Ludowcy szykują się do otwartego zanegowania naszego członkostwa w Unii Europejskiej
Uszczuplenie koalicji o PSL i przejście ludowców do opozycji wstrząsnęło dotychczasowymi układami politycznymi. Nie ma sensu bagatelizowanie tego wydarzenia, jak to czynią niektórzy politycy ugrupowań rządzących. Można za popularnym porzekadłem powtarzać, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, i na przykład wskazywać na większą spoistość i operatywność nowego układu rządzącego. Prędzej czy później wyjdzie jednak na jaw, że zmiana frontu przez PSL skazała rząd Leszka Millera na wielce ryzykowne balansowanie na parlamentarnej linie. Premier będzie najpewniej szukał nowego zaplecza wśród kół poselskich, które powstały w wyniku secesji trapiących kluby parlamentarne. Te "odpryskowe" byty polityczne są jednak słabo zakorzenione wśród wyborców i siłą rzeczy bardzo podatne na zmienne tchnienia koniunktury. Mogą najwyżej odgrywać rolę protezy, podczas gdy rząd w obliczu piętrzących się trudności powinien twardo stać na nogach. Jasne, że kiedy brakuje prawdziwej nogi, nie wypada narzekać na protezę, ale nie ma się też co łudzić, iż dzięki niej zapewni się organizmowi pełną sprawność. Dlatego w sprawach dla Polski najważniejszych, gdzie nie wolno ryzykować upadku, lewica nie powinna zawierzać protezom, lecz szukać autentycznego porozumienia, budowanego ponad doraźną rywalizacją polityczną. Taką kwestią jest w pierwszej kolejności przystąpienie naszego kraju do Unii Europejskiej. Tutaj najszybciej pojawią się kłopoty. Nie potrzeba daru jasnowidzenia, aby przewidzieć ewoluowanie PSL w kierunku antyeuropejskim. Mimo swoich ogólnonarodowych aspiracji ludowcy ciągle pozostają ugrupowaniem wyrażającym interesy i nastroje wsi, a ta Europy się boi. Wiejskie lęki podsycają radykałowie z Samoobrony i LPR. Jeszcze będąc w koalicji rządowej, PSL bało się narazić owym nastrojom i kluczyło w sprawach europejskich jak tylko mogło. Aby poprawić własny wizerunek, dorabiało lewicy "kosmopolityczną gębę", a siebie przedstawiało jako jedynego gwaranta korzystnego dla wsi ułożenia spraw europejskich. Znalazłszy się teraz poza rządem, ludowcy dołożą starań, aby udowodnić, że sprawy toczą się w złym kierunku. Już widać pierwsze sygnały, że PSL szykuje się do zaatakowania ustaleń z Kopenhagi i do zarzucenia rządowi lekceważenia interesów wiejskich. Pojawiają się nowe roszczenia, o których nie było mowy, kiedy ministrem rolnictwa był Jarosław Kalinowski. Taka tonacja będzie się nasilać i najpewniej doprowadzi ludowców do otwartego zanegowania naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Reorientacja postawy PSL odnowi pokusę, aby referendum europejskie zamienić w głosowanie w sprawie wotum nieufności dla rządu. Taki pomysł od dawna tlił się w szeregach opozycji, a nawet wystrzelił otwartym płomieniem po niefortunnej wypowiedzi premiera Millera, zapowiadającego dymisję rządu w wypadku negatywnego wyniku referendum. Teraz pojawią się nowi jego zwolennicy i trzeba się na to odpowiednio przygotować. Nie ma lepszego antidotum na tego rodzaju zagrożenie niż zawarcie swoistego paktu europejskiego, który połączyłby wszystkich zwolenników integracji, niezależnie od tego, czy są w rządzie, czy w opozycji. Aby to było możliwe, obydwie strony muszą zrezygnować z prób przechytrzenia rywala. Rząd powinien porzucić pokusę zawłaszczenia sprawy europejskiej i definitywnie odżegnać się od chęci propagandowego zdyskontowania wygranej w referendum. Z kolei opozycja musi przełamać swój kontestacyjny odruch i w sprawach europejskich podjąć współdziałanie z tymi, których na co dzień krytykuje. Każdy musi się trochę posunąć, co w polityce nie jest łatwe. Lepiej się jednak spierać o autorstwo sukcesu po wygranym referendum, niż szukać winnego klęski, która nieuchronnie okaleczy wszystkich zwolenników przystąpienia Polski do Unii Europejskiej.
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.