Polskę trzeba "zdyscyplinować" i "zeuropeizować" - orzeczono w Paryżu i Berlinie. Jak powinniśmy odpowiedzieć?
Polskę trzeba "zdyscyplinować" i "zeuropeizować" - orzeczono w Paryżu i Berlinie
Na kolacji w Ostatniej Instancji, berlińskiej restauracji przy Waisenstrasse, 24 lutego atmosfera była wyśmienita. Jacques Chirac i Dominique de Villepin zamiast homarami raczyli się golonką, to samo jadł Gerhard Schröder, tylko Joschka Fischer wyłamał się i wybrał sandacza. Na stole kwiaty w barwach narodowych, kandelabry, Francja elegancja... Po kolacji uściski dłoni przed obiektywami i triumfalny komunikat kanclerza: Berlin i Paryż odrzucają rezolucję ONZ, która legitymizowałaby atak wojskowy na Irak. W polityce wszystko jest możliwe. Jeszcze wczoraj "zarozumiali popijacze piwa" zamierzający "zgermanizować Europę" oraz "zacofani Francuzi", którzy "rujnują przyszłość unii", a dziś najlepsi przyjaciele. Wrogami są inni: "aroganccy Amis", ich "służalczy pudle Brytyjczycy" oraz "polski osioł trojański USA".
Jak reanimujemy Niemcy
Polskę trzeba "zdyscyplinować" i "zeuropeizować" - orzeczono w Paryżu i Berlinie. Już w okresie rozszerzania NATO na wschód III RP była w oczach Francuzów "koniem trojańskim USA", który wyniesie z Brukseli i przekaże Waszyngtonowi wszelkie tajemnice. Po podpisaniu przez Warszawę "listu ośmiu" koń przekształcił się w "trojańskiego osła". Określenie to robi karierę w kuluarach niemieckiej polityki i w prasie, a ma oznaczać bezkrytyczne i ślepe zapatrzenie Polski w USA. W dzienniku "Die Tageszeitung" pojawiło się w zdaniu: "Jeśli Polska będzie jak 'osioł trojański' reprezentować w UE tylko pozycję USA, czego niedawno obawiał się publicysta Stanisław (sic!) Najder, może zapomnieć o własnych ambicjach w regionie". Skoro jednak spółka Chirac & Schröder domaga się od Waszyngtonu prawa do własnego zdania, dlaczego odmawia go innym? Warszawa zapomina, że tylko 3 proc. polskiego eksportu trafia do USA, a 70 proc. do UE - daje się słyszeć z Berlina i Paryża. "Kraje kandydackie jeszcze nie pojęły, że nie mogą ciągnąć korzyści z unii i równocześnie być lojalnymi wobec USA, przeciw własnemu klubowi" - dorzuca Karel van Miert, były belgijski komisarz UE. Owe "korzyści" można jednak interpretować następująco: gdyby nie otwarcie polskiego rynku na UE, wzrost gospodarczy RFN wynoszący zaledwie 0,2 proc. spadłby poniżej zera...
Dwa serca polskiego orła
W opracowaniach Niemieckiego Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa pobrzmiewa nuta ironii: polscy rolnicy będą do 2013 r. traktowani jak producenci drugiej klasy, bo do klasy pierwszej im daleko; w Polsce rozpowszechnione są "wątpliwe wątpliwości" dotyczące siły gospodarczej wspólnoty. Europa nie docenia stabilizującej roli RP w dialogu ze wschodnimi sąsiadami i nie zdobyła się nawet na zaproszenie jej przedstawicieli jako obserwatorów na nadzwyczajny szczyt UE w Brukseli na temat Iraku (mimo pisemnego protestu Warszawy) - zwracają wszakże uwagę analitycy instytutu, dodając, że resztki polskiego zaufania do unii jako gwaranta bezpieczeństwa zrujnowało blokowanie przez Niemcy, Francję i Belgię pomocy NATO dla Turcji. Połajanki unijnych liderów wobec Polski wyglądają obecnie jak próby przekształcenia papierowego trójkąta weimarskiego w "trójkąt wasalski". "W sercu polskiego orła biją dziś dwa serca" - podsumował "Frankfurter Rundschau" - dla USA i Europy, lecz - dodaje komentator "FR" - "nie po to Polacy wyzwolili się spod tyranii Moskwy, by bez prawa głosu stać się niemym realizatorem woli Paryża i Berlina".
"Polska zeuropeizuje się sama" - uważa Kai-Olaf Lang, autor opracowania berlińskiej Fundacji Nauki i Polityki SWP pt. "Najlepszy przyjaciel Ameryki?". Jak twierdzi, jej aspiracje do roli "średniego mocarstwa" w Europie Środkowej i Wschodniej są, "abstrahując od siły militarnej", zasadne. Na razie jednak, prócz przejawów arogancji, nic nie wskazuje na podjęcie przez Paryż i Berlin rzeczowego dialogu z rządem Leszka Millera. Chiraca i Schrödera pochłonęła koncepcja tworzenia antyamerykańskiej osi ponad Warszawą: Paryż - Berlin - Moskwa - Pekin. - Ile byłoby światu zaoszczędzone, gdyby politycy alianccy nie zachowali się w latach 30. tak jak Schröder dziś - komentuje dla "Wprost" Klaus Naumann, emerytowany inspektor generalny Bundeswehry i szef Komisji Wojskowej NATO. - Sama obecność Amerykanów w Zatoce Perskiej poskutkowała bardziej niż berlińskie pustosłowie. Kto sądzi, że europejski model pokojowego załatwiania konfliktów i koegzystencji jest uniwersalny, ten się myli - mówi generał.
Pozycja w dołku
Premier Bawarii Edmund Stoiber nie zostawia na francusko-niemieckim mariażu suchej nitki: "Zachowanie się obu rządów rujnuje europejską politykę obronną i bezpieczeństwa". Gdy Schröder zasiadł przy kremlowskim kominku, Angela Merkel, szefowa chadeków, fotografowała się w sali kominkowej Białego Domu. Po powrocie zapewniła: "CDU nigdy nie przeciwstawi dobrych stosunków z Paryżem dobrym stosunkom z Waszyngtonem i nie straci z oczu stosunków niemiecko-polskich". Merkel mówi dużo, ale bez konkretów. Zdaje sobie sprawę, dlaczego Schröder wygrał wybory, wie, że w Niemczech ma przydomek "samozwańczej rzeczniczki prasowej USA", i zapewne oglądała zdjęcia z karnawałowego pochodu, w którym jej postać wieziona na samochodzie wystawała z tylnej części ciała George'a W. Busha...
Tymczasem Gerhard Schröder odbiera gratulacje: prócz ulicy poparła go elita intelektualna RFN, m.in. noblista Günter Grass. W specjalnej odezwie elita przedstawiła Niemcy jako kraj "szczególnie odpowiedzialny za wartości demokracji". Pozostaje pytanie, skąd wziął się pomysł przypisywania Niemcom "szczególnej roli"? Z poczucia winy za II wojnę światową? Donald Rumsfeld, sekretarz obrony USA, tak podsumował politykę Berlina podczas niedawnej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium: "Mamy w Ameryce takie przysłowie: jeśli się siedzi w dołku, nie należy go jeszcze pogłębiać".
Na kolacji w Ostatniej Instancji, berlińskiej restauracji przy Waisenstrasse, 24 lutego atmosfera była wyśmienita. Jacques Chirac i Dominique de Villepin zamiast homarami raczyli się golonką, to samo jadł Gerhard Schröder, tylko Joschka Fischer wyłamał się i wybrał sandacza. Na stole kwiaty w barwach narodowych, kandelabry, Francja elegancja... Po kolacji uściski dłoni przed obiektywami i triumfalny komunikat kanclerza: Berlin i Paryż odrzucają rezolucję ONZ, która legitymizowałaby atak wojskowy na Irak. W polityce wszystko jest możliwe. Jeszcze wczoraj "zarozumiali popijacze piwa" zamierzający "zgermanizować Europę" oraz "zacofani Francuzi", którzy "rujnują przyszłość unii", a dziś najlepsi przyjaciele. Wrogami są inni: "aroganccy Amis", ich "służalczy pudle Brytyjczycy" oraz "polski osioł trojański USA".
Jak reanimujemy Niemcy
Polskę trzeba "zdyscyplinować" i "zeuropeizować" - orzeczono w Paryżu i Berlinie. Już w okresie rozszerzania NATO na wschód III RP była w oczach Francuzów "koniem trojańskim USA", który wyniesie z Brukseli i przekaże Waszyngtonowi wszelkie tajemnice. Po podpisaniu przez Warszawę "listu ośmiu" koń przekształcił się w "trojańskiego osła". Określenie to robi karierę w kuluarach niemieckiej polityki i w prasie, a ma oznaczać bezkrytyczne i ślepe zapatrzenie Polski w USA. W dzienniku "Die Tageszeitung" pojawiło się w zdaniu: "Jeśli Polska będzie jak 'osioł trojański' reprezentować w UE tylko pozycję USA, czego niedawno obawiał się publicysta Stanisław (sic!) Najder, może zapomnieć o własnych ambicjach w regionie". Skoro jednak spółka Chirac & Schröder domaga się od Waszyngtonu prawa do własnego zdania, dlaczego odmawia go innym? Warszawa zapomina, że tylko 3 proc. polskiego eksportu trafia do USA, a 70 proc. do UE - daje się słyszeć z Berlina i Paryża. "Kraje kandydackie jeszcze nie pojęły, że nie mogą ciągnąć korzyści z unii i równocześnie być lojalnymi wobec USA, przeciw własnemu klubowi" - dorzuca Karel van Miert, były belgijski komisarz UE. Owe "korzyści" można jednak interpretować następująco: gdyby nie otwarcie polskiego rynku na UE, wzrost gospodarczy RFN wynoszący zaledwie 0,2 proc. spadłby poniżej zera...
Dwa serca polskiego orła
W opracowaniach Niemieckiego Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa pobrzmiewa nuta ironii: polscy rolnicy będą do 2013 r. traktowani jak producenci drugiej klasy, bo do klasy pierwszej im daleko; w Polsce rozpowszechnione są "wątpliwe wątpliwości" dotyczące siły gospodarczej wspólnoty. Europa nie docenia stabilizującej roli RP w dialogu ze wschodnimi sąsiadami i nie zdobyła się nawet na zaproszenie jej przedstawicieli jako obserwatorów na nadzwyczajny szczyt UE w Brukseli na temat Iraku (mimo pisemnego protestu Warszawy) - zwracają wszakże uwagę analitycy instytutu, dodając, że resztki polskiego zaufania do unii jako gwaranta bezpieczeństwa zrujnowało blokowanie przez Niemcy, Francję i Belgię pomocy NATO dla Turcji. Połajanki unijnych liderów wobec Polski wyglądają obecnie jak próby przekształcenia papierowego trójkąta weimarskiego w "trójkąt wasalski". "W sercu polskiego orła biją dziś dwa serca" - podsumował "Frankfurter Rundschau" - dla USA i Europy, lecz - dodaje komentator "FR" - "nie po to Polacy wyzwolili się spod tyranii Moskwy, by bez prawa głosu stać się niemym realizatorem woli Paryża i Berlina".
"Polska zeuropeizuje się sama" - uważa Kai-Olaf Lang, autor opracowania berlińskiej Fundacji Nauki i Polityki SWP pt. "Najlepszy przyjaciel Ameryki?". Jak twierdzi, jej aspiracje do roli "średniego mocarstwa" w Europie Środkowej i Wschodniej są, "abstrahując od siły militarnej", zasadne. Na razie jednak, prócz przejawów arogancji, nic nie wskazuje na podjęcie przez Paryż i Berlin rzeczowego dialogu z rządem Leszka Millera. Chiraca i Schrödera pochłonęła koncepcja tworzenia antyamerykańskiej osi ponad Warszawą: Paryż - Berlin - Moskwa - Pekin. - Ile byłoby światu zaoszczędzone, gdyby politycy alianccy nie zachowali się w latach 30. tak jak Schröder dziś - komentuje dla "Wprost" Klaus Naumann, emerytowany inspektor generalny Bundeswehry i szef Komisji Wojskowej NATO. - Sama obecność Amerykanów w Zatoce Perskiej poskutkowała bardziej niż berlińskie pustosłowie. Kto sądzi, że europejski model pokojowego załatwiania konfliktów i koegzystencji jest uniwersalny, ten się myli - mówi generał.
Pozycja w dołku
Premier Bawarii Edmund Stoiber nie zostawia na francusko-niemieckim mariażu suchej nitki: "Zachowanie się obu rządów rujnuje europejską politykę obronną i bezpieczeństwa". Gdy Schröder zasiadł przy kremlowskim kominku, Angela Merkel, szefowa chadeków, fotografowała się w sali kominkowej Białego Domu. Po powrocie zapewniła: "CDU nigdy nie przeciwstawi dobrych stosunków z Paryżem dobrym stosunkom z Waszyngtonem i nie straci z oczu stosunków niemiecko-polskich". Merkel mówi dużo, ale bez konkretów. Zdaje sobie sprawę, dlaczego Schröder wygrał wybory, wie, że w Niemczech ma przydomek "samozwańczej rzeczniczki prasowej USA", i zapewne oglądała zdjęcia z karnawałowego pochodu, w którym jej postać wieziona na samochodzie wystawała z tylnej części ciała George'a W. Busha...
Tymczasem Gerhard Schröder odbiera gratulacje: prócz ulicy poparła go elita intelektualna RFN, m.in. noblista Günter Grass. W specjalnej odezwie elita przedstawiła Niemcy jako kraj "szczególnie odpowiedzialny za wartości demokracji". Pozostaje pytanie, skąd wziął się pomysł przypisywania Niemcom "szczególnej roli"? Z poczucia winy za II wojnę światową? Donald Rumsfeld, sekretarz obrony USA, tak podsumował politykę Berlina podczas niedawnej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium: "Mamy w Ameryce takie przysłowie: jeśli się siedzi w dołku, nie należy go jeszcze pogłębiać".
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.