Komandosi biorący udział w akcji w Magdalence nie zabrali z sobą broni snajperskiej, szybko skończyła im się amunicja, a zapasy trzeba było dowozić z komendy stołecznej.
Komandosi biorący udział w ubiegłotygodniowej akcji w podwarszawskiej Magdalence nie zabrali z sobą broni snajperskiej, amunicja skończyła się im po kilkudziesięciu minutach strzelaniny, a zapasy trzeba było dowozić z komendy stołecznej. 28 antyterrorystów z Zarządu Bojowego Centralnego Biura Śledczego nie mogło użyć granatów gazowych wobec rażących ich granatami wojskowymi i seriami z broni maszynowej przestępców, bo zostawili je w wozie, którym wjechali na posesję. Po godzinie na miejsce dotarły pierwsze posiłki, część z nich dojechała jeszcze później, bo... zabłądziła. Po półtorej godziny przyjechał wóz opancerzony; nie wiadomo, dlaczego nie został użyty w akcji. Efekt? Jeden zabity policjant, 17 poważnie rannych. I totalna kompromitacja MSWiA! Bo tak naprawdę w Magdalence dokonano egzekucji na stróżach prawa. Całe szczęście, że katów było tylko dwóch.
- To miał być kolejny sukces. Policjanci pojechali zatrzymać dwóch gangsterów, wiedzieli, że mogą być uzbrojeni, dlatego zabrano antyterrorystów, ale nikt nie przewidział, że może spaść na nich taki grad ognia, że dojdzie aż do takiej rzezi - opowiada jeden z oficerów policji. Mocodawcy oddziału policyjnego nie docenili dwójki gangsterów? Przecież zaledwie kilkanaście dni wcześniej z wielką pompą, z udziałem ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Janika, komendanta głównego policji i szefów komendy stołecznej, policjanci demonstrowali arsenał broni znalezionej u dwóch członków grupy przestępczej, do której należeli bandyci z Magdalenki. Dziennikarzom zaprezentowano wówczas kilkadziesiąt sztuk broni, w tym karabinki snajperskie, pistolety maszynowe, pistolety z tłumikami, granaty i materiały wybuchowe z zapalnikami. Jak to możliwe, że policjanci jadący na krwawą rozprawę z zawodowcami w swym fachu nie wiedzieli, z jak doskonale wyposażonymi przeciwnikami będą mieli do czynienia?
Superarsenał podziemia
Polskie gangi już od dawna mają w dyspozycji sprzęt bojowy najnowszej generacji. Często trafia on do nich wcześniej, niż pojawia się w katalogach producentów. - Obserwowany przez Interpol handlarz narkotyków, który pojechał do Rosji po zamówioną broń, wrócił z amerykańskim pistoletem wojskowym Federal Parker. To była wówczas najnowsza broń, wyprodukowana zaledwie dwa miesiące wcześniej. Pracownik FBI sprawdził aktualny katalog. Parkera jeszcze w nim nie było - wspomina oficer policji od lat zwalczający gangi. Gangsterzy z okolic Jeleniej Góry mieli na przykład dostęp do rosyjskich granatników przeciwpancernych, z których można miotać granaty na odleg-łość 450 metrów. Pole rażenia odłamkami sięga 50 metrów. Służby specjalne i policja nie zdołały do dziś wytropić naprowadzanej na podczerwień wyrzutni przeciwpancernej, która przed kilku laty pojawiła się w podziemnym światku Szczecina. - Gangsterzy używają niemal na co dzień automatycznych pistoletów Scorpion, dosłownie "plujących stalą"; w bardzo krótkim czasie można oddać z nich kilkadziesiąt strzałów. Polskie grupy przestępcze wyposażone są także w izraelskie uzi i profesjonalne pistolety automatyczne, na przykład słynny niemiecki MP-5, używany przez siły specjalne wielu krajów - mówi funkcjonariusz z wydziału terroru kryminalnego.
Komu semtex, komu trotyl?
Nadzwyczaj łatwo jest zdobyć w Polsce materiały wybuchowe. Kilogram trotylu kosztuje na czarnym rynku 50 zł, bombę skonstruowaną przez profesjonalistę można kupić już za 300 zł, a odpalaną drogą radiową - za 3 tys. zł. Semtex i plastik przemycane są z Czech i Słowacji. Z Rosji, oprócz materiałów wybuchowych, trafiają do Polski granaty F-1. - Coraz częściej ładunki znajdujemy w mieszkaniach zwykłych rzezimieszków - przyznają policjanci. Kilka miesięcy temu w mieszkaniu kielczanina, którego policjanci zamierzali doprowadzić do sądu grodzkiego, niespodziewanie znaleziono 72 sztuki amunicji, noktowizory, urządzenia inicjujące wybuch, krótkofalówki i substancję wybuchową. Funkcjonariusze zajmujący się zwalczaniem terroru kryminalnego mówią, że ciągle trwa "wyciek" ładunków wybuchowych z jednostek wojskowych i kopalń. Właściciel restauracji na Mazurach skupił od żołnierzy z okolicznych garnizonów ponad 300 kg materiałów wybuchowych, by je potem sprzedać bandytom. W lutym szczecińscy policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali 43-letniego Waldemara B., podejrzanego o produkcję ładunków wybuchowych dla grup przestępczych z całego kraju. Mężczyzna produkował różne rodzaje bomb - odpalanych drogą radiową lub za pomocą telefonu komórkowego. Na jego posesji znaleziono m.in. 35 kg materiałów wybuchowych. - Zabezpieczone ładunki stanowią niezwykle zaawansowane konstrukcje techniczne - przyznaje Krzysztof Targoński, rzecznik szczecińskiej policji. Waldemar B., konstruując bomby, opierał się na szczegółowych projektach, jakie otrzymywał od elektronika z Dolnego Śląska, również zatrzymanego w tej sprawie.
Wojna domowa
Transporty broni dla gangu Krakowiaka przyjeżdżały ze Szczecina prosto od Marka Medweska, ps. Oczko, który przejmował broń oficjalnie wysyłaną z Gdańska na Łotwę i do Estonii. Na morzu przenoszono ją na barki i transportowano z powrotem do Gdańska. Krakowiak kupował pistolety maszynowe Scorpion i Uzi, karabinki Kałasznikow, dubeltówki z celownikami optycznymi, pistolety CZ oraz ogromne ilości amunicji.
Wydarzenia z Magdalenki wykazały, że policja bierze już udział w prawdziwej wojnie domowej, a jej przeciwnik dysponuje środkami, o których ona może tylko marzyć, i w dodatku jest często znacznie lepiej wyszkolony. Premier, minister spraw wewnętrznych oraz szefostwo KGP zapowiedzieli, że wyciągną wnioski z ostatnich tragicznych wydarzeń. Jakiej natury? Że nie ma sensu wysyłać w bój z gangsterami żywych tarcz?
- To miał być kolejny sukces. Policjanci pojechali zatrzymać dwóch gangsterów, wiedzieli, że mogą być uzbrojeni, dlatego zabrano antyterrorystów, ale nikt nie przewidział, że może spaść na nich taki grad ognia, że dojdzie aż do takiej rzezi - opowiada jeden z oficerów policji. Mocodawcy oddziału policyjnego nie docenili dwójki gangsterów? Przecież zaledwie kilkanaście dni wcześniej z wielką pompą, z udziałem ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Janika, komendanta głównego policji i szefów komendy stołecznej, policjanci demonstrowali arsenał broni znalezionej u dwóch członków grupy przestępczej, do której należeli bandyci z Magdalenki. Dziennikarzom zaprezentowano wówczas kilkadziesiąt sztuk broni, w tym karabinki snajperskie, pistolety maszynowe, pistolety z tłumikami, granaty i materiały wybuchowe z zapalnikami. Jak to możliwe, że policjanci jadący na krwawą rozprawę z zawodowcami w swym fachu nie wiedzieli, z jak doskonale wyposażonymi przeciwnikami będą mieli do czynienia?
Superarsenał podziemia
Polskie gangi już od dawna mają w dyspozycji sprzęt bojowy najnowszej generacji. Często trafia on do nich wcześniej, niż pojawia się w katalogach producentów. - Obserwowany przez Interpol handlarz narkotyków, który pojechał do Rosji po zamówioną broń, wrócił z amerykańskim pistoletem wojskowym Federal Parker. To była wówczas najnowsza broń, wyprodukowana zaledwie dwa miesiące wcześniej. Pracownik FBI sprawdził aktualny katalog. Parkera jeszcze w nim nie było - wspomina oficer policji od lat zwalczający gangi. Gangsterzy z okolic Jeleniej Góry mieli na przykład dostęp do rosyjskich granatników przeciwpancernych, z których można miotać granaty na odleg-łość 450 metrów. Pole rażenia odłamkami sięga 50 metrów. Służby specjalne i policja nie zdołały do dziś wytropić naprowadzanej na podczerwień wyrzutni przeciwpancernej, która przed kilku laty pojawiła się w podziemnym światku Szczecina. - Gangsterzy używają niemal na co dzień automatycznych pistoletów Scorpion, dosłownie "plujących stalą"; w bardzo krótkim czasie można oddać z nich kilkadziesiąt strzałów. Polskie grupy przestępcze wyposażone są także w izraelskie uzi i profesjonalne pistolety automatyczne, na przykład słynny niemiecki MP-5, używany przez siły specjalne wielu krajów - mówi funkcjonariusz z wydziału terroru kryminalnego.
Komu semtex, komu trotyl?
Nadzwyczaj łatwo jest zdobyć w Polsce materiały wybuchowe. Kilogram trotylu kosztuje na czarnym rynku 50 zł, bombę skonstruowaną przez profesjonalistę można kupić już za 300 zł, a odpalaną drogą radiową - za 3 tys. zł. Semtex i plastik przemycane są z Czech i Słowacji. Z Rosji, oprócz materiałów wybuchowych, trafiają do Polski granaty F-1. - Coraz częściej ładunki znajdujemy w mieszkaniach zwykłych rzezimieszków - przyznają policjanci. Kilka miesięcy temu w mieszkaniu kielczanina, którego policjanci zamierzali doprowadzić do sądu grodzkiego, niespodziewanie znaleziono 72 sztuki amunicji, noktowizory, urządzenia inicjujące wybuch, krótkofalówki i substancję wybuchową. Funkcjonariusze zajmujący się zwalczaniem terroru kryminalnego mówią, że ciągle trwa "wyciek" ładunków wybuchowych z jednostek wojskowych i kopalń. Właściciel restauracji na Mazurach skupił od żołnierzy z okolicznych garnizonów ponad 300 kg materiałów wybuchowych, by je potem sprzedać bandytom. W lutym szczecińscy policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali 43-letniego Waldemara B., podejrzanego o produkcję ładunków wybuchowych dla grup przestępczych z całego kraju. Mężczyzna produkował różne rodzaje bomb - odpalanych drogą radiową lub za pomocą telefonu komórkowego. Na jego posesji znaleziono m.in. 35 kg materiałów wybuchowych. - Zabezpieczone ładunki stanowią niezwykle zaawansowane konstrukcje techniczne - przyznaje Krzysztof Targoński, rzecznik szczecińskiej policji. Waldemar B., konstruując bomby, opierał się na szczegółowych projektach, jakie otrzymywał od elektronika z Dolnego Śląska, również zatrzymanego w tej sprawie.
Wojna domowa
Transporty broni dla gangu Krakowiaka przyjeżdżały ze Szczecina prosto od Marka Medweska, ps. Oczko, który przejmował broń oficjalnie wysyłaną z Gdańska na Łotwę i do Estonii. Na morzu przenoszono ją na barki i transportowano z powrotem do Gdańska. Krakowiak kupował pistolety maszynowe Scorpion i Uzi, karabinki Kałasznikow, dubeltówki z celownikami optycznymi, pistolety CZ oraz ogromne ilości amunicji.
Wydarzenia z Magdalenki wykazały, że policja bierze już udział w prawdziwej wojnie domowej, a jej przeciwnik dysponuje środkami, o których ona może tylko marzyć, i w dodatku jest często znacznie lepiej wyszkolony. Premier, minister spraw wewnętrznych oraz szefostwo KGP zapowiedzieli, że wyciągną wnioski z ostatnich tragicznych wydarzeń. Jakiej natury? Że nie ma sensu wysyłać w bój z gangsterami żywych tarcz?
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.