"Chicago" to musical stuprocentowo amerykański - napisany przez Amerykanów, opowiadający o Amerykanach w stylu amerykańskim Rozmawiają ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI i TOMASZ RACZEK
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, jeśliby brać pod uwagę, ile nominacji do Oscarów dostał film "Chicago", mijający rok powinniśmy nazwać rokiem musicalu. A wydawało się, że to gatunek stracony dla kina.
Zygmunt Kałużyński: Ten film chyba właśnie dlatego dostał tyle nominacji, że oznacza powrót jednego z najbardziej twórczych gatunków amerykańskiej sztuki filmowej. Musical całkowicie różni się od wszystkiego, co wcześniej było w teatrze muzycznym. Europejska operetka podążała dwoma duktami: wiedeńskim i paryskim. Ten pierwszy to Strauss, Lehar, czyli operetka salonowa rozgrywająca się w dobrym towarzystwie, które się przekomarza (np. "Zemsta nietoperza"). Drugi, francuski, to przede wszystkim Offenbach, który rozmyślnie nawiązuje do tradycji kultury europejskiej. Na przykład "Piękna Helena", stworzona w czasach (XIX w.), gdy każdego kulturalnego osobnika obowiązywało wykształcenie klasyczne, jest parodią.
TR: No tak, ale pan mówi o wieku XIX. Tymczasem w XX wieku europejski teatr muzyczny przeprowadził się z Wiednia i Paryża do Londynu i wszystko, co wtedy było ważne, pokazywano w teatrach londyńskiego West Endu. Przypomnę choćby musicale "Oliver!", "Joseph and the Amazing Technicolor Dreamcoat", "Evita", "Jesus Christ Superstar", "Upiór w operze".
ZK: Panie Tomaszu, przecież wymienia pan teraz musicale amerykańskie.
TR: Ależ skąd, panie Zygmuncie, one są jak najbardziej angielskie, stworzone przez Anglików.
ZK: Może i angielskie, ale zrobione w stylu amerykańskim!
TR: Coś w tym jest. Catherine Zeta-Jones, która za rolę w filmie "Chicago" otrzymała nagrodę Brytyjskiej Akademii Filmowej, zaczynała karierę od występów w angielskich inscenizacjach amerykańskich musicali (np. główna rola w "42 Street"). "Chicago" to musical stuprocentowo amerykański: napisany przez Amerykanów, Johna Kandera i Freda Ebba (twórców "Kabaretu"), opowiadający o Amerykanach (rzecz dzieje się w Chicago w latach 20.) w stylu amerykańskim (dwie morderczynie, osadzone w więzieniu, próbują nie tylko z niego wyjść, ale jeszcze stać się gwiazdami muzycznego show).
ZK: Tylko, jeżeli pan wymienia Catherine Zetę-Jones, to trzeba powiedzieć, że w jej karierze jest to rola wyjątkowa, nie tylko dlatego, że jest oparta na tańcu i śpiewie.
TR: Dlaczego wyjątkowa, skoro Zeta-Jones jest z wykształcenia tancerką i śpiewaczką?
ZK: Ale nie mieści się to w jej dotychczasowym emploi! Do tej pory grała raczej efektowne heroiny, którym trafiają się niespodziewane przygody. Tutaj gra przestępczynię zabijającą swoją siostrę i jej kochanka
TR: czyli swego męża. Jednocześnie jednak gra właśnie heroinę - gwiazdę music-hallu trafiającą do więzienia z powodu owej zbrodni, popełnionej zresztą w afekcie. Gwiazdom też się zdarza kogoś zabić, panie Zygmuncie.
ZK: Ale jej partnerka, grana przez Renée Zellweger, wcale nie jest gwiazdą. Dopiero zbrodnicza kariera robi z niej znaną postać: zamordowała swojego kochanka
TR: bo nie chciał jej pomóc w karierze! Jeszcze jeden amerykański aspekt: wszystko się kręci wokół kariery.
ZK: I jeszcze coś, co decyduje o oryginalności musicalu amerykańskiego: bezwzględność. W tej purytańskiej w gruncie rzeczy kulturze, lansującej moralność, wymagającej od każdego widowiska mniej lub bardziej moralnego happy endu, tylko musical pozwala sobie na pokazywanie w sposób ironiczny triumfującej zbrodni.
TR: Dlaczego "Chicago" właśnie teraz znalazło się w centrum zainteresowania? Przecież ten musical jest stary! Napisano go w 1975 r. i wystawiono w efektownej inscenizacji Boba Fosse'a (Oscar za "Kabaret"). Minęło ćwierć wieku i nagle pojawił się Marshall, który - idąc drogą wytyczoną przez "Moulin Rouge" Baza Luhrmanna - przeniósł go na ekran i zrobił z niego sensację.
ZK: Wspomniał pan o "Kabarecie". Ja bym jeszcze wymienił "Pennies from Heaven" ("Groszaki z nieba") ze Stevem Martinem i Bernadette Peters. Oba filmy są głęboko pesymistyczne. "Kabaret" pokazuje zapaść cywilizacji w czasach faszyzmu. "Pennies from Heaven" to historia z czasów wielkiego kryzysu, który doprowadził do samobójstwa oszukanej dziewczyny i skazania na śmierć na krześle elektrycznym niewinnego człowieka. Na tym polega surowość i wyjątkowość musicalu, że on się nie waha pokazywać tragedii w sposób ironiczny. I to samo mamy w "Chicago", gdzie dwie morderczynie stają się sławnymi gwiazdami. Pamiętajmy jednak, że jest coś, co pozwala uzasadnić szyderczą bądź też tragiczną treść: to pewna odległość historyczna i magia ekranu. Pan porównuje "Chicago" z "Moulin Rouge", który był istną orgią widowiskową. Właśnie ta kalejdoskopowa wyczynowość, wysoka klasa estetyczna muzyki i obrazu neutralizowały we wszystkich tych amerykańskich musicalach treść nieprawdopodobnie krytyczną, pesymistyczną i szyderczą. n
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.