Rosja gra pierwsze skrzypce w rozgrywce dyplomatycznej między krajami Zachodu
Dominique de Villepin, Joschka Fischer i Igor Iwanow, szefowie dyplomacji Francji, Niemiec i Rosji, ogłosili porozumienie: "'Nie' dla wojny z Irakiem, 'tak' dla dalszych inspekcji". Ten policzek dla USA prezydent Putin porównał do ententy - umowy trzech europejskich stolic, które przed I wojną światową decydowały o losach Europy. Władimir Putin pięćdziesiąt lat po śmierci Stalina daje do zrozumienia, że Rosja znowu może zwyciężać w międzynarodowej grze.
Nacjonalista Władimir Żyrinowski, wiceprzewodniczący Dumy, zaciera ręce. - To, co nie udało się komunistom, zrobili sami członkowie
NATO. Pakt Północnoatlantycki już nie istnieje! - mówi w rozmowie z "Wprost". - Po co wy, Polacy, tak się do niego spieszyliście? - pyta.
Świat na biegunach
Dimitrij Rogozin, przewodniczący parlamentarnej Komisji ds. Zagranicznych, tłumaczy paryskie porozumienie jako "odejście do przeszłości świata, w którym panowało jedno supermocarstwo". "Teraz - powiada - bezpieczeństwo światowe będzie budowane na fundamencie bardziej lub mniej doraźnych sojuszy między kilkoma mocarstwami. Linie podziałów Wschód - Zachód nie mają znaczenia". Zawierając sojusz z Berlinem i Paryżem, Moskwa gra pierwsze skrzypce w dyplomatycznej rozgrywce między krajami Zachodu.
Alexander Rahr z berlińskiego Instytutu Polityki Zagranicznej sądzi z kolei, że "odwrót Rosji od USA jest pozorowany" i że jest to wyłącznie wynik rozczarowania rosyjskiego establishmentu wojskowego rezultatami współpracy z Waszyngtonem po zamachach z 11 września. Według niego, konserwatywna kadra wojskowa chce zmiany proamerykańskiego nastawienia i uważa, że Rosjanie "za dużo już dali Ameryce".
Rosyjska dyplomacja od końca zimnej wojny forsuje zasadę świata wielobiegunowego. Zgodnie z nią, rola USA miała zostać sprowadzona do statusu regionalnego mocarstwa, które wspólnie z Rosją, Chinami i UE miałoby decydować o światowej polityce. Ta koncepcja wciąż jest żywa i właśnie sojusz francusko-niemiecko-rosyjski ma stanowić jej wyraz.
Władimir Łukin, wiceprzewodniczący Dumy, uważa jednak, że to dopiero początek dyplomatycznej gry Rosji.
- Jeszcze nic nie zostało postanowione. Ludzie Kremla są mentalnie bliżsi Amerykanom niż targanym wątpliwościami Europejczykom, wszystko zależy od tego, z kim nam będzie po drodze - mówi "Wprost" Łukin. Możliwe, że w najmniej spodziewanym momencie Putin postawi na "amerykańskiego konia", oczywiście za odpowiednią cenę.
Cena Iraku
W ostatnich pięciu latach rosyjskie firmy naftowe, w ramach programu "ropa za żywność", kontrolowały co najmniej 40 proc. sprzedaży tego irackiego surowca. Zgodnie z podpisanym w zeszłym roku rosyjsko-irackim porozumieniem o współpracy, Rosjanie mają wziąć udział w 70 projektach gospodarczych. Wartość kontraktów jest wyceniana na 40-60 mld USD. Moskwy nie interesuje, kto będzie wkrótce rządził Irakiem. Chodzi jej o gwarancje uprzywilejowanej pozycji dla rosyjskich przedsięwzięć w tym kraju.
Polityczną ceną, którą musieliby zapłacić Amerykanie za uniknięcie rosyjskiego weta, jest całkowita swoboda Rosjan w działaniach wobec Czeczenii i członków WNP. Chodzi głównie o możliwość prewencyjnych bombardowań baz czeczeńskich bojowników w Gruzji, a w konsekwencji wprowadzania wojsk do tego kraju. Moskwa liczy również na to, że wszystkie ugrupowania czeczeńskich separatystów zostaną wpisane na listę organizacji terrorystycznych.
Ententa Putina może się okazać ryzykowną rozgrywką. Amerykanie już zapowiedzieli, że jeśli Rosja skorzysta z prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa, to może się
pożegnać z członkostwem w Światowej Organizacji Handlu. Czy Putin jest gotowy zapłacić taką cenę za Irak?
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.