Wielkie przełomy historyczne dokonują się zwykle w sposób niedostrzegalny dla współczesnych. Tak było i kiedy upadało Imperium Rzymskie, i kiedy Wałęsa przeskakiwał mur stoczni. Kiedy George Bush podejmował decyzję o ataku na Irak wiedział, że robi krok w kierunku likwidacji źródeł terroryzmu, nie postrzegał jednak jako możliwy konflikt w kategoriach III wojny światowej. Jesteśmy świadkami narodzin nowego porządku światowego. Na szczęście po raz pierwszy wojna o charakterze globalnym nie jest zbrojnym starciem mocarstw pociągającym za sobą miliony ofiar. Znaczenie tej wojny i jej skutki wykraczają wszakże daleko poza region, w którym się ona toczy.
Wielkie przełomy historyczne dokonują się zwykle w sposób niedostrzegalny dla współczesnych. Tak było, kiedy upadało Imperium Rzymskie, i tak było, kiedy Lech Wałęsa przeskakiwał mur Stoczni Gdańskiej. Prezydent George Bush, podejmując decyzję o ataku na Irak, doskonale wiedział, że robi krok ku likwidacji źródeł terroryzmu, nie sądzę jednak, by postrzegał możliwy konflikt w kategoriach III wojny światowej.
Jesteśmy świadkami narodzin nowego porządku światowego i batalii, która przybrała rozmiary ogólnoświatowe. Na szczęście po raz pierwszy wojna o charakterze globalnym nie jest zbrojnym starciem mocarstw pociągającym za sobą miliony ofiar. Znaczenie tej wojny i jej skutki wykraczają wszakże daleko poza region, w którym się ona toczy.
Glob jednobiegunowy
Konflikty światowe rozgrywały się dotychczas w Europie i z decydującym udziałem Europy. Tymczasem I wojna światowa w literaturze historycznej na przykład Indii nazywana jest europejską wojną domową, bo w umiarkowany sposób angażowała państwa pozaeuropejskie. Tym razem to Europa, podzielona wobec wojny i słaba militarnie, siedzi na galerii dla widzów, obserwując konflikt w Iraku. A właściwie konflikt o Irak. Konflikt, w którym Stany Zjednoczone wraz z dobranymi przez siebie sojusznikami usiłują doprowadzić do przecięcia największego węzła gordyjskiego współczesnego świata, jakim stał się Bliski Wschód. Amerykanie chcą się pozbyć Saddama Husajna nie dlatego, że prezydent Bush junior pragnie dokończyć dzieło ojca (który w 1991 r. wyzwolił Kuwejt okupowany przez Irakijczyków), nie dlatego, że Ameryka potrzebuje tańszej ropy (chociaż wartość tego zamysłu trudno przecenić), i nie po to tylko, by zapewnić sobie ochronę przed iracką bronią masowego rażenia. Wkraczając do Iraku, Amerykanie podjęli polityczny marsz do Jerozolimy. Marsz mający doprowadzić do ustabilizowania sytuacji na Bliskim Wschodzie, przecięcia pasma wojen i zbudowania demokracji w regionie.
Bliski Wschód od końca II wojny światowej był poligonem mocarstw. Ameryka, ZSRR, Francja i Wielka Brytania, później także Chiny wspierały i zbroiły poszczególne państwa w regionie, popierały liczne grupy terrorystyczne, handlowały ropą i surowcami. Zamiast wojen między potęgami toczyły się wojny ich satelitów i sojuszników. Zwycięzcy poszczególnych etapów rozgrywek militarnych otrzymywali premię finansową w postaci kontroli nad gigantycznymi złożami ropy naftowej oraz rynkami broni opłacanej z pieniędzy uzyskanych za ropę.
Nieudana inwazja na Suez położyła w końcu lat 50. kres mocarstwowej pozycji Francji i Wielkiej Brytanii. Teraz uderzenie na Irak ma wszelkie szanse zapoczątkować erę świata jednobiegunowego, w którym USA będą miały absolutny monopol na prowadzenie polityki globalnej.
Supermocarstwo na rynku myśli
Przewaga Stanów Zjednoczonych nad innymi podmiotami polityki światowej jest dziś większa niż dominacja jakiegokolwiek mocarstwa w przeszłości. Amerykanie są silniejsi wojskowo od całej reszty świata. Przewaga gospodarcza USA nad pozostałymi państwami powiększa się z roku na rok nawet wtedy, gdy gospodarka amerykańska jest w fazie stagnacji. Bo amerykańska stagnacja oznacza światową recesję. Przewaga militarna i gospodarcza jest skutkiem absolutnej dominacji USA na rynku myśli. Od lat najbardziej prestiżowe nagrody w naukach ścisłych i stosowanych zdobywają uczeni amerykańscy albo uczeni pracujący na amerykańskich uczelniach, nawet sportowcy coraz częściej za gwarancję sukcesu uważają treningi w USA. Najnowsze technologie rodzą się i rozwijają w Ameryce. Co więcej, jednym ze źródeł amerykańskiej przewagi jest to, że społeczeństwo informatyczne zostało stworzone przez Amerykanów i dla Amerykanów. Zasadniczym warunkiem uczestnictwa w kreacji najnowszych technologii jest korzystanie z wolności i indywidualizmu. Wreszcie, Ameryka dominuje niepodzielnie na rynku idei i kultury. To nie przypadek, że coraz więcej państw, nie wyłączając Polski, odwołuje się do mechanizmów amerykańskiego systemu politycznego jako pozytywnego modelu skutecznej demokracji. To nie przypadek również, że amerykańskie kino, muzyka i literatura stają się trzonem kultury światowej.
Al Kaida rozsierdziła olbrzyma
Dominacja USA irytuje bardzo wiele państw. Nie podoba się wielu ludziom. Dotychczas ta irytacja nie miała jednak tak rozległego jak dziś wyrazu politycznego. USA były jednym z pięciu członków Rady Bezpieczeństwa ONZ dysponujących prawem weta. Były primus inter pares w NATO, a w powszechnym oglądzie mniej więcej równorzędnym partnerem Unii Europejskiej, Rosji i Chin na scenie światowej. Same siebie tak zresztą postrzegały. Pewnie byłoby tak nadal, gdyby nie wydarzenia z 11 września 2001 r. Po raz pierwszy Ameryka została tak boleśnie zaatakowana na własnym terytorium. Terroryści z al Kaidy, będący wręcz modelowymi przedstawicielami świata wrogiego Ameryce, zamierzali zadać śmiertelny cios jej wartościom. Osiągnęli skutek odwrotny do zamierzonego - rozsierdzili olbrzyma i zmobilizowali go do wzięcia światowych spraw w swoje ręce.
NATO podejmujące decyzje w ślimaczym tempie okazało się instrumentem niepotrzebnym USA, a ONZ wręcz szkodliwym w osiągnięciu celów, które Amerykanie uznali za życiowo ważne. Już atak na Afganistan był podjęty według prostego schematu: Stany Zjednoczone i zaproszeni przez nie przyjaciele. W Iraku ten schemat jest jeszcze wyraźniejszy, ponieważ pozostałe mocarstwa postanowiły przeszkodzić Ameryce.
20 marca udowodnił jednak, że nawet zjednoczone wysiłki pozostałych potęg światowych nie są w stanie powstrzymać Waszyngtonu, a nawet znacząco przeszkodzić mu w osiągnięciu celów. Następstwa tego będą niezwykle głębokie.
New Deal w San Francisco?
Organizacja Narodów Zjednoczonych ma do wyboru: albo stanie się klubem towarzyskim, który jest wygodnym (acz kosztownym) miejscem spotkań kuluarowych, albo też zasadniczo się zreformuje. Podstawowym warunkiem reformy musi być zmiana struktury Rady Bezpieczeństwa. Dotychczasowe debaty na ten temat zmierzały ku poszerzeniu listy stałych członków dysponujących prawem weta. Logika każe iść jednak w przeciwnym kierunku. Uzasadnienie polityczne ma dziś przyznanie prawa weta tylko jednemu państwu - USA. Tylko bez zgody Ameryki nie może zajść żaden istotniejszy proces polityczny we współczesnym świecie. Powinna zostać poszerzona grupa mocarstw regionalnych dysponujących stałymi miejscami, ale pozbawionych prawa weta. Być może w tej grupie winna się znaleźć Unia Europejska jako podmiot prawa międzynarodowego. Zapewne też Indie, Brazylia i Japonia. Wreszcie w strukturze organizacji powinny mieć swoje miejsce państwa średniego formatu, takie jak Polska, Hiszpania lub RPA. Można jednak wątpić, czy machina ONZ będzie zdolna do głębokiej reformy. Być może potrzebna będzie nowa konferencja w San Francisco, na wzór tej kończącej II wojnę światową.
Nie ma już NATO w takim kształcie, jaki znamy z roku 1999. Sojusz wewnętrznie podzielony i przekształcający się w organizację zbiorowego bezpieczeństwa otrzymał kolejny cios w wyniku działań państwa, które było dotychczas jednym z jego filarów. Turcja najpierw odmówiła prawa działania siłom amerykańsko-brytyjskim ze swojego terytorium, a następnie rozpoczęła akcję wojskową, przekraczając samodzielnie granicę iracką. Na początku opuszczona przez sojuszników, gdy Francja, Belgia i Niemcy odmawiały zgody na planowanie jej obrony, następnie sama podważyła sens istnienia sojuszu. Cena za brak międzynarodowej solidarności może być w tym wypadku bardzo wysoka.
Chory Stary Kontynent
Głęboki konflikt wewnętrzny podzielił także Unię Europejską. Koncepcja stworzenia wspólnej polityki zagranicznej Europy legła w gruzach. Nie wydaje się, by istniała realna możliwość jej odbudowy. Po rozszerzeniu unii powinna się odbyć na nowo dyskusja o roli i miejscu wspólnoty w świecie. Po nim, a nie przed nim, ponieważ pomysł narzucenia dziesiątce nowych członków reguł gry kończącego się właśnie świata doprowadzi do rozsadzenia starej struktury. Osobnym problemem pozostają poważne geriatryczne schorzenia Starego Kontynentu, który "w uwiędłych laurów liść z uporem stroi głowę", a wkrótce może się stać ledwie statystą w światowej grze.
Znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym historii. Najważniejsze instytucje współczesnego świata stały się pustymi skorupami, nie przystają do realiów życia międzynarodowego. Zmieniają się również mechanizmy gospodarcze. Przeżywamy renesans pojęcia "interes narodowy". Poszczególne gospodarki poszukują efektywności w epoce globalizacji. Słabnie tempo rozwoju Europy, kryzys dotyka Azję i Amerykę Południową, a monokultura ropy naftowej i gazu w Rosji grozi gwałtownym załamaniem w razie - bardzo prawdopodobnego - gwałtownego spadku cen tych surowców. Znów tylko amerykańska lokomotywa może zmienić bieg rzeczy w gospodarce.
Bez wątpienia szybkie zwycięstwo koalicji antysaddamowskiej doprowadzi do rekonstrukcji sceny światowej, na której dominującą rolę będą odgrywać USA. Porażka (czyli wojna długa i krwawa) nie zmieni obrazu świata, ale odwlecze powstanie jego nowej architektury i przedłuży okres nazwany kiedyś przez Zbigniewa Brzezińskiego czasem bezładu. III wojna światowa rozpoczęta przez terrorystów atakiem na Amerykę weszła właśnie w fazę kulminacyjną.
Jesteśmy świadkami narodzin nowego porządku światowego i batalii, która przybrała rozmiary ogólnoświatowe. Na szczęście po raz pierwszy wojna o charakterze globalnym nie jest zbrojnym starciem mocarstw pociągającym za sobą miliony ofiar. Znaczenie tej wojny i jej skutki wykraczają wszakże daleko poza region, w którym się ona toczy.
Glob jednobiegunowy
Konflikty światowe rozgrywały się dotychczas w Europie i z decydującym udziałem Europy. Tymczasem I wojna światowa w literaturze historycznej na przykład Indii nazywana jest europejską wojną domową, bo w umiarkowany sposób angażowała państwa pozaeuropejskie. Tym razem to Europa, podzielona wobec wojny i słaba militarnie, siedzi na galerii dla widzów, obserwując konflikt w Iraku. A właściwie konflikt o Irak. Konflikt, w którym Stany Zjednoczone wraz z dobranymi przez siebie sojusznikami usiłują doprowadzić do przecięcia największego węzła gordyjskiego współczesnego świata, jakim stał się Bliski Wschód. Amerykanie chcą się pozbyć Saddama Husajna nie dlatego, że prezydent Bush junior pragnie dokończyć dzieło ojca (który w 1991 r. wyzwolił Kuwejt okupowany przez Irakijczyków), nie dlatego, że Ameryka potrzebuje tańszej ropy (chociaż wartość tego zamysłu trudno przecenić), i nie po to tylko, by zapewnić sobie ochronę przed iracką bronią masowego rażenia. Wkraczając do Iraku, Amerykanie podjęli polityczny marsz do Jerozolimy. Marsz mający doprowadzić do ustabilizowania sytuacji na Bliskim Wschodzie, przecięcia pasma wojen i zbudowania demokracji w regionie.
Bliski Wschód od końca II wojny światowej był poligonem mocarstw. Ameryka, ZSRR, Francja i Wielka Brytania, później także Chiny wspierały i zbroiły poszczególne państwa w regionie, popierały liczne grupy terrorystyczne, handlowały ropą i surowcami. Zamiast wojen między potęgami toczyły się wojny ich satelitów i sojuszników. Zwycięzcy poszczególnych etapów rozgrywek militarnych otrzymywali premię finansową w postaci kontroli nad gigantycznymi złożami ropy naftowej oraz rynkami broni opłacanej z pieniędzy uzyskanych za ropę.
Nieudana inwazja na Suez położyła w końcu lat 50. kres mocarstwowej pozycji Francji i Wielkiej Brytanii. Teraz uderzenie na Irak ma wszelkie szanse zapoczątkować erę świata jednobiegunowego, w którym USA będą miały absolutny monopol na prowadzenie polityki globalnej.
Supermocarstwo na rynku myśli
Przewaga Stanów Zjednoczonych nad innymi podmiotami polityki światowej jest dziś większa niż dominacja jakiegokolwiek mocarstwa w przeszłości. Amerykanie są silniejsi wojskowo od całej reszty świata. Przewaga gospodarcza USA nad pozostałymi państwami powiększa się z roku na rok nawet wtedy, gdy gospodarka amerykańska jest w fazie stagnacji. Bo amerykańska stagnacja oznacza światową recesję. Przewaga militarna i gospodarcza jest skutkiem absolutnej dominacji USA na rynku myśli. Od lat najbardziej prestiżowe nagrody w naukach ścisłych i stosowanych zdobywają uczeni amerykańscy albo uczeni pracujący na amerykańskich uczelniach, nawet sportowcy coraz częściej za gwarancję sukcesu uważają treningi w USA. Najnowsze technologie rodzą się i rozwijają w Ameryce. Co więcej, jednym ze źródeł amerykańskiej przewagi jest to, że społeczeństwo informatyczne zostało stworzone przez Amerykanów i dla Amerykanów. Zasadniczym warunkiem uczestnictwa w kreacji najnowszych technologii jest korzystanie z wolności i indywidualizmu. Wreszcie, Ameryka dominuje niepodzielnie na rynku idei i kultury. To nie przypadek, że coraz więcej państw, nie wyłączając Polski, odwołuje się do mechanizmów amerykańskiego systemu politycznego jako pozytywnego modelu skutecznej demokracji. To nie przypadek również, że amerykańskie kino, muzyka i literatura stają się trzonem kultury światowej.
Al Kaida rozsierdziła olbrzyma
Dominacja USA irytuje bardzo wiele państw. Nie podoba się wielu ludziom. Dotychczas ta irytacja nie miała jednak tak rozległego jak dziś wyrazu politycznego. USA były jednym z pięciu członków Rady Bezpieczeństwa ONZ dysponujących prawem weta. Były primus inter pares w NATO, a w powszechnym oglądzie mniej więcej równorzędnym partnerem Unii Europejskiej, Rosji i Chin na scenie światowej. Same siebie tak zresztą postrzegały. Pewnie byłoby tak nadal, gdyby nie wydarzenia z 11 września 2001 r. Po raz pierwszy Ameryka została tak boleśnie zaatakowana na własnym terytorium. Terroryści z al Kaidy, będący wręcz modelowymi przedstawicielami świata wrogiego Ameryce, zamierzali zadać śmiertelny cios jej wartościom. Osiągnęli skutek odwrotny do zamierzonego - rozsierdzili olbrzyma i zmobilizowali go do wzięcia światowych spraw w swoje ręce.
NATO podejmujące decyzje w ślimaczym tempie okazało się instrumentem niepotrzebnym USA, a ONZ wręcz szkodliwym w osiągnięciu celów, które Amerykanie uznali za życiowo ważne. Już atak na Afganistan był podjęty według prostego schematu: Stany Zjednoczone i zaproszeni przez nie przyjaciele. W Iraku ten schemat jest jeszcze wyraźniejszy, ponieważ pozostałe mocarstwa postanowiły przeszkodzić Ameryce.
20 marca udowodnił jednak, że nawet zjednoczone wysiłki pozostałych potęg światowych nie są w stanie powstrzymać Waszyngtonu, a nawet znacząco przeszkodzić mu w osiągnięciu celów. Następstwa tego będą niezwykle głębokie.
New Deal w San Francisco?
Organizacja Narodów Zjednoczonych ma do wyboru: albo stanie się klubem towarzyskim, który jest wygodnym (acz kosztownym) miejscem spotkań kuluarowych, albo też zasadniczo się zreformuje. Podstawowym warunkiem reformy musi być zmiana struktury Rady Bezpieczeństwa. Dotychczasowe debaty na ten temat zmierzały ku poszerzeniu listy stałych członków dysponujących prawem weta. Logika każe iść jednak w przeciwnym kierunku. Uzasadnienie polityczne ma dziś przyznanie prawa weta tylko jednemu państwu - USA. Tylko bez zgody Ameryki nie może zajść żaden istotniejszy proces polityczny we współczesnym świecie. Powinna zostać poszerzona grupa mocarstw regionalnych dysponujących stałymi miejscami, ale pozbawionych prawa weta. Być może w tej grupie winna się znaleźć Unia Europejska jako podmiot prawa międzynarodowego. Zapewne też Indie, Brazylia i Japonia. Wreszcie w strukturze organizacji powinny mieć swoje miejsce państwa średniego formatu, takie jak Polska, Hiszpania lub RPA. Można jednak wątpić, czy machina ONZ będzie zdolna do głębokiej reformy. Być może potrzebna będzie nowa konferencja w San Francisco, na wzór tej kończącej II wojnę światową.
Nie ma już NATO w takim kształcie, jaki znamy z roku 1999. Sojusz wewnętrznie podzielony i przekształcający się w organizację zbiorowego bezpieczeństwa otrzymał kolejny cios w wyniku działań państwa, które było dotychczas jednym z jego filarów. Turcja najpierw odmówiła prawa działania siłom amerykańsko-brytyjskim ze swojego terytorium, a następnie rozpoczęła akcję wojskową, przekraczając samodzielnie granicę iracką. Na początku opuszczona przez sojuszników, gdy Francja, Belgia i Niemcy odmawiały zgody na planowanie jej obrony, następnie sama podważyła sens istnienia sojuszu. Cena za brak międzynarodowej solidarności może być w tym wypadku bardzo wysoka.
Chory Stary Kontynent
Głęboki konflikt wewnętrzny podzielił także Unię Europejską. Koncepcja stworzenia wspólnej polityki zagranicznej Europy legła w gruzach. Nie wydaje się, by istniała realna możliwość jej odbudowy. Po rozszerzeniu unii powinna się odbyć na nowo dyskusja o roli i miejscu wspólnoty w świecie. Po nim, a nie przed nim, ponieważ pomysł narzucenia dziesiątce nowych członków reguł gry kończącego się właśnie świata doprowadzi do rozsadzenia starej struktury. Osobnym problemem pozostają poważne geriatryczne schorzenia Starego Kontynentu, który "w uwiędłych laurów liść z uporem stroi głowę", a wkrótce może się stać ledwie statystą w światowej grze.
Znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym historii. Najważniejsze instytucje współczesnego świata stały się pustymi skorupami, nie przystają do realiów życia międzynarodowego. Zmieniają się również mechanizmy gospodarcze. Przeżywamy renesans pojęcia "interes narodowy". Poszczególne gospodarki poszukują efektywności w epoce globalizacji. Słabnie tempo rozwoju Europy, kryzys dotyka Azję i Amerykę Południową, a monokultura ropy naftowej i gazu w Rosji grozi gwałtownym załamaniem w razie - bardzo prawdopodobnego - gwałtownego spadku cen tych surowców. Znów tylko amerykańska lokomotywa może zmienić bieg rzeczy w gospodarce.
Bez wątpienia szybkie zwycięstwo koalicji antysaddamowskiej doprowadzi do rekonstrukcji sceny światowej, na której dominującą rolę będą odgrywać USA. Porażka (czyli wojna długa i krwawa) nie zmieni obrazu świata, ale odwlecze powstanie jego nowej architektury i przedłuży okres nazwany kiedyś przez Zbigniewa Brzezińskiego czasem bezładu. III wojna światowa rozpoczęta przez terrorystów atakiem na Amerykę weszła właśnie w fazę kulminacyjną.
Wspólnota interesów Christopher Hill ambasador USA w Polsce Mam nadzieję, iż wiele państw, które się z nami tym razem nie zgodziły, po wojnie zda sobie sprawę, że odbudowa Iraku leży również w ich interesie i że się do nas w końcu przyłączą. Oczywiście, ważne będą inwestycje, ale Irak nie jest przecież aż tak biednym krajem i ma środki, by sobie pomóc. Jestem pewien, że dzięki pracy w Iraku wielu Polaków i wiele polskich firm ma odpowiednią wiedzę i doświadczenie, by wziąć udział w odbudowie infrastruktury tego kraju. Co prawda dziś, gdy wielu Amerykanów znajduje się w ogniu walki, wręcz nie wypada mówić o biznesie. Po wojnie przyjdzie czas, by odbudować więzi między Europą a Ameryką. W ostatnich miesiącach dużo mówiono o różnicach między nami, a przecież wciąż wiele nas łączy. Nam bardzo zależy na utrzymaniu zasady multilateralizmu na świecie. Tym razem byliśmy całkowicie przekonani o słuszności akcji przeciw irackiemu dyktatorowi i byliśmy bardzo rozczarowani, że część naszych sojuszników nas nie rozumie. Wierzę, że z czasem zmienią zdanie. Trzeba będzie wzmocnić nasze więzy, bo nas i Europejczyków łączy wiele wspólnych interesów i wartości. Będziemy musieli dołożyć starań, by było to bardziej widoczne niż w ostatnich miesiącach. NATO musi pozostać platformą bezpieczeństwa w regionie euroatlantyckim. Polska wyjdzie z tej wojny wzmocniona. Wasi politycy podjęli odważną decyzję o przystąpieniu do koalicji. Ta decyzja służy interesom Polski. Mówi się dużo o sporach z Europą, a przecież wasz przykład świadczy o tym, że najsilniejsze poparcie uzyskaliśmy właśnie na Starym Kontynencie. Nie zapominamy o tym, tak jak nie zapominamy o roztropności polskich polityków. Przeczekamy Amerykanów Esmat Abdel Meguid były sekretarz generalny Ligi Arabskiej Cały świat arabski jest zaszokowany amerykańsko-brytyjskim atakiem. Oba kraje zlekceważyły ONZ, cały świat i postanowiły usunąć Saddama Husajna na własną rękę. Zdecydowanie się przeliczyły, a konsekwencje ich agresji będą straszne. Skutki nie nastąpią może szybko, ale będą nieubłagane. Spodziewam się ataków terrorystycznych na całym świecie. Nie popieramy ich, ale nie widzę możliwości powstrzymania grup, które je planują. Agresja USA dziwi tym bardziej, że świat arabski nie uważa ich za wroga. Więcej, łączą nas wspólne interesy, choćby ropa. My ją mamy, Amerykanie jej potrzebują, więc jesteśmy skazani na współpracę. USA nie mogą jednak narzucać swojego zdania, to bardzo utrudnia kooperację. Saddam Husajn popełnił w przeszłości błędy i wojna to kara za nie. Nie można jednak mówić, że umma, arabska wspólnota, zanikła. USA są tak silne, że bez trudu pokonają nie tylko Irak, ale także pozostałe kraje w regionie. Musimy więc czekać. Żołnierze amerykańscy nie mogą wiecznie zajmować Iraku. Ile czasu Niemcy okupowali Polskę w czasie II wojny światowej? Pięć lat. Cywilizacja arabska istnieje już wiele wieków. Mamy swoje wartości, swą dumę. Europa pogrążona była w ciemnościach, podczas gdy świat arabski rozkwitał. Jedna z naszych największych umiejętności to cierpliwość, umiemy czekać. Amerykanów też przeczekamy - oni sobie w końcu pójdą, a my zostaniemy na naszej ziemi. Stawimy im opór gospodarczy, polityczny i wojskowy. Musimy pokazać, że USA nie mogą bezkarnie deptać naszej ziemi. Irak nigdy nie stanie się krajem proamerykańskim. Waszyngton nie ma pomysłu na panowanie w Bagdadzie. Dysponuje wprawdzie wojskiem, ale całkowicie nie rozumie naszego regionu. Obawiam się, że po wojnie sytuacja w Iraku będzie bardzo niestabilna. Pojawią się silne ruchy antyamerykańskie, stosujące podobne metody jak Palestyńczycy, którzy prowadzą intifadę. Mimo że pozornie wojna będzie zakończona, zginie jeszcze wielu ludzi. Spisał Agaton Koziński Esmat Abdel Meguid przez 10 lat pełnił funkcję sekretarza generalnego Ligi Arabskiej. Wcześniej był wicepremierem oraz ministrem spraw zagranicznych Egiptu. Stoi na czele Arabsko-Afrykańskiego Stowarzyszenia Arbitrażowego w Kairze. |
Więcej możesz przeczytać w 13/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.