Kanclerz nie proponuje Niemcom potu i łez, na które zasłużyli, lecz gówno i ziewanie - uważa wiceszef FDP
Kanclerz Niemiec nie ma zamiaru oddawać "śmiertelnego strzału do systemu socjalnego", chce go tylko uzdrowić. Po oświadczeniu: "Nie dopuszczę do odsuwania problemów w nieskończoność, tylko dlatego, że nie dają się rozwiązać!", opozycja ryknęła śmiechem. Rządzącym Niemcami nie jest jednak do śmiechu. Republika popadła w gospodarczy letarg i nikt nie ma co do tego wątpliwości.
Cięcia kanclerza
"Nie może tak być, że co trzecie euro jest wydawane na świadczenia socjalne" - przekonuje kanclerz. Problem w tym, że proponowane przez niego cięcia są dla jednych zbyt radykalne, dla innych zbyt ostrożne. Postulowany okres wypłacania zasiłków pozostającym bez pracy ma być skrócony z 32 miesięcy do roku. Zapomogi socjalne będą połączone z funduszem dla bezrobotnych i przyznawane tylko wtedy, jeśli ubiegający się o nie wykażą, że szukają zatrudnienia. Od 2004 r. nie będą wypłacane z funduszy komunalnych, lecz z Federalnego Urzędu Pracy. W ten sposób gminy zaoszczędzą miliardy - zapowiada Schröder.
By ożywić koniunkturę, kanclerz chce zredukować koszty pracy. Gospodarkę mają też napędzić zmiany w prawie. Zakłady na skraju bankructwa będą ustalać wysokość uposażeń załogi, z pominięciem związków zawodowych. W firmach zatrudniających do pięciu osób pracownicy nie będą chronieni przed wypowiedzeniem, a w większych forma odpraw będzie dowolna. Schröder proponuje zmiany w przepisach dotyczących uprawnień zawodowych i otwierania małych firm. Chce przeznaczyć
15 mld euro na tanie kredyty, dzięki czemu zostaną zrealizowane projekty komunalne, remonty itp., które mają stworzyć 300 tys. miejsc pracy.
Grono modernizatorów w partii niemieckich socjaldemokratów nie jest jednak liczne: 196 spośród 250 posłów SPD - z ministrem gospodarki włącznie - należy do związkowej centrali DGB. Partyjne doły, rozczarowane polityką lewicy, oddają legitymacje. W ostatniej dekadzie liczba członków SPD zmniejszyła się o ćwierć miliona. Wiceszef frakcji Michael Müller już ostrzegł, że "nie dopuści, by rolę państwa opiekuńczego zdegradowano do państwa pomocy socjalnej". Aby rozluźnić szczękościsk dogmatyków, kanclerz przysięga, że socjalu nie demontuje. Friedrich Merz z CDU/CSU nie widzi szans na zmiany, a liczba Niemców bez pracy wzrośnie wkrótce do 5 milionów.
Czterej królowie
Prócz twardogłowych towarzyszy kanclerz ma przeciw sobie związkowych królów: Michaela Sommera z DGB, Franka Bsirskego z Ver.di, Klausa Zwickela z IG Metall oraz Hubertusa Schmoldta z IG BCE. Bsirske nazwał plan Schrödera pomysłem, który nie sprawdził się za rządów Kohla i pierwszej kadencji kanclerza lewicy. Guido Westerwelle, lider FDP, powiedział: "Kasta związkowych funkcjonariuszy uniemożliwia wprowadzenie reform".
Schröder usiłował posadzić przy wspólnym stole działaczy związkowych i pracodawców. Limuzyny zajechały i po paru godzinach odjechały. "Sojusz na rzecz pracy" upadł. Teraz zazdrośnie zerka w kierunku Wielkiej Brytanii i USA, gdzie zdołano ograniczyć związkowe wpływy. Hans Werner Sinn z Instytutu Badań nad Gospodarką przewiduje, że "związkowcy stracą wpływy i sami wyprowadzą się poza nawias polityki". Ver.di zagrzewa swych członków do "walki klasowej", ale sam chce zwolnić 20 proc. swoich pracowników.
- Exposé Schrödera - powiedział Rainer Brüderle, wiceszef FDP - to nie krew, pot i łzy, na które Niemcy
zasłużyli, lecz złość, gówno i ziewanie.
Cięcia kanclerza
"Nie może tak być, że co trzecie euro jest wydawane na świadczenia socjalne" - przekonuje kanclerz. Problem w tym, że proponowane przez niego cięcia są dla jednych zbyt radykalne, dla innych zbyt ostrożne. Postulowany okres wypłacania zasiłków pozostającym bez pracy ma być skrócony z 32 miesięcy do roku. Zapomogi socjalne będą połączone z funduszem dla bezrobotnych i przyznawane tylko wtedy, jeśli ubiegający się o nie wykażą, że szukają zatrudnienia. Od 2004 r. nie będą wypłacane z funduszy komunalnych, lecz z Federalnego Urzędu Pracy. W ten sposób gminy zaoszczędzą miliardy - zapowiada Schröder.
By ożywić koniunkturę, kanclerz chce zredukować koszty pracy. Gospodarkę mają też napędzić zmiany w prawie. Zakłady na skraju bankructwa będą ustalać wysokość uposażeń załogi, z pominięciem związków zawodowych. W firmach zatrudniających do pięciu osób pracownicy nie będą chronieni przed wypowiedzeniem, a w większych forma odpraw będzie dowolna. Schröder proponuje zmiany w przepisach dotyczących uprawnień zawodowych i otwierania małych firm. Chce przeznaczyć
15 mld euro na tanie kredyty, dzięki czemu zostaną zrealizowane projekty komunalne, remonty itp., które mają stworzyć 300 tys. miejsc pracy.
Grono modernizatorów w partii niemieckich socjaldemokratów nie jest jednak liczne: 196 spośród 250 posłów SPD - z ministrem gospodarki włącznie - należy do związkowej centrali DGB. Partyjne doły, rozczarowane polityką lewicy, oddają legitymacje. W ostatniej dekadzie liczba członków SPD zmniejszyła się o ćwierć miliona. Wiceszef frakcji Michael Müller już ostrzegł, że "nie dopuści, by rolę państwa opiekuńczego zdegradowano do państwa pomocy socjalnej". Aby rozluźnić szczękościsk dogmatyków, kanclerz przysięga, że socjalu nie demontuje. Friedrich Merz z CDU/CSU nie widzi szans na zmiany, a liczba Niemców bez pracy wzrośnie wkrótce do 5 milionów.
Czterej królowie
Prócz twardogłowych towarzyszy kanclerz ma przeciw sobie związkowych królów: Michaela Sommera z DGB, Franka Bsirskego z Ver.di, Klausa Zwickela z IG Metall oraz Hubertusa Schmoldta z IG BCE. Bsirske nazwał plan Schrödera pomysłem, który nie sprawdził się za rządów Kohla i pierwszej kadencji kanclerza lewicy. Guido Westerwelle, lider FDP, powiedział: "Kasta związkowych funkcjonariuszy uniemożliwia wprowadzenie reform".
Schröder usiłował posadzić przy wspólnym stole działaczy związkowych i pracodawców. Limuzyny zajechały i po paru godzinach odjechały. "Sojusz na rzecz pracy" upadł. Teraz zazdrośnie zerka w kierunku Wielkiej Brytanii i USA, gdzie zdołano ograniczyć związkowe wpływy. Hans Werner Sinn z Instytutu Badań nad Gospodarką przewiduje, że "związkowcy stracą wpływy i sami wyprowadzą się poza nawias polityki". Ver.di zagrzewa swych członków do "walki klasowej", ale sam chce zwolnić 20 proc. swoich pracowników.
- Exposé Schrödera - powiedział Rainer Brüderle, wiceszef FDP - to nie krew, pot i łzy, na które Niemcy
zasłużyli, lecz złość, gówno i ziewanie.
Więcej możesz przeczytać w 13/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.