczął od zamówienia na metalowe zauszniki do modnych wtedy okularów. Teraz jest jedynym w Europie Środkowej wytwórcą nowoczesnych odgromników i uziemiaczy. 80 proc. produkcji Galmaru trafia na eksport do kilkudziesięciu krajów. Kiedy pierwszy klient z USA zapytał Marciniaka, czy jest w stanie wykonać uziemienie według amerykańskich norm, ten zgodził się bez wahania, choć o owych normach nie miał bladego pojęcia. Przeczytał sterty publikacji, zasięgnął porady naukowców i... pokonał w przetargu dziesięciu konkurentów. W poszukiwaniu nowych odbiorców Marciniak zwiedził niemal cały świat. Poznańska firma zaznaczyła już swą obecność w Chinach, Australii i Tunezji. Ostatnio Galmar wygrał przetarg na dostawę uziemiaczy i odgromników do Zjednoczonych Emiratów Arabskich (w Dubaju Marciniak ma już 70 proc. rynku, tyle że pod angielską marką). Kiedy zaczynał w 1997 r., przychody z eksportu wyniosły 800 tys. dolarów. W 2002 r. sprzedał produkty za 4,5 mln USD.
Zostać kowalem losu w Ameryce
93 proc. swoich produktów Wiesław Szajda, właściciel firmy Hydromechanika, sprzedaje na najbardziej wymagających rynkach Unii Europejskiej i w Ameryce. Co roku zwiększa tam przychody o 20 proc. Szajda zaczynał od produkcji podnośników do maszyn rolniczych. Dziś z jego firmy w maleńkim Ostaszewie - 30 km od Gdańska - wyjeżdżają rocznie trzy miliony tarcz hamulcowych. Są one konstruowane na zamówienie włoskiej Bradi i niemieckiego Zimmermana. ABB Alstom Power zamawia u Szajdy łopatki do turbin energetycznych, a szwedzkie giganty Monark, Rasson i BT kupują elementy hydrauliczne do wózków paletowych. Dumą Szajdy jest współpraca z Ladish Co. Inc. z USA - największą kuźnią metali kolorowych świata, która w Ostaszewie zamawia odkuwki tytanowo-chromowe i tytanowo-niklowe do elementów silników lotniczych. W 2001 r. wartość sprzedaży firmy, zatrudniającej 49 osób, wyniosła prawie 16 mln zł. W 2002 r. Hydromechanika podwoiła przychód. Dla Szajdy wzorem przedsiębiorczości są USA, kraj małych firm, gdzie aż 54 proc. pracodawców zatrudnia mniej niż pięciu pracowników.
Odcisnąć własny znak firmowy
Po ukończeniu studiów na Politechnice Warszawskiej Lech Boruc zajął się techniką laserową. - Jesteśmy jedną z dwóch firm na świecie, które potrafią wykonać urządzenia do nanoszenia kodów na butelki i opakowania papierosów na najszybszych liniach produkcyjnych - zapewnia Boruc, który jest teraz dyrektorem generalnym Solaris Laser SA z Warszawy. Firma sprzedała na świecie już ponad 550 urządzeń laserowych (jedno kosztuje około 20 tys. dolarów). Stałymi klientami Solaris Laser są niemieckie browary, renomowane francuskie wytwórnie kosmetyków, producenci części samochodowych, a także Philips, Siemens, Bosch i Motorola, która zamawia urządzenia do znakowania układów półprzewodnikowych.
Wwiercić się w sukces
Nowość, nowość i jeszcze raz nowość, która zaskoczy konkurentów - mówią o swoim sukcesie Zbigniew Gołąbiewski i Bohdan Zaleski, współwłaściciele białostockiego Promotechu. Zaskoczyli konkurencję - skonstruowali wyjątkowo ergonomiczne i sprawne wiertarki do montażu konstrukcji stalowych. Skręcano nimi m.in. most na Missisipi i ogromną halę produkcyjną BMW koło Düsseldorfu. Głównym odbiorcą wiertarek jest Bosch. W ciągu pięciu lat przychody Promotechu wzrosły dwukrotnie - z 10 mln zł do 20 mln zł, a eksport na najbardziej wymagające rynki świata przekroczył 90 proc. całej produkcji.
Upiec pieczeń z najlepszymi
- Aby nasze piece próżniowe służące do obróbki cieplnej metali mogły zdobyć świat, postanowiliśmy się związać z amerykańskim renomowanym partnerem Seco Warwick, znanym od stu lat jako producent pieców do obróbki metali - mówi Andrzej Zawistowski ze Świebodzina, współwłaściciel Seco Warwick. W zamian za połowę akcji partner zza oceanu wniósł ćwierć miliona dolarów i know-how. Zaczęli od piętnastu pracowników i rocznych przychodów rzędu 60 tys. zł. Dziś wartość sprzedaży firmy ze Świebodzina sięga 65 mln zł. Aż dwie trzecie spośród dwustu zatrudnionych osób to konstruktorzy, którzy doskonalą technologię i wymyślają nowe produkty. - Przebrnęliśmy przez sito najbardziej wymagających rynków tylko dlatego, że nasze piece nie ustępują technologicznie światowej konkurencji - mówi Andrzej Zawistowski. Amerykański partner sprzedaje je do czterdziestu krajów. Technologię ze Świebodzina stosuje się m.in.
przy lutowaniu aluminiowych chłodnic do volkswagenów i łopatek turbin w silnikach lotniczych Rolls-Royce'a.
Przetworzyć odpady na wagę złotych
Adam Zadrożny z Opola przez wiele lat pracował w państwowej firmie. Przestało go to zadowalać i poszedł na swoje. Dziś jest współwłaścicielem firmy technologicznej WT&T. - Po kilku latach miotania się zrozumiałem, że aby zarobić naprawdę dużo, muszę wejść na światowe rynki - opowiada. Najpierw znalazł renomowanego kanadyjskiego partnera. Kanadyjczycy zainteresowali się polskimi technologiami przerobu odpadów. Później WT&T sprzedała je też do Australii, Izraela, Hiszpanii i Rosji. Wykorzystując półprodukty WT&T, Henkel i Procter & Gamble robią proszki do prania. W tym roku firma realizuje kontrakty o wartości 100 mln zł.
Podaliśmy przykłady działalności dziesięciu spośród 1,7 mln małych i średnich przedsiębiorstw zarejestrowanych w III RP. Mniej niż połowa z nich, skarżąc się na wszelkie możliwe plagi (od wysokiego fiskalizmu po dyktaturę biurokratów), wykazuje na ogół anemiczne oznaki gospodarczej aktywności. Boją się wyjść poza polski rynek, narzekają na zbyt silną złotówkę i brak promocji eksportu. Czy można inaczej? Można. - Wszędzie na świecie, gdzie odnotowano znaczący wzrost eksportu, przedsiębiorcy zawdzięczali to w 90 proc. tylko sobie - konkluduje Adam Zadrożny. Dlaczego podane przykłady nie miałyby się okazać zaraźliwe?
Szkoła przetrwania Janusz Lewandowski Autor jest posłem Platformy Obywatelskiej, był ministrem przekształceń własnościowych w roku 1991 i w latach 1992-1993 Wartość dolarowa polskiego eksportu wzrosła w 2002 r. o 9 proc.! I rośnie nadal, przy wtórze narzekań na kurs walutowy, mimo najgorszej od lat sytuacji na światowych rynkach! Obok firm z udziałem zagranicznym w tej ofensywie coraz śmielej uczestniczą nowe firmy prywatne. Całkiem niedawno skoczyły na głęboką wodę międzynarodowej konkurencji, a już dziś ich oferta broni się w konfrontacji z potęgą kapitałową i marketingową Zachodu oraz dumpingiem cenowym Wschodu. Polacy, nie dysponując hitami eksportowymi, znajdują dla siebie rynkowe nisze. Polska przedsiębiorczość wyprzedziła formalne członkostwo Polski w Unii Europejskiej. Już tam jest! Agendy i programy rządowe nie mają w tym żadnej zasługi, gdyż system wspomagania eksportu jest u nas w powijakach, a "zielone światło dla przedsiębiorczości" to jedynie zużyty slogan. O sukcesie decyduje zmysł przedsiębiorczości, inwencja i dobra organizacja. To talent, który nie doczekał się jeszcze społecznej nobilitacji, chociaż ma wielki wpływ na tworzenie miejsc pracy. Prywatna przedsiębiorczość, która odmieniła gospodarkę III RP, była na początku pospolitym ruszeniem. Teraz przyszedł czas próby. Jedni się wykruszają, inni zahartują się w trudnych czasach, zyskując światową jakość. |
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.