Bill Clinton, pochodzący z biednej rodziny z miasteczka Hope w Arkansas, w Polsce nie tylko nie zostałby prezydentem, ale mógłby wręcz nie ukończyć studiów. Zaledwie 3-4 proc. utalentowanych uczniów i studentów wyławia polski system edukacyjny. System amerykański wyławia 50 proc. takich osób (przeciętna w Europie wynosi 4 - 11 proc.). Dane pochodzą z badań Petera Druckera profesora Claremont Graduate University w Kalifornii. Bill Clinton został wyłowiony przez amerykański system edukacyjny, a dzięki stypendiom ukończył Georgetown University. Kolejne stypendium (Rhodesa) umożliwiło mu studia w Oxford University oraz Yale University, gdzie zrobił dyplom z prawa
W Polsce nie mamy edukacji, lecz redukację narodową. Uczniowie i studenci są redukowani do odgrywania roli przyszłych bezrobotnych - ludzi bezradnych na konkurencyjnym rynku, zakładników dyplomu, którzy łudzą się, że papierek otwiera im drzwi
do kariery. To, co się dzieje w wielu polskich szkołach i uczelniach, to zbrodnia edukacyjna. Polska szkoła zabija naszą przyszłość.
Bill Clinton, pochodzący z biednej rodziny z miasteczka Hope w Arkansas, w Polsce nie tylko nie zostałby prezydentem, ale mógłby wręcz nie ukończyć studiów. Zaledwie 3-4 proc. utalentowanych uczniów i studentów wyławia polski system edukacyjny. System amerykański wyławia 50 proc. takich osób (przeciętna w Europie wynosi 4-11 proc.). Dane te pochodzą z badań Petera Druckera, uważanego za guru zarządzania, profesora Claremont Graduate University w Kalifornii. Bill Clinton został wyłowiony przez amerykański system edukacyjny, a dzięki stypendiom ukończył Georgetown University. Kolejne stypendium (Rhodesa) umożliwiło mu studia w Oxford University oraz Yale University, gdzie zrobił dyplom z prawa.
Podobnie było z Craigiem Venterem, zwanym Billem Gatesem biomedycyny. Dzięki stypendiom ukończył aż trzy specjalności na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego: biomedycynę, farmakologię i kierunek lekarski. W ciągu 10 lat Venter opanował cztery działy medycyny. Gdy w 1998 r. założył firmę Celera Genomics Corporation, miał nad konkurentami przewagę kompetencji.
- O ile w Ameryce mamy niebywały sukces edukacyjny, o tyle w Polsce mamy do czynienia ze zbrodnią edukacyjną. Nasz system psuje potencjalne talenty: Clinton czy Craig prawdopodobnie niczego nie osiągnęliby w naszym kraju. Polski uczeń już na początku edukacji wpada w koleiny, którymi mozolnie brnie. Zamiast do rozwoju i kariery te koleiny prowadzą go na manowce: bardziej jest ukształtowany na klienta opieki społecznej niż na przedsiębiorcę czy naukowca
- mówi prof. Łukasz Turski, fizyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Jaka jest naprawdę polska szkoła?
O tym, jaka naprawdę jest polska szkoła, przekonuje raport Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów OECD/PISA (opracowanego przez prof. Ireneusza Białeckiego). Polscy uczniowie zajmowali 21.-24. miejsce wśród krajów OECD (na 31 badanych), uzyskując przeciętnie 479 punktów przy średniej 500 (z 38 krajów). Dla porównania: wynik uczniów w Finlandii to 546 punktów, w Kanadzie - 534, w Nowej Zelandii
- 529, w Korei Południowej - 525. W każdym kraju w badaniu uczestniczyło 4037 uczniów w wieku 15 lat. Sprawdzano umiejętność rozumienia tekstów, myślenia matematycznego i naukowego.
Gdy dwustu polskim uczniom klas maturalnych dano do rozwiązania amerykański test SAT (oceniający kompetencje na koniec szkoły średniej), uzyskali oni wyniki nie przekraczające 300 punktów, podczas gdy średnia wśród Amerykanów wynosiła ponad 500 (maksymalnie 800). Nie ma więc przekonujących dowodów na to, że polska szkoła kształci na wysokim poziomie, jak twierdzi nie tylko Krystyna Łybacka, minister edukacji, ale także wielu polityków, profesorów uczelni oraz nauczycieli. Wszyscy oni, a szczególnie ci ostatni, są współodpowiedzialni za stan edukacji.
Mit dobrej polskiej edukacji
- Nic mnie tak nie wkurza jak mit wyższości polskiej szkoły nad szkołą amerykańską. Mam na swojej uczelni 77 absolwentów amerykańskich high schools. Są odważni, ciekawi świata, zadają pytania. Tymczasem polski student jest nauczony siedzieć cicho i o nic nie pytać - mówi
dr Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu National-Louis University w Nowym Sączu.
- Polskie dzieci w szkole angielskiej lub amerykańskiej przez krótki czas błyszczą, ale potem - jeśli nie nauczą się samodzielności i aktywności - szybko spadają na dalekie pozycje. Po prostu umieją tylko biernie pochłaniać wiadomości. System anglosaski natomiast uczy używania wiedzy do rozwiązywania problemów oraz budowania własnej pozycji - mówi dr Andrzej Samson, psycholog. - Amerykańskie szkolnictwo jest nastawione na ludzi zdolnych: uczy ich, jak się wybić. Polski system promuje przeciętność - zauważa prof. Zbyszko Melosik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, jeden z najlepszych w Polsce ekspertów od systemów edukacyjnych.
- Polska szkoła nie rozwija przedsiębiorczości, a potem większość absolwentów ma problemy z podejmowaniem najbardziej elementarnych decyzji - mówi prof. Jerzy Dietl z Fundacji Edukacyjnej Przedsiębiorczości. Potwierdza to Martin Li, prezes Marin & Linda Li - Singapore Ltd., który zatrudnia Polaków od początku lat 80. - Wasi rodacy sprawiają wrażenie, jakby to pracodawca miał obowiązek nauczyć ich podstawowych umiejętności albo przyjąć ich z dobrodziejstwem inwentarza i znaleźć im odpowiednią pracę. Chińczyk wstydziłby się przyznać do niekompetencji. Natychmiast starałby się nauczyć tego, czego nie potrafi - opowiada Martin Li.
Zlikwidować Kartę Nauczyciela!
Kulą u nogi nazwali eksperci OECD Kartę Nauczyciela, która w największym stopniu uniemożliwia wprowadzenie konkurencji w szkołach i systemie edukacji. Karta zapewnia nauczycielom osiemnastogodzinne pensum dydaktyczne (najniższe w Europie). To Karta Nauczyciela, a nie weryfikowane przez rynek umiejętności, decyduje o tym, ile nauczyciele zarabiają. Dyrektor szkoły nie może zapłacić więcej lepszym nauczycielom, bo karta gwarantuje płacową urawniłowkę.
- Polska szkoła nie potrafi zaspokoić ambicji poznawczych uczniów, gdyż sami nauczyciele ich nie mają. Nie można też mówić o przygotowywaniu do przyszłego życia w sytuacji, gdy nauczycieli kształcą szkoły dokładnie takie same jak w PRL. Uczelnie pedagogiczne znajdują się w stanie zamrożenia. To jest groza! Ale nikt nie wszczyna alarmu - mówi Wiktor Kulerski, wiceminister edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Z badań prof. Aleksandra Nalaskowskiego, dyrektora Instytutu Pedagogiki UMK w Toruniu, wynika, że tylko połowa nauczycieli licealnych opanowała program nauczania własnego przedmiotu, a trzy czwarte zatrzymało się na poziomie wiedzy z początku lat 80. Co trzeci nauczyciel nie kupuje w roku ani jednej książki. Co piąty nie przeczytał w ciągu roku żadnej książki. Natomiast ci, którzy czytają, najchętniej wybierają literaturę sensacyjną i romanse. Aż 40 proc. nie sięga po prasę codzienną, zaś 88 proc. nie zagląda do fachowych czasopism. 30 proc. badanych nie wiedziało, kim był Albert Einstein. Tylko co trzeci potrafił powiedzieć, kim byli William Szekspir czy Melchior Wańkowicz.
Szkoła z epoki społeczeństwa przemysłowego
- Każdy dolar wydany w amerykańskim systemie edukacyjnym przynosi 17-20 dolarów zysku, a w najlepszych szkołach średnich i uczelniach - 90 dolarów. W Europie ten przelicznik wynosi 2-3 dolary (w najlepszych szkołach 9-10 dolarów). To efektywna edukacja jest więc w największym stopniu źródłem dobrobytu. Szkoła europejska jest zła i niewydolna, bo wciąż działa tak, jakby obsługiwała społeczeństwo przemysłowe. Tymczasem tego społeczeństwa nie ma już od ponad 20 lat - mówi "Wprost" prof. Peter Drucker.
Utrzymywanie zawodówek, techników i liceów zawodowych - stanowiących wciąż 43 proc. polskich szkół średnich - nie ma sensu. Umiejętności ich absolwentów są nieprzydatne już w chwili opuszczenia szkoły. Podobnie jest z co trzecim absolwentem politechniki czy szkół pedagogicznych. Rynek ich nie potrzebuje, o czym świadczy fakt, że co roku prawie 300 tys. absolwentów szkół średnich i wyższych ma problemy ze znalezieniem pracy. W ostatnich latach pojawiło się co najmniej 110 tys. niepotrzebnych absolwentów studiów pedagogicznych, 40 tys. inżynierów, 22 tys. osób po studiach ekonomicznych i 3 tys. dyplomowanych artystów, którzy nie mają szans na szybkie znalezienie pracy. Jednocześnie potrzeba 230 tys. fachowców (przeważnie menedżerów średniego szczebla), których na naszym rynku nie ma. Dlatego na przykład spółka Eli Lilly Polska sprowadziła menedżerów z Zachodu. Podobnie zrobiły m.in. firmy Polpharma, Stomil Olsztyn, Metalplast Oborniki, Ambra czy Eden Springs.
Inteligentny, ale źle wykształcony
Jedną z konsekwencji edukacyjnej zapaści jest zapóźnienie naszej nauki i wynalazczości. Pod względem liczby cytowań (według tzw. indeksu kalifornijskiego) w większości dyscyplin znajdujemy się w trzeciej dziesiątce na świecie - najgorzej wypadając w naukach społecznych i humanistycznych. Patentujemy rocznie trzy wynalazki na 10 tysięcy zgłoszonych w Europie. A przecież Polacy nie są mniej inteligentni niż inne narody, są tylko źle uczeni, wskutek czego wyrabiają w sobie edukacyjną i życiową bierność. Według badań, które opublikowano w książce Richarda Lynna i Tatu Vanhanena "Iloraz inteligencji i bogactwo narodów", średnia inteligencja Polaków wynosi 99 punktów. O 2-3 punkty wyprzedzają nas Niemcy, Austriacy, Włosi czy Szwedzi, lecz razem z Węgrami zajmujemy najwyższe miejsce wśród krajów postkomunistycznych. Średni iloraz inteligencji Polaków jest wyższy niż Amerykanów, Australijczyków, Francuzów, Czechów czy Finów. Gdyby liczyć potencjał wynikający z poziomu inteligencji Polaków, PKB na mieszkańca wynosiłby u nas - według wyliczeń Lynna i Vanhanena - nie 7,6 tys. dolarów (jak obecnie), lecz 15,6 tys. dolarów. Gdyby zastosować taki przelicznik do innych krajów, wyprzedzilibyśmy USA, Kanadę, Francję, Danię, Norwegię, Irlandię czy Australię.
Offset edukacyjny
Ofiary polskiego systemu edukacyjnego, czyli większość społeczeństwa, powinny się kategorycznie domagać, by środki z offsetu (związanego z kupnem przez Polskę samolotów F-16) przeznaczyć na sprowadzenie do Polski amerykańskich szkół i uczelni, a przynajmniej na kształcenie Polaków w Stanach Zjednoczonych. Pod koniec lat 70. na import amerykańskich uczelni i metod nauczania zdecydował się Izrael - obecnie jeden z liderów na rynku najnowocześniejszych technologii. Później zrobiły to m.in. Korea Południowa, Australia, Irlandia, Nowa Zelandia czy Finlandia. Od tego czasu są to jedne z najszybciej rozwijających się krajów na świecie. Aż 82 proc. PKB Stanów Zjednoczonych powstaje w sektorze nowoczesnych usług i ze sprzedaży know-how. W Finlandii, Irlandii czy Nowej Zelandii odsetek ten wynosi ponad 60 proc. W Polsce ten wskaźnik to niecałe 6 proc. Tylko 3 proc. naszego eksportu stanowią wyroby zaawansowane technologicznie, podczas gdy Irlandczycy eksportują takich wyrobów 47 proc., Węgrzy - 24 proc., Estończycy - 12 proc.
Oazy normalności
Polska szkoła nie jest skazana na nieefektywny model edukacji, o czym świadczą sukcesy tzw. szkół społecznych, na przykład I Katolickiego LO im. Króla Jana III Sobieskiego w Bydgoszczy, Szkoły Europejskiej w Łodzi, 1. i 14. społecznego liceum w Warszawie czy I Prywatnego LO w Poznaniu. Osiem, dziesięć lat po powstaniu należą one do najlepszych szkół średnich w Polsce. Kiedy polscy uczniowie są uczeni według anglosaskich standardów, uzyskują nawet lepsze wyniki niż ich rówieśnicy w innych krajach. Świadczą o tym rezultaty międzynarodowych matur w takich szkołach, jak Liceum im. Mikołaja Kopernika w Warszawie, III LO im. Marynarki Wojennej w Gdyni, Szkoła Amerykańska w Warszawie, V LO im. Jakuba Jasińskiego we Wrocławiu, III LO im. Bohaterów Westerplatte w Gdańsku czy British School of Warsaw. Średnia liczba punktów zdobytych przez maturzystów z III LO
im. Marynarki Wojennej w Gdyni wyniosła 37,2, podczas gdy średnia dla wszystkich szkół na świecie, w których wprowadzono międzynarodową maturę, nie przekroczyła 30 pkt. Cóż z tego, skoro polskie uczelnie nie chcą absolwentów międzynarodowych matur - obawiają się konkurencji ludzi wyedukowanych w innych standardach, bo natychmiast dostrzegają oni niską jakość kształcenia czy nieprzygotowanie kadry.
Polscy uczniowie potrafią konkurować, tylko muszą być do tego wdrożeni. Niestety, cały system edukacyjny konkurencji boi się jak ognia. Kiedy w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie, na Politechnice Warszawskiej czy w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie zatrudniono amerykańskich wykładowców, polscy profesorowie robili wszystko, żeby nie przyjechali oni z następnym cyklem wykładów. Po prostu studenci widzieli zbyt dużą różnicę jakości nauczania. W następnym roku zagranicznej konkurencji już nie było.
"Edukacja jest takim samym towarem jak komputery czy buty i powinna podlegać rynkowym regułom. Ale w wielu krajach nie jest ona traktowana jak towar, lecz świadczenie społeczne. Tyle że wyjęcie edukacji spod działania rynku prowadzi do jej degeneracji. Jest to tak proste, że politykom nie mieści się w głowie" - napisał Milton Friedman, liberalny ekonomista, laureat Nagrody Nobla.
do kariery. To, co się dzieje w wielu polskich szkołach i uczelniach, to zbrodnia edukacyjna. Polska szkoła zabija naszą przyszłość.
Bill Clinton, pochodzący z biednej rodziny z miasteczka Hope w Arkansas, w Polsce nie tylko nie zostałby prezydentem, ale mógłby wręcz nie ukończyć studiów. Zaledwie 3-4 proc. utalentowanych uczniów i studentów wyławia polski system edukacyjny. System amerykański wyławia 50 proc. takich osób (przeciętna w Europie wynosi 4-11 proc.). Dane te pochodzą z badań Petera Druckera, uważanego za guru zarządzania, profesora Claremont Graduate University w Kalifornii. Bill Clinton został wyłowiony przez amerykański system edukacyjny, a dzięki stypendiom ukończył Georgetown University. Kolejne stypendium (Rhodesa) umożliwiło mu studia w Oxford University oraz Yale University, gdzie zrobił dyplom z prawa.
Podobnie było z Craigiem Venterem, zwanym Billem Gatesem biomedycyny. Dzięki stypendiom ukończył aż trzy specjalności na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego: biomedycynę, farmakologię i kierunek lekarski. W ciągu 10 lat Venter opanował cztery działy medycyny. Gdy w 1998 r. założył firmę Celera Genomics Corporation, miał nad konkurentami przewagę kompetencji.
- O ile w Ameryce mamy niebywały sukces edukacyjny, o tyle w Polsce mamy do czynienia ze zbrodnią edukacyjną. Nasz system psuje potencjalne talenty: Clinton czy Craig prawdopodobnie niczego nie osiągnęliby w naszym kraju. Polski uczeń już na początku edukacji wpada w koleiny, którymi mozolnie brnie. Zamiast do rozwoju i kariery te koleiny prowadzą go na manowce: bardziej jest ukształtowany na klienta opieki społecznej niż na przedsiębiorcę czy naukowca
- mówi prof. Łukasz Turski, fizyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Jaka jest naprawdę polska szkoła?
O tym, jaka naprawdę jest polska szkoła, przekonuje raport Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów OECD/PISA (opracowanego przez prof. Ireneusza Białeckiego). Polscy uczniowie zajmowali 21.-24. miejsce wśród krajów OECD (na 31 badanych), uzyskując przeciętnie 479 punktów przy średniej 500 (z 38 krajów). Dla porównania: wynik uczniów w Finlandii to 546 punktów, w Kanadzie - 534, w Nowej Zelandii
- 529, w Korei Południowej - 525. W każdym kraju w badaniu uczestniczyło 4037 uczniów w wieku 15 lat. Sprawdzano umiejętność rozumienia tekstów, myślenia matematycznego i naukowego.
Gdy dwustu polskim uczniom klas maturalnych dano do rozwiązania amerykański test SAT (oceniający kompetencje na koniec szkoły średniej), uzyskali oni wyniki nie przekraczające 300 punktów, podczas gdy średnia wśród Amerykanów wynosiła ponad 500 (maksymalnie 800). Nie ma więc przekonujących dowodów na to, że polska szkoła kształci na wysokim poziomie, jak twierdzi nie tylko Krystyna Łybacka, minister edukacji, ale także wielu polityków, profesorów uczelni oraz nauczycieli. Wszyscy oni, a szczególnie ci ostatni, są współodpowiedzialni za stan edukacji.
Mit dobrej polskiej edukacji
- Nic mnie tak nie wkurza jak mit wyższości polskiej szkoły nad szkołą amerykańską. Mam na swojej uczelni 77 absolwentów amerykańskich high schools. Są odważni, ciekawi świata, zadają pytania. Tymczasem polski student jest nauczony siedzieć cicho i o nic nie pytać - mówi
dr Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu National-Louis University w Nowym Sączu.
- Polskie dzieci w szkole angielskiej lub amerykańskiej przez krótki czas błyszczą, ale potem - jeśli nie nauczą się samodzielności i aktywności - szybko spadają na dalekie pozycje. Po prostu umieją tylko biernie pochłaniać wiadomości. System anglosaski natomiast uczy używania wiedzy do rozwiązywania problemów oraz budowania własnej pozycji - mówi dr Andrzej Samson, psycholog. - Amerykańskie szkolnictwo jest nastawione na ludzi zdolnych: uczy ich, jak się wybić. Polski system promuje przeciętność - zauważa prof. Zbyszko Melosik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, jeden z najlepszych w Polsce ekspertów od systemów edukacyjnych.
- Polska szkoła nie rozwija przedsiębiorczości, a potem większość absolwentów ma problemy z podejmowaniem najbardziej elementarnych decyzji - mówi prof. Jerzy Dietl z Fundacji Edukacyjnej Przedsiębiorczości. Potwierdza to Martin Li, prezes Marin & Linda Li - Singapore Ltd., który zatrudnia Polaków od początku lat 80. - Wasi rodacy sprawiają wrażenie, jakby to pracodawca miał obowiązek nauczyć ich podstawowych umiejętności albo przyjąć ich z dobrodziejstwem inwentarza i znaleźć im odpowiednią pracę. Chińczyk wstydziłby się przyznać do niekompetencji. Natychmiast starałby się nauczyć tego, czego nie potrafi - opowiada Martin Li.
Zlikwidować Kartę Nauczyciela!
Kulą u nogi nazwali eksperci OECD Kartę Nauczyciela, która w największym stopniu uniemożliwia wprowadzenie konkurencji w szkołach i systemie edukacji. Karta zapewnia nauczycielom osiemnastogodzinne pensum dydaktyczne (najniższe w Europie). To Karta Nauczyciela, a nie weryfikowane przez rynek umiejętności, decyduje o tym, ile nauczyciele zarabiają. Dyrektor szkoły nie może zapłacić więcej lepszym nauczycielom, bo karta gwarantuje płacową urawniłowkę.
- Polska szkoła nie potrafi zaspokoić ambicji poznawczych uczniów, gdyż sami nauczyciele ich nie mają. Nie można też mówić o przygotowywaniu do przyszłego życia w sytuacji, gdy nauczycieli kształcą szkoły dokładnie takie same jak w PRL. Uczelnie pedagogiczne znajdują się w stanie zamrożenia. To jest groza! Ale nikt nie wszczyna alarmu - mówi Wiktor Kulerski, wiceminister edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Z badań prof. Aleksandra Nalaskowskiego, dyrektora Instytutu Pedagogiki UMK w Toruniu, wynika, że tylko połowa nauczycieli licealnych opanowała program nauczania własnego przedmiotu, a trzy czwarte zatrzymało się na poziomie wiedzy z początku lat 80. Co trzeci nauczyciel nie kupuje w roku ani jednej książki. Co piąty nie przeczytał w ciągu roku żadnej książki. Natomiast ci, którzy czytają, najchętniej wybierają literaturę sensacyjną i romanse. Aż 40 proc. nie sięga po prasę codzienną, zaś 88 proc. nie zagląda do fachowych czasopism. 30 proc. badanych nie wiedziało, kim był Albert Einstein. Tylko co trzeci potrafił powiedzieć, kim byli William Szekspir czy Melchior Wańkowicz.
Szkoła z epoki społeczeństwa przemysłowego
- Każdy dolar wydany w amerykańskim systemie edukacyjnym przynosi 17-20 dolarów zysku, a w najlepszych szkołach średnich i uczelniach - 90 dolarów. W Europie ten przelicznik wynosi 2-3 dolary (w najlepszych szkołach 9-10 dolarów). To efektywna edukacja jest więc w największym stopniu źródłem dobrobytu. Szkoła europejska jest zła i niewydolna, bo wciąż działa tak, jakby obsługiwała społeczeństwo przemysłowe. Tymczasem tego społeczeństwa nie ma już od ponad 20 lat - mówi "Wprost" prof. Peter Drucker.
Utrzymywanie zawodówek, techników i liceów zawodowych - stanowiących wciąż 43 proc. polskich szkół średnich - nie ma sensu. Umiejętności ich absolwentów są nieprzydatne już w chwili opuszczenia szkoły. Podobnie jest z co trzecim absolwentem politechniki czy szkół pedagogicznych. Rynek ich nie potrzebuje, o czym świadczy fakt, że co roku prawie 300 tys. absolwentów szkół średnich i wyższych ma problemy ze znalezieniem pracy. W ostatnich latach pojawiło się co najmniej 110 tys. niepotrzebnych absolwentów studiów pedagogicznych, 40 tys. inżynierów, 22 tys. osób po studiach ekonomicznych i 3 tys. dyplomowanych artystów, którzy nie mają szans na szybkie znalezienie pracy. Jednocześnie potrzeba 230 tys. fachowców (przeważnie menedżerów średniego szczebla), których na naszym rynku nie ma. Dlatego na przykład spółka Eli Lilly Polska sprowadziła menedżerów z Zachodu. Podobnie zrobiły m.in. firmy Polpharma, Stomil Olsztyn, Metalplast Oborniki, Ambra czy Eden Springs.
Inteligentny, ale źle wykształcony
Jedną z konsekwencji edukacyjnej zapaści jest zapóźnienie naszej nauki i wynalazczości. Pod względem liczby cytowań (według tzw. indeksu kalifornijskiego) w większości dyscyplin znajdujemy się w trzeciej dziesiątce na świecie - najgorzej wypadając w naukach społecznych i humanistycznych. Patentujemy rocznie trzy wynalazki na 10 tysięcy zgłoszonych w Europie. A przecież Polacy nie są mniej inteligentni niż inne narody, są tylko źle uczeni, wskutek czego wyrabiają w sobie edukacyjną i życiową bierność. Według badań, które opublikowano w książce Richarda Lynna i Tatu Vanhanena "Iloraz inteligencji i bogactwo narodów", średnia inteligencja Polaków wynosi 99 punktów. O 2-3 punkty wyprzedzają nas Niemcy, Austriacy, Włosi czy Szwedzi, lecz razem z Węgrami zajmujemy najwyższe miejsce wśród krajów postkomunistycznych. Średni iloraz inteligencji Polaków jest wyższy niż Amerykanów, Australijczyków, Francuzów, Czechów czy Finów. Gdyby liczyć potencjał wynikający z poziomu inteligencji Polaków, PKB na mieszkańca wynosiłby u nas - według wyliczeń Lynna i Vanhanena - nie 7,6 tys. dolarów (jak obecnie), lecz 15,6 tys. dolarów. Gdyby zastosować taki przelicznik do innych krajów, wyprzedzilibyśmy USA, Kanadę, Francję, Danię, Norwegię, Irlandię czy Australię.
Offset edukacyjny
Ofiary polskiego systemu edukacyjnego, czyli większość społeczeństwa, powinny się kategorycznie domagać, by środki z offsetu (związanego z kupnem przez Polskę samolotów F-16) przeznaczyć na sprowadzenie do Polski amerykańskich szkół i uczelni, a przynajmniej na kształcenie Polaków w Stanach Zjednoczonych. Pod koniec lat 70. na import amerykańskich uczelni i metod nauczania zdecydował się Izrael - obecnie jeden z liderów na rynku najnowocześniejszych technologii. Później zrobiły to m.in. Korea Południowa, Australia, Irlandia, Nowa Zelandia czy Finlandia. Od tego czasu są to jedne z najszybciej rozwijających się krajów na świecie. Aż 82 proc. PKB Stanów Zjednoczonych powstaje w sektorze nowoczesnych usług i ze sprzedaży know-how. W Finlandii, Irlandii czy Nowej Zelandii odsetek ten wynosi ponad 60 proc. W Polsce ten wskaźnik to niecałe 6 proc. Tylko 3 proc. naszego eksportu stanowią wyroby zaawansowane technologicznie, podczas gdy Irlandczycy eksportują takich wyrobów 47 proc., Węgrzy - 24 proc., Estończycy - 12 proc.
Oazy normalności
Polska szkoła nie jest skazana na nieefektywny model edukacji, o czym świadczą sukcesy tzw. szkół społecznych, na przykład I Katolickiego LO im. Króla Jana III Sobieskiego w Bydgoszczy, Szkoły Europejskiej w Łodzi, 1. i 14. społecznego liceum w Warszawie czy I Prywatnego LO w Poznaniu. Osiem, dziesięć lat po powstaniu należą one do najlepszych szkół średnich w Polsce. Kiedy polscy uczniowie są uczeni według anglosaskich standardów, uzyskują nawet lepsze wyniki niż ich rówieśnicy w innych krajach. Świadczą o tym rezultaty międzynarodowych matur w takich szkołach, jak Liceum im. Mikołaja Kopernika w Warszawie, III LO im. Marynarki Wojennej w Gdyni, Szkoła Amerykańska w Warszawie, V LO im. Jakuba Jasińskiego we Wrocławiu, III LO im. Bohaterów Westerplatte w Gdańsku czy British School of Warsaw. Średnia liczba punktów zdobytych przez maturzystów z III LO
im. Marynarki Wojennej w Gdyni wyniosła 37,2, podczas gdy średnia dla wszystkich szkół na świecie, w których wprowadzono międzynarodową maturę, nie przekroczyła 30 pkt. Cóż z tego, skoro polskie uczelnie nie chcą absolwentów międzynarodowych matur - obawiają się konkurencji ludzi wyedukowanych w innych standardach, bo natychmiast dostrzegają oni niską jakość kształcenia czy nieprzygotowanie kadry.
Polscy uczniowie potrafią konkurować, tylko muszą być do tego wdrożeni. Niestety, cały system edukacyjny konkurencji boi się jak ognia. Kiedy w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie, na Politechnice Warszawskiej czy w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie zatrudniono amerykańskich wykładowców, polscy profesorowie robili wszystko, żeby nie przyjechali oni z następnym cyklem wykładów. Po prostu studenci widzieli zbyt dużą różnicę jakości nauczania. W następnym roku zagranicznej konkurencji już nie było.
"Edukacja jest takim samym towarem jak komputery czy buty i powinna podlegać rynkowym regułom. Ale w wielu krajach nie jest ona traktowana jak towar, lecz świadczenie społeczne. Tyle że wyjęcie edukacji spod działania rynku prowadzi do jej degeneracji. Jest to tak proste, że politykom nie mieści się w głowie" - napisał Milton Friedman, liberalny ekonomista, laureat Nagrody Nobla.
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.